Relacje 2017

 

Konferencja przewodnicka 60-lecie Koła Przewodników Beskidzkich i Terenowych 09.12.2017
Wieliczka 03.12.2017
Niepołomice Staniątki 19.11.2017
Jaskinia Bielańska i zamek w Starej Lubowli 12.11.2017
Schronisko Szarotka 29.10.2017
Błatnia 22.10.2017
Zakończenie sezonu Koła PTTK Fablok – Smoleń 7.10.2017
Wilno 28.09-01.10.2017
Leskowiec, Łamana Skała, Potrójna 10.09.2017
Skalne Miasta 22-24.09.2017
Rumunia 1-10.09.2017
Szlak Orlich Gniazd na raty cz.5 27.08.2017
Rysianka 15.08.2017
Spływ kajakowy na rzece Mała Panew 12.08.2017
Kraków od Bielan do Salwatora – 06.08.2017
Berlin 5-6.08.2017
Pasmo Jałowieckie 30.07.2017
Góry Czarnogóry – Durmitor 12-17.07.2017
Bystra Ławka 09.07.2017
Praga 7- 9.07.2017
Babia Góra od Słowacji 02.07.2017
Noc Świętojańska 24-25.06.2017
Beskid Niski 15-18.06.2017
Istria 9-18.06.2017
Szlak Orlich Gniazd na raty, część IV 03.06.2017
Skrawek Skandynawii – Rejs do Szwecji 29 – 31.05.2017
Mogilany 28.05.2017
Kotlina Kłodzka 25-28.05.2017
Gorc 21.05.2017
Jędrzejów i Pińczów 07.05.2017
Bieszczady 28.04-03.05.2017
Romantyczny Ren 19-24.04.2017
Korea na Prima Aprilis – 02.04.2017 r.
Ziemia Kielecka – 25 i 26. 03. 2017r.
Stara Nowa Huta 18.03.2017
Babia Góra na Dzień Kobiet 12.03.2017
Zjazd Oddziału PTTK w Chrzanowie 11.03.2017
Pałace Zagłębia Dąbrowskiego 5.03. 2017
Prehyba (1173 m npm) 26.02.2017
Berlin, Tropikalne Wyspy 11-12.02.2017
Teatr z Kołem Grodzkim 04.02.2017
Termy Chochołowskie 21.01.2017
Wieczornica Koła Grodzkiego 14.01.2017
Powitanie Nowego Roku – Kozia Góra 01.01.2017

Konferencja przewodnicka 60-lecie Koła Przewodników Beskidzkich i Terenowych 09.12.2017


W grudniu mija dokładnie sześćdziesiąt lat od powstania Koła Przewodników Beskidzkich i Terenowych im. Prof. Dra Zdzisława Krawczyńskiego przy Oddziale PTTK w Chrzanowie. Głównym punktem obchodów tego pięknego jubileuszu była konferencja przewodnicka zorganizowana przez zarząd Koła we współpracy z zarządem Oddziału PTTK i Sektorową Radą ds. Kompetencji w Turystyce. Gośćmi konferencji byli Burmistrz Miasta Chrzanowa Ryszard Kosowski, reprezentujący Starostę Powiatu Chrzanowskiego Paweł Szczypta, Swietłana Koniuszewska z Komisji Przewodnickiej ZG PTTK, dyrektor Ojcowskiego Parku Narodowego Józef Partyka, reprezentujący zarząd oddziału PTT w Chrzanowie – jego prezes Remigiusz Lichota i Józef Haduch, przedstawiciele samorządów przewodnickich województwa śląskiego i małopolskiego, przedstawiciele zaprzyjaźnionych kół przewodnickich i oddziałów PTTK z Krakowa, Olkusza, Będzina, Sosnowca, Mikołowa, liczni obecni i byli członkowie Koła. Ekipa z Chrzanowskiej Telewizji Lokalnej utrwaliła rozmowę z prezesem zarządu Koła Krzyśkiem Hudzikiem.
Wstępem do konferencji był występ młodych piosenkarek z działającego przy chrzanowskim MOKSiRze studia piosenki. Te trzy młode dziewczyny zaprezentowały wysoki kunszt wykonawczy świetnie rokujący na przyszłość.
Po rozpoczęciu oficjalnej części spotkania prezes zarządu Koła Krzysztof Hudzik przedstawił jego historię, po czym Burmistrz i przedstawiciel Starosty złożyli członkom Koła gratulacje i wręczyli upominki. Z gratulacjami i życzeniami na przyszłość pospieszyli także koledzy z samorządów i kół przewodnickich.
Po przerwie umożliwiającej wzmocnienie się kanapeczką, posmakowanie jubileuszowego tortu ale także swobodne rozmowy na tematy przewodnickie (a jest o czym rozmawiać, bo w samorządach przewodnickich trwa właśnie kampania sprawozdawczo – wyborcza) odbyła się część konferencyjna spotkania. Leszek Mazanek z Sektorowej Rady ds. Kompetencji w Turystyce omówił zadania Rady i jej oczekiwania w stosunku do środowiska przewodnickiego. Zebrani przewodnicy z zainteresowaniem dyskutowali o przedstawionych sprawach.
Spotkanie braci przewodnickiej w Chrzanowie świadczy o trwałym miejscu przewodnictwa pttkowskiego w organizacji i obsłudze turystyki i krajoznawstwa w Chrzanowie i szerzej – w całej Polsce ale także o potrzebie takich kontaktów, wzmacniających poczucie wspólnej misji i umożliwiających wymianę poglądów w naszej, szybko zmieniającej się rzeczywistości.

KP.


Wieliczka 03.12.2017


3 grudnia 2017 roku Koło Grodzkie zorganizowało wycieczkę do Wieliczki, a dokładniej do kopalni soli w Wieliczce, która w 1978 roku została wpisana na listę światowego dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO. Wejście na trasę górniczą, którą mieliśmy do pokonania, mieści się od strony szybu Regis. Zwiedzanie kopalni soli w Wieliczce zaczęliśmy od przebrania się w strój roboczy, ubranie kasku, lampy czołówki , czyli podstawowego ekwipunku każdego górnika. Po przeszkoleniu z zasad bezpieczeństwa udaliśmy się do szybu, którym zjechaliśmy na głębokość ok. 50m. Nad wyprawą czuwał doświadczony przewodnik, zwany przodowym. Przewodnik każdemu uczestnikowi przydzielał zadanie do wykonania. Śleper, czyli początkujący w zawodzie górnika, samodzielnie mógł zmierzyć poziom stężenia metanu, wyszukiwać i transportować sól, wyznaczać drogę oraz badać nieznane nam komory. W trakcie zwiedzania kopalni przodowy opowiadał nam o codziennej, ciężkiej i mozolnej pracy górników. Pokazał nam jak skręcano liny, odwadniano kopalnie kołem czerpakowym czy rozdrabniano sól. Trasa wycieczki trasą górniczą trwa prawie 3h, wiedzie wąskimi, czasami bardzo niskimi chodnikami, które pokonywaliśmy na kolanach. Na kolejne poziomy schodziliśmy po drabinkach. Idąc korytarzami przechodziliśmy przez kolejne komory m.in. przez komorę Boczaniec, komorę Szyb Cygier, Komora Janik Górny czy Komorę Gospoda. W komorze Franciszek Karol – jedynym pomniku na trasie górniczej wisi przepiękny żyrandol zrobiony z kryształów soli. Na koniec zwiedzania kopalni każdy z uczestników został pasowany na górnika i otrzymał Certyfikat potwierdzający zdobycie pierwszych szlifów w zawodzie górnika. Po wyjściu z kopalni okazało się, że pogoda się popsuła i zaczął padać deszcz ze śniegiem. Nie zważając na pogodę udaliśmy się na rynek główny, gdzie znajduje się Pałac Przychockich, jest to obiekt neoklasyczny, który został zbudowany na fundamentach starego ratusza w II poł. XVIII wieku. Obecnie w pałacu znajduje się Zespół Szkół Zawodowych im. E. Dembowskiego. Kolejnym obiektem był budynek Magistratu, w którym swoją siedzibę mają władze samorządowe. Obiekt ten jest został wybudowany w stylu neogotyku angielskiego, który powstał z przekształcenia średniowiecznego szpitala i kościoła Św. Ducha.Na płycie rynku znajduje się trójwymiarowe malowidło „Solny Świat”, dzieło Ryszarda Paprockiego. Obraz jest malarską wizją podziemi kopalni soli. Kompozycja zawiera charakterystyczne fragmenty prawdziwych wnętrz wielickich Żup Solnych np. Kaplicę Św. Kingi widzianych w ogromnej rozpadlinie solnej. Do kompozycji tego obrazu autor odpowiednio dopasował istniejące, brązowe rzeźby czterech górników, którzy wychodzą z podziemi na drewniane pomosty nad rozpadliną. Kolejnym obiektem był kościół św. Klemensa. W kościele zachowały się elementy architektoniczne z XIII i XIV wieku. Obok kościoła znajduje się dzwonnica, którą ufundował Jan III Sobieski po zwycięstwie nad Turkami. Kolejnym punktem programu był średniowieczny Zamek Żupny. Na dziedzińcu zamkowym znajduje się najstarszy w Wieliczce szyb poszukiwawczy z połowy XIII wieku, Baszta oraz fundamenty murów obronnych. W 2013 roku Zamek został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Idąc w kierunku tężni solankowych Aleją Jana Pawła II w ogrodzie Żupnym mijamy pomnik Papieża Polaka. Pomimo złej pogody docieramy do Tężni solankowej. Gdzie okazuje się, że ze względu na złe warunki pogodowe część tarasu widokowego jest zamknięta. Tężnia jest nowym obiektem, gdyż została otwarta w 2014 roku. Tężnia solankowa nasyca powietrze dobroczynnymi mikroelementami. Solanka czerpana z dwóch ujęć w głębi ziemi, jest leczniczą wodą mineralną, która ma szerokie zastosowanie w inhalacjach. Po pół godzinnym spacerze w niesprzyjających warunkach pogodowych udaliśmy się na ciepły posiłek, kawę lub inne atrakcje. W programie wycieczki mieliśmy zaplanowane również zwiedzanie Kościoła i Klasztoru oo. Franciszkanów. Jednak ze względu na co raz mocniej padający śnieg i śliskie chodniki zrezygnowaliśmy ze spaceru do ostatniego punktu programu. Po pełnym dniu atrakcji wyruszyliśmy w drogę powrotną do Chrzanowa.

BZ


Niepołomice Staniątki 19.11.2017


Dnia 19.11.2017, czyli w I Światowy Dzień Ubogich odbyła się wycieczka szlakiem Branickich i Lubomirskich do Branic i Niepołomic. Pierwszym punktem była miejscowość Branice, gdzie znajduje się późnorenesansowy dworek oraz renesansowy dwór obronno-mieszkalny Branickich, tzw. lamus, przełom XVI i XVII w. z wystawą archeologiczną – początków kultury łużyckiej.
Kolejnym punktem była miejscowość Igołomia-miejsce urodzenia św. Brata Alberta (Adama Chmielowskiego) – patrona ubogich. Mogliśmy tam obejrzeć nowe multimedialne muzeum św. Brata Alberta, gdzie znajdowała się replika urzędu dawnej komory celnej, oraz mieszkania rodziny Chmielowskich. Po zwiedzeniu pokoju Chmielowskich obejrzeliśmy film o życiu świętego oraz mogliśmy zobaczyć część jego obrazów m.in. ,,Ecce Homo”. Następnie udaliśmy się do domu sióstr Albertynek, gdzie znajduje się kaplica z obrazem z kanonizacji świętego (12 listopad 1989).
Dalej udaliśmy się do Niepołomic do zamku-letniej rezydencji królów polskich, zwanym ,,małym Wawelem”. Następnie na rynek, gdzie znajduje się pomnik odważnej Justynki, która jak podaje legenda uratowała króla Stefana Batorego w czasie polowania oraz kościół pod dość nietypowym wezwaniem Dziesięciu Tysięcy Męczenników. W kościele tym mieści się kaplica grobowa Katarzyny i Grzegorza rodziców Jana Branickiego, oraz fundowana przez Stanisława Lubomirskiego kaplica z „cudownym” obrazem św. Karola Boromeusza sprowadzonym przez Annę Branicką z Bolonii.
Ostatnim punktem wycieczki był zespół klasztory Benedyktynek w Staniątkach z kościołem św. Wojciecha. Jak dowiedzieliśmy się od oprowadzającej nas sędziwej już siostry furtianki do najważniejszych dzieł sztuki w kościele należą rzeźby Madonn z XIV w., rzeźba Chrystusa Frasobliwego z XVI w. z warsztatu Wita Stwosza i obraz Matki Boskiej Bolesnej, zwanej Smętną Dobrodziejką ze Staniątek pochodzący z XVI w. Klasztor posiada też muzeum i bibliotekę, a w nich bogate zbiory sprzętów liturgicznych, ksiąg (w tym starych druków), rękopisów (też muzycznych) oraz dokumentów (w tym bulle papieskie z XIII w.).Klasztor został uszkodzony podczas działań wojennych w listopadzie 1914r. – pamiątką są pociski artyleryjskie wbite w północny mur kościoła.
Tak uduchowieni i bogaci we fakty historyczne z niedalekiego sąsiedztwa, gdyż przecież Niepołomice to tylko kilkadziesiąt km od Chrzanowa, wróciliśmy do naszego miasta.

A.S.


Jaskinia Bielańska i zamek w Starej Lubowli 12.11.2017


Jesień w pełni. Co robić? Może pojedziemy na wycieczkę? góry?, zwiedzanie? a może jaskinie? PTTK zawsze ma w swojej ofercie coś, co zainteresuje nawet najbardziej wybrednych.
Zamek w Starej Lubowli i Jaskinia Bielańska – tak, to może być ciekawe.
Jest niedziela 12 listopada. Wcześnie rano zbiórka. Ponieważ przed nami kawał drogi, wyruszyliśmy o godzinie 5.45. Jedziemy na Słowację. W programie zwiedzanie Zamku w Starej Lubowli i Jaskinia Bielańska. Wow! zapowiada się ciekawie.
Mimo wczesnej pory wszyscy stawili się na zbiórkę punktualnie. Zaraz po starcie, kiedy tylko przewodnik Heniu Banach, sprawdził obecność, zrobiło się cicho, bo większość odrabiała poranną pobudkę, czyli drzemała.
W drodze nie tylko nas ale także drogowców zaskoczyła zima… śnieg, ślisko, ponuro… Ale co tam! Kierowca przygotowany na takie warunki (bo koła na zimowe zmienił), poradził sobie z tymi przeciwnościami. Choć byli tacy, co w rowie skończyli.
Dojechaliśmy!
Stara Lubowla – byliśmy wcześnie. Pogoda się poprawiła i widać pierwsze promyki słońca. Celem jest zamek. Jesteśmy pierwszymi zwiedzającymi. Czeka na nas miejscowy Przewodnik. Miłą niespodzianką było to, że mówił po polsku. Skupił na sobie całą naszą uwagę zarówno informacjami jakie nam przekazywał jak również brzmieniem mowy. Jego polski język zmiękczony czesko-słowackim akcentem nie mógł nie zwracać uwagi. Byliśmy zapatrzeni i zasłuchani. A czego się dowiedzieliśmy?
Zamek Lubowla został wybudowany na początku XIV wieku. Większość zabytku jest odrestaurowana i udostępniona do zwiedzania. Zamek został zbudowany przez króla Andrzeja III. Polacy chętnie go zwiedzają, ponieważ w czasie swojej historii zamek przez wiele lat był w posiadaniu polskich Królów i szlachty. Tym bardziej każdy z nas słuchał Przewodnika z wielkim zainteresowaniem. Najważniejsze wydarzenie w dziejach zamku miało miejsce w roku 1412, kiedy władcy Węgier i Polski podpisali traktat o pokoju. W tym samym roku Zamek oddany został w zastaw Władysławowi II Jagielle. Przez wiele lat zamieszkiwali tam polscy starości, członkowie polskich, szlacheckich rodów – Kmitowscy i Lubomirscy, których portrety mogliśmy podziwiać w jednej z sal muzealnych zamku. W części barokowej pałacu mogliśmy zobaczyć charakterystyczny dla tego okresu wystrój wnętrz.
Ostatnimi właścicielami zamku była rodzina Zamoyskich.
Po wielkim pożarze w 1553 roku, z nakazu polskiego Króla Zygmunta Augusta, zamek został odbudowany.
Obecnie jest on własnością państwa słowackiego.
W roku 1966 na zamku Lubowla zostało utworzone muzeum. Kiedy już Przewodnik opowiedział o historii zamku, rozpoczęliśmy samodzielne zwiedzanie.
Zamek otoczony jest murami obronnymi. Kiedy wejdziemy na wieżę gotycką przed nami rozciąga się wspaniały, malowniczy widok na Pieniny, tym piękniejszy, że niebo zaszczyciło nas idealnym błękitem, a słoneczko świeciło tak, że wszyscy zapomnieliśmy o porannej śnieżnej pogodzie.
Następnym punktem zwiedzania była jaskinia Bielańska. Znajduje się na Słowacji, we wschodniej części Tatr Bielskich. Położona jest na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Jaskinia Bielańska jest jedną z najczęściej odwiedzanych jaskiń na Słowacji. Do jaskini prowadzi leśna ścieżka. Szliśmy w górę około 25 minut.
Miejscowy przewodnik choć nie mówił po Polsku, był dobrze rozumiany. Na trasie zwiedzania w punktach przystankowych informacje o jaskini odtwarzane były w języku polskim.
Temperatura powietrza w jaskini wynosi 5-6 stopni Celsjusza. Jaskinia ma około 4 km długości, a różnica wysokości wynosi 168 m. Trasa wycieczkowa oświetlona jest elektrycznie.
Idąc całą trasą trzeba pokonać 860 schodów. Warto!
Wrażenia podczas zwiedzania są niepowtarzalne. Dziwaczne formy skalne, naciekowe wodospady, stalaktyty, jeziorka i inne interesujące formy jaskiniowych ozdób-to wszystko co zrobiła woda płynąca w głębokich częściach podziemia. Początek tworzenia jaskini sięga epok lodowcowych. Na wielu odcinkach zostały do dziś zachowane korytarze o owalnym przekroju, powstałe dzięki modelowaniu ścian i stropu jaskini przez płynącą wodę.
Zwiedzanie trwa nieco ponad godzinę. Kończy się w sali zwanej śpiewalnią. Nazwę swą zawdzięcza dźwiękom jakie wydają kropelki wody spadające na powierzchnię wody. W tej sali, z powodu wyśmienitych warunków akustycznych, są organizowane koncerty muzyki poważnej.
Nam również dane było przez kilka minut posłuchać muzyki.
Zwiedzanie zakończone. Byliśmy głodni. Przewodnik zarządził czas na mały obiad i odpoczynek po całym dniu i przed drogą powrotną.
Spędziliśmy piękny dzień i pełni wrażeń w deszczowej, jesiennej pogodzie wróciliśmy do Chrzanowa.




Schronisko Szarotka 29.10.2017


Kolejna wycieczka w jesienne Tatry – tym razem Bialskie – zanim się zaczęła, już zapowiadała się nieprzyjemnie. Prognozowano deszcz ze śniegiem, wiatr i ziąb. W niedzielny poranek, kiedy budzik wyrwał mnie ze snu, o parapet i szyby bębniły gęste krople deszczu gnane wiatrem. Jednak pozbierałem się i ruszyłem na miejsce zbiórki. Wyjechało nas łącznie 17 osób.
Kiedy ruszaliśmy na trasę z Tatrzańskiej Kotliny padał drobny deszcz. Potem pogoda bardzo powoli poprawiała się – opad był nieco mniejszy, wyżej deszcz przechodził stopniowo w śnieg. Tak,czy inaczej – było mokro.
Dość szybko doszliśmy do schroniska Szarotka (po słowacku Plesnivec). Wewnątrz było wreszcie sucho i ciepło. Była też znakomita zupa czosnkowa, opiekany ser z frytkami, kawa, grzaniec i różne inne dania i napoje. Krótko mówiąc – było przyjemnie.
Ze względu na paskudną pogodę i brak widoków prowadzący nas Tomek nie miał problemów z decyzją – trzeba skrócić trasę. Zrezygnowaliśmy z pójścia dalej – celem była Dolina Białych Stawów – i skierowaliśmy się z powrotem do Tatrzańskiej Kotliny. Tuż po wyjściu ze schroniska przez chwilę widzieliśmy skrawki błękitnego nieba a nawet przebłyski słońca jednak już wkrótce opady powróciły. Pod koniec przejścia i potem, podczas przejazdu towarzyszył nam opad mokrego śniegu.
No cóż, nie zawsze ma się szczęście do pięknej pogody. Prawdę mówiąc, ostatnio bywało wręcz przeciwnie. Ale i tak kochamy góry.

KP.


Błatnia 22.10.2017


„Pada deszcz, ale jest świetnie”
Oficjalne zakończenie sezonu turystycznego już się odbyło, prognozy pogody na niedzielę były zniechęcające, ale i tak na wycieczkę na Błatnią wybrało się 25 osób. W pochmurny poranek dojechaliśmy do Górek Wielkich, gdzie byliśmy umówieni w budynku Fundacji im. Zofii Kossak. Zapoznaliśmy się tu (na ile to możliwe podczas godzinnej wizyty) z bogatym, burzliwym życiem i twórczością tej pisarki.
Potem przejechaliśmy jeszcze kawałek do Brennej i z centrum wsi ruszyliśmy w góry. Wisiały nad nami chmury, które nie zapowiadały niczego dobrego. Rzeczywiście po kilkudziesięciu minutach pojawiła się mżawka, potem drobny deszcz i tak już było do końca naszej wycieczki.
Nie przejmowaliśmy się tym i podążaliśmy w górę. Nieco już zmoczeni osiągnęliśmy grzbiet i zatrzymaliśmy się w gościnnym Ranczu Błatnia. Kawa i szarlotka oraz ciepłe wnętrze poprawiły nam humor.
Nieco dalej zajrzeliśmy też do schroniska PTTK. Również tu można się ogrzać, wysuszyć i posilić. Nas jednak czekała dalsza droga, niestety wciąż w deszczu.
Szedłem na tym odcinku z Rafałem i byłem przy tym, kiedy przez telefon przekazywał Marysi pozdrowienia i właśnie z jego opisu wycieczki zaczerpnąłem tytuł tej relacji. Rzeczywiście mimo opadów nastrój uczestników był niezły. Ale trzeba też myśleć o zdrowiu. Żeby całkiem nie przemoknąć (tym bardziej, ze na widoki ze szczytu nie można było liczyć), zrezygnowaliśmy z wejścia na Klimczok i w rejonie Stołowa skręciliśmy na ścieżkę prowadzącą trawersem na Przełęcz Karkoszczonka. Na tym odcinku zauważyliśmy dwie salamandry plamiste – im deszczowa pogoda odpowiada. W Chacie Wuja Toma na Przełęczy znów była okazja do ogrzania się i podsuszenia, a także wzmocnienia żurkiem czy rosołkiem. Nie chciało się wychodzić z przytulnego wnętrza na pluchę i tylko niezbyt wielka odległość do parkingu, na którym czekał na nas autokar podnosiła nas na duchu.
Zejście w kierunku Brennej minęło dość szybko i wkrótce siedzieliśmy już w dobrze nagrzanym wnętrzu autokaru. Do Chrzanowa wróciliśmy przemoczeni, ale jednak zadowoleni ze spędzenia dnia w górach a nie przed telewizorem (bo ta nasza wizja …).

KP.


Zakończenie sezonu Koła PTTK Fablok – Smoleń 7.10.2017


Kolejne zakończenie sezonu Koła PTTK Fablok zaplanowano pod zamkiem w Smoleniu.
Jednak przed imprezą wiekszość jej uczestników wybrała się na pieszą wycieczkę.
Rozpoczęliśmy od cmentarza w Krzywopłotach, gdzie upamiętnieni zostali legioniści polegli w bitwie z Rosjanami w listopadzie 1914 roku. Niedaleko od cmentarza zwiedziliśmy ruiny zamku z czasów Kazimierza Wielkiego, przekształconego później na kościół. Później, prowadzeni czerwonym szlakiem turystycznym – fragmentem Szlaku Orlich Gniazd – kierowaliśmy się na północ.
W ciepłej, słonecznej aurze spacer lasem i polami był wielką przyjemnością. Przy drodze można było napotkać grzyby – zajączki (trzeciego sortu, jak określił je Józek, ale zawsze). Szczególnie atrakcyjna była droga przez Dolinę Wodącej. Zatrzymaliśmy się na chwilę przy skale Biśnik, gdzie zajrzeliśmy do grot w tej skale, podziwialiśmy Skały Zegarowe.
Wreszcie doszliśmy pod zamek w Smoleniu. Tu już płonęło ognisko i czekały kiełbaski. No więc zaczęliśmy od upieczenia kiełbasek i posilenia się. Potem prezeska Irenka przedstawiła osiągnięcia Koła w mijającym roku (całkiem spore) i wreszcie nadszedł czas na tańce, hulanki, swawole. No, może niedokładnie tak, ale w każdym razie było wesoło. Konkursy (rzut patelnią, bieg z jajkiem, rzuty kółkami, hulla – hoop …), śpiewy grupowe i solowe, kilka starych, dobrych i parę nowych kawałów – wszystko to w świetnym towarzystwie turystów znających się i lubiących od lat – tak zakończył się oficjalnie kolejny sezon turystyczny Koła PTTK Fablok.
Następny będzie, miejmy nadzieję, nie gorszy.

KP.


Wilno 28.09-01.10.2017


W dniach od 29 września do 01 października 2017 roku Koło Grodzkie Oddziału Chrzanów PTTK zorganizowało wycieczkę do Kowna, Wilna i Trok.
Z Chrzanowa wyjechaliśmy w godzinach późno wieczornych w czwartek by do Kowna dotrzeć w godzinach przedpołudniowych w piątek. W trakcie zwiedzania miasta towarzyszyła nam słoneczna pogoda. Spacer po Kownie zaczęliśmy od przejścia obok ruin zamku w stronę ujścia Wilii do Niemna. Wracamy w stronę centrum, odwiedzając kościół św. Jerzego. Następnie kierujemy się w stronę Starego Miasta, gdzie mamy możliwość podziwiać zabudowania okalające Rynek, w tym budynek Ratusza. Budynek z uwagi na swój charakterystyczny wygląd: biel oraz połączenie 53-metrowej wieży harmonijnymi spływami wolutowymi z niższymi kondygnacjami przypomina łabędzia podrywającego się do lotu, dlatego też przez mieszkańców Kowna został nazwany „Białym Łabędziem”. Następnym miejscem jakie mamy możliwość obejrzeć to Dom Perkuna – zabytkowa kamienica kupiecka w stylu gotyckim wybudowana na przełomie XV i XVI w. Obecnie mieści się tu Muzeum Adama Mickiewicza. Zwiedzamy także kościół Witolda oraz bazylikę archikatedralną Świętych Apostołów Piotra i Pawła – największy katolicki obiekt sakralny na Litwie.
Na koniec zwiedzania miasta Aleją Wolności, która należy do najdłuższych w Europie ulic przeznaczonych wyłącznie dla ruchu pieszego, łącząc ze sobą Stare i Nowe Miasto, docieramy do kościoła pw. św. Michała Archanioła – dawnego kowieńskiego sobór prawosławnego zbudowanego w 1893 roku, pełnił on rolę międzywojennego kościoła garnizonowego (od 1919 roku), a po 1991 roku stał się siedzibą parafii rzymskokatolickiej.
Po zwiedzeniu Kowna kierujemy się do Wilna, gdzie zostajemy zakwaterowani w hotelu Alexa, niemal w centrum miasta, bo do najbardziej znanego symbolu Wilna – Ostrej Bramy, mamy 300 metrów.
Wieczorem, po kolacji udajemy się na krótkie zwiedzanie najbliższej okolicy. Udaje nam się dotrzeć na Plac Ratuszowy. To przedsmak tego co czeka nas dnia następnego. Wracamy do hotelu, gdzie po trudach podróży oddajemy się w objęcia Morfeusza.
Sobotni poranek wita nas niezbyt zachęcającą pogodą. Ale to wszystko wynagradza nam nasza niesamowita przewodniczka Alina Waluczko.
Zwiedzanie Wilna zaczynamy od wizyty na cmentarzu na Rossie, który jest jedną z czterech polskich nekropolii narodowych. Przed głównym wejściem znajduje się niewielki polski cmentarz wojskowy, na którym leżą żołnierze polegli w walkach o Wilno w latach 1919-1920, 1939 i 1944. Na wprost bramy z kapliczką ze stylizowaną Matką Boską Ostrobramską, pod płytą z czarnego granitu wołyńskiego spoczywa Maria z Billewiczów Piłsudska i serce jej syna, marszałka Józefa Piłsudskiego, złożone w srebrnej urnie. Na płycie znajduje się napis „Matka i Serce Syna” oraz strofy z Beniowskiego Juliusza Słowackiego. Na Rossie pochowanych jest wielu wybitnych i wielu zwykłych Polaków, Litwinów i Białorusinów.
Kolejnym miejscem jakie odwiedzamy to Góra Trzech Krzyży, skąd rozciąga się wspaniała panorama Wilna (trochę ograniczona złą widocznością tego dnia). Po wskazaniu nam przez Panią Alinę najważniejszych miejsc z Góry Trzech Krzyży przejeżdżamy pod Ostrą Bramę (jedyną zachowaną do dziś bramę miejską). Nie od razu udało nam się wejść do Kaplicy ponieważ trwała msza święta, ale po kilku podejściach udało nam się zobaczyć obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej.
Dalej zwiedzamy cerkiew Świętego Ducha, która obecnie jest katedrą metropolitalną, centralnym ośrodkiem prawosławia i najważniejszą świątynią prawosławną na Litwie. Jest tradycyjnym miejscem oficjalnych powitań i pożegnań gości, rezydencją metropolity wileńskiego i litewskiego. W nawie głównej, na specjalnym podeście, spoczywają zmumifikowane ciała prawosławnych świętych męczenników – Jana, Eustachego i Antoniusza.
Kierując się w stronę Placu Ratuszowego przechodzimy przez Wrota Bazyliańskie, prowadzące do zabudowań byłego klasztoru Bazylianów i cerkwi Świętej Trójcy. W lewym skrzydle klasztoru więziony był na przełomie 1823 i 1824r., podczas procesu filomatów i filaretów, Adam Mickiewicz. Przypomina o tym tablica przy wejściu. To tutaj znajdowała się uwieczniona w III części Dziadów cela Konrada.
Przechodzimy przez Plac Ratuszowy oraz dzielnicę żydowską do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, gdzie znajduje się obraz Jezusa Miłosiernego Jezu, ufam Tobie namalowany według wizji s. Faustyny Kowalskiej przez Eugeniusza Kazimirowskiego w 1934r.
Następnie przez dziedziniec Włoskiego Instytutu Kultury docieramy na punkt widokowy, z którego oglądamy Pałac Prezydencki. Od wieków pałac (zwany Biskupim) pełnił funkcje reprezentacyjne. Mieszkali w nim wileńscy biskupi, polscy królowie i carscy namiestnicy; gościli m.in. Napoleon, car Aleksander I i marszałek Józef Piłsudski.
Stamtąd kierujemy się do muzeum Adama Mickiewicza, znajdującego się w Zaułku Bernardyńskim, gdzie pod nr 11 znajduje się dom, w którym od kwietnia do czerwca 1822r. mieszkał wieszcz. Zgromadzono tu liczne przedmioty z czasów poety, między innymi meble z kowieńskiego i paryskiego mieszkania wieszcza, jego listy, dokumenty, pamiątki i rzeczy osobiste. Muzeum pełni rolę literackiego salonu Wilna promującego polską literaturę i kulturę.
W następnej kolejności przechodzimy na plac katedralny. Bazylika archikatedralna p.w. św. Stanisława i św. Władysława jest najlepiej rozpoznawalnym symbolem stolicy i jej centrum, stanowiąc jednocześnie pomnik chrztu Litwy. Stoi w samym sercu miasta, u podnóża zamku i pozostaje świadkiem licznych wydarzeń historycznych ważnych dla Wilna i całego kraju. Tutaj dokonywano koronacji wielkich książąt, tu pochowani są magnaci i biskupi. Do dzisiaj odprawiane tutaj nabożeństwa są zwykle centralnym punktem uroczystości narodowych i religijnych. Ponadto wielu odwiedzających Wilno, nie tylko pielgrzymów, przychodzi tu, by zapoznać się ze zgromadzonymi tu skarbami duchowymi i artystycznymi.
Ostatnim miejscem które zwiedzamy z naszą przewodniczką to kościół św. św. Piotra i Pawła. Z zewnątrz ta barokowa świątynia sprawia wrażenie skromnej. Niemniej zaskoczeniem jest niezwykle bogato zdobione wnętrze. Mury sklepienia, kopuła i ołtarze pokryte są tysiącami stiukowych dekoracji.
Po trudach całodziennego zwiedzania mamy możliwość spróbowania lokalnych specjałów w pobliskiej restauracji Sakwa. Przygotowano dla nas zupę szupeninie oraz placek po żmudzku wraz z cepelinem.
Później przejeżdżamy do centrum rekreacyjno-rozrywkowego Belmontas. Jest to duży kompleks gastronomiczny na obrzeżach Wilna, położony z dala od zgiełku nad rzeką w otoczeniu zieleni.
W ciągu godziny spacerujemy między budynkami, które znajdują się w otoczeniu strumieni, stawów i wodospadów.
W drodze powrotnej do hotelu część uczestników wysiada w pobliżu Katedry by jeszcze na własną rękę pozwiedzać miasto. I tak na przykład mnie i znajomemu, który mi towarzyszył, udaje się wejść na dzwonnicę znajdującą się przy Katedrze, skąd można podziwiać Stare Miasto, które przy późno popołudniowym słońcu wygląda niesamowicie. Następnie nie spiesząc się przechodzimy w stronę Placu Ratuszowego i Ostrej Bramy. Jeszcze tylko zakup sera Dziugas i wracamy do hotelu.
Trzeciego dnia z rana uzupełniamy zakupy w pobliskiej hali targowej, gdzie zaopatrujemy się w kindziuki, kiełbasy, słoninę, chleb, sery z dodatkami i inne specjały.
Opuszczamy Wilno i wyjeżdżamy do Trok. Troki to jedno z najpiękniej położonych miast Litwy. Zespół architektoniczny Trok wraz z 32 okolicznymi jeziorami objęty został ochroną jako Trocki Historyczny Park Narodowy. Zwiedzamy zamek na wyspie na jeziorze Galwe. W skład zespołu zamkowego wchodzi zamek górny – rezydencja książęca, z dziedzińcem, wokół którego biegną drewniane krużganki, i z wieżą bramną. Grube mury i fosa oddzielają go od zamku dolnego, gdzie były niegdyś pomieszczenia gospodarcze. Całość otaczają grube mury z okrągłymi wieżami i czworoboczną basztą bramną. Na zamku zgromadzono eksponaty związane z historią Litwy, miasta i zamku, a także przedmioty z magnackich pałaców Tyszkiewiczów i pamiątki społeczności karaimskiej. Sprowadzeni z Krymu przez wielkiego księcia Witolda Karaimi stanowili jego gwardię przyboczną. Dziś w Trokach mieszkają ich potomkowie. W restauracjach można spróbować przysmaków kuchni karaimskiej m.in. kibinów (pierogów mięsnych) – mieliśmy możliwość ich skosztować z dodatkiem rosołu, pycha.
Bardzo szybko minęły te trzy dni i nadszedł czas powrotu do domu.

K.B.


Leskowiec, Łamana Skała, Potrójna 10.09.2017


Już ponad półtora roku nie byliśmy na Leskowcu, więc nadeszła pora żeby się tam wybrać.
W niedzielny słoneczny poranek wyjechała z Placu Tysiąclecia niezbyt liczna ale sympatyczna grupka – 20 osób.
Wymarsz w góry zaplanowany był z przysiółka Rzyk – Jagódek. Niezbyt długa, choć dość stroma droga prowadziła nas lasem w kierunku grzbietu Beskidu Małego. Szliśmy wraz z turystami i pątnikami zdążającymi na Groń Jana Pawła II, gdzie tego dnia odbywały się uroczystości odpustowe.
Po dotarciu do służącego turystom nieprzerwanie od 1933 roku schroniska PTTK pod Leskowcem mieliśmy czas na odpoczynek, posilenie się, podejście do kaplicy na szczycie, przybicie pamiątkowych pieczątek, przyjrzenie się śladom „hrabskich butów”.
A potem ruszyliśmy dalej – grzbietem Beskidu Małego na szczyt Leskowca. Warto się tu zatrzymać dla rozległej panoramy z dominującą Babią Gorą, Pilskiem, Jałowcem, Pasmem Polic. Przy lepszej widoczności można stąd podziwiać i Tatry ale nam nie było to dane.
Podczas dalszego marszu napotkaliśmy między innymi grzybiarzy. Jeden z nich w sporym koszyku niósł ogromne okazy borowików. Rozglądaliśmy się potem po najbliższym otoczeniu ścieżek, ale tylko Asia znalazła kilka grzybków, jednak nie tak dużych.
Przez Łamaną Skałę doszliśmy do „Hatki (tak napisano na pieczątce) na Potrójnej”. Tu znów był czas na wzmocnienie się kawą, herbatą, drożdżówkami, … lub czymś z plecaka.
Niedaleko do chatki, na samym szczycie Potrójej znów zatrzymaliśmy sie dla podziwiania widoku. Tym razem oprócz Babiej Góry i Pilska mogliśmy zobaczyć duży fragment Beskidu Śląskiego z najwyższym Skrzycznem.
No i pozostało nam już tylko zejście do busa. Czarnym szlakiem na czterokilometrowym odcinku schodzi się do położonego czterysta metrów niżej dna doliny i miejscami jest tu rzeczywiście stromo. Czekając na ostatnich maruderów na parkingu przed ośrodkiem Czarny Groń można było kupić tradycyjne serki.
Wycieczka była bardzo udana. Pogoda dopisała – mimo zapowiadanych na popołudnie opadów cały dzień był słoneczny, z niewielkim tylko zachmurzeniem. Trasa – niezbyt długa i niezbyt forsowna, z dwoma dłuższymi i kilkoma krótszymi postojami – w sam raz dla grona niedzielnych turystów.
Warto było spędzić ten dzień w górach.

KP.


Skalne Miasta 22-24.09.2017


W dniach 22-24 września 2017 roku odbyła się wycieczka Koła Grodzkiego do Skalnych Miast. Wyruszyliśmy o godzinie 6 rano z Placu Tysiąclecia w Chrzanowie w kierunku Czech. Na pierwszy dzień zaplanowane było ok. 5 godzinne przejście przez pasmo Broumovskich Skał. Trasa niezbyt wymagająca bogata w fantazyjne formacje skalne, głębokie przepaście i wąwozy. Szlakiem czerwonym kierowaliśmy się przez fantastyczny labirynt pomiędzy potężnymi skalnymi ścianami w kierunku największej atrakcji góry Hvezda. Na jej szczycie znajduje się piękna barokowa kaplica Matki Boskiej Śnieżnej zbudowana na planie pięcioramiennej gwiazdy. Przy kaplicy znajduje się punkt widokowy na Kotlinę Broumova. Tuż obok kaplicy znajduje się piękne ponad 150-letnie schronisko „Chata Hvezda”.
Przy schronisku zakończyliśmy nasz spacer po Broumovskich Skałach. Z pobliskiego parkingu odjechaliśmy do Kudowy Zdroju gdzie w Pensjonacie Nad Potokiem mieliśmy nasze kwatery.
Po rozlokowaniu się w pokojach i obiadokolacji mieliśmy możliwość indywidualnego spaceru po Kudowie Zdroju.
W drugim dniu po śniadaniu wyruszyliśmy podziwiać inne formacje skalne w Teplickich i Adrszapskich Skałach. Przejście rozpoczęliśmy zielonym szlakiem od Janovic. Również i tutaj skały obfitują w liczne i unikalne formy skalne takie jak Skalna Korona, Wykałaczka Karkonosza, Wieża Strażnicza, Topór Rzeźniczy i wiele innych, o których informują tabliczki umieszczone przy każdej ciekawej formie skalnej. Warto również wejść na szczyt ruin zamku Strzemię. Schody prowadzące do zamku robią niemałe wrażenie. I choć po zamku ślad zniknął to wejście na szczyt zaprocentuje wspaniałym widokiem na okolice. Z Teplic kierujemy się w stronę Adrszpaskiego Skalnego Miasta. Przechodząc po kładkach i żerdziach pokonując kilka mniejszych wąwozów oraz strome wejścia i zejścia po drewnianych schodach i drabinkach szlaku, który prowadzi nas po Adrszpaskim Skalnym Mieście. Od Małego Wodospadu na zewnątrz i dużego w jaskini przez niesamowite bloki skalne jak Słoniowy Rynek, Wieża Elżbiety, Organy, Starosta i Starościna, Fotel czy Dzban kierując się do wejścia – dla nas już wyjścia z parku – podziwiając i ciesząc oczy tymi uroczymi formami skalnymi. Oczywiście każde takie miejsce jest opisane i nie sposób je przeoczyć. Wycieczkę kończymy przy szmaragdowym jeziorku znajdującym się w miejscu po starej piaskowni. Intensywny kolor wody jak i otaczające je drzewa tworzą piękny krajobraz. Zresztą zarówno Brumovskie Skały jak i Teplice oraz Adrspach to piękne Skalne Miasta, których uroku nie sposób opisać – to po prostu trzeba zobaczyć.
Choć pogoda nie sprzyjała to udało się zakończyć wycieczkę zanim rozpadało się na dobre, ale opuszczaliśmy już parking przy wejściu do Adrspachu w strugach deszczu.
Na ostatni dzień w programie przewidziane były Błędne Skały lub Szczeliniec Wielki. Niestety program musiał zostać mocno zmodyfikowany z racji deszczu, który złapał nas już w drodze na parking przy Szczelincu. Zawróciliśmy, zatem na parkingu i pojechaliśmy do Muzeum Papiernictwa w Dusznikach Zdroju. Jest to odrestaurowany, kryty gontem budynek papierni, jedyny zachowany i do dziś działający obiekt tego typu w Polsce. Zobaczyliśmy pokazową lekcję produkcji czerpania papieru, kadzie czerpalne, sita oraz prasy do dociskania. Ekspozycje przestawiające rozwój techniki produkcji papieru oraz jedną z największych na świecie kolekcję zabytkowej aparatury do badania właściwości papieru. Bardzo interesujące są również udostępnione w tym roku ekspozycje „Polski pieniądz papierowy” z polskimi banknotami emitowanymi od 1794 r. (gdzie można zbadać zabezpieczenia banknotów i dokumentów) oraz wirtualna wystawę sztuki papieru. Można również podziwiać ekspozycje wielkogabarytowych oryginalnych urządzeń papierniczych.
Po zakończeniu zwiedzania muzeum papiernictwa pojechaliśmy jeszcze do Złotego Stoku gdzie w ramach zmiany programu zwiedziliśmy Kopalnię Złota. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Sztolni Gertrudy, gdzie można zobaczyć ekspozycje map i planów kopani z okresu od XVIII do XX wieku oraz dawne narzędzia górnicze i hutnicze. W kopalni tej istniało również laboratorium, w którym wytwarzano niebezpieczną truciznę – arszenik. Następnie zobaczyliśmy „skarbiec”, w którym zgromadzono 1066 „złotych” sztabek odpowiadających 16 tonom złota uzyskanym w ciągu ok. 1000-letniej pracy kopalni. Następny etap zwiedzania prowadził przez Sztolnię Czarną Górną do której wejście znajduje się w górnej części Złotego Jaru, u podnóża wielkiego kamieniołomu. W sztolni tej znajduje się również podziemny chodnik prowadzący do Czech (oczywiście przejście dzisiaj jest zamknięte). Największą jednak atrakcją tej Sztolni jest podziemny jedyny taki w Polsce wodospad. Końcową atrakcją zwiedzania jest wyjazd ze sztolni kolejką o długości 300 m.
Po zakończonym zwiedzaniu i krótkiej przerwie wyruszyliśmy w drogę powrotną do Chrzanowa.

M.N.


Rumunia 1-10.09.2017


Dzień pierwszy
Zaraz po północy 1 września grupa 47 turystów wyruszyła na wycieczkę, zorganizowaną przez Kolo Grodzkie do Rumunii. Przejazd przez Słowację odbywał się w nocy i dopiero okolica ukazała się uczestnikom na terytorium Węgier.
Po dość długiej podróży dotarliśmy do Alba Iulia około godziny 18 , gdzie zostaliśmy zakwaterowani w hotelu „Mariss” . To pierwszy punkt programu na terenie Rumunii. Warunki w hotelu okazały się dobre.
Po obiadokolacji udaliśmy się na wieczorny spacer po Alba Iulia .
Alba Iulia to dawna stolica Siedmiogrodu . Miejscem , które zwiedzaliśmy to Twierdza Alba Carolina nazwana tak na cześć cesarza Karola VI, wzniesiona w latach 1744-33, według planu włoskiego architekta Giovanniego Morando Viscontiego.
Twierdza Alba Carolina jest najważniejszym, a zarazem praktycznie jedynym ciekawym obiektem w tym administracyjno – przemysłowym współczesnym mieście. Na jej terenie znajdują się bowiem najcenniejsze zabytki. Wspaniała, potężna, romańsko – wczesnogotycka katedra katolicka św. Michała z XIII w. Jeden z najlepiej zachowanych obiektów sakralnych z tego okresu w Europie Środkowej. Ta świątynia ma tylko jedną wieżę – na zbudowanie zaplanowanej drugiej nie starczyło środków – z pięknym wczesnogotyckim portalem. Później dobudowano do niej renesansową kaplicę św. Ducha ze wspaniałymi portalami, a na frontonie katedry znalazły się elementy barokowe. Obok niej znajduje się druga, prawosławna. To obecnie najbardziej reprezentacyjny w mieście Sobór Koronacyjny. Zbudowany został w latach 1921-1922 dla upamiętnienia zjednoczenia w Alba Julii Siedmiogrodu z Rumunią. W 1922 roku koronowano w nim na króla Rumunii Ferdynanda I. Ładna budowla w tzw. stylu narodowym, chociaż trochę zbyt monumentalna. Usytuowana na dosyć obszernym placu otoczonym murami, a z tyłu innymi gmachami tego zespołu – m. in. Pałacem biskupim. Na plac soborowy wchodzi się przez bramę w wysokiej dzwonnicy. Są na terenie twierdzy, której mury opasały historyczne centrum starej Alba Julii, także zabytki architektury świeckiej. Przede wszystkim Pałac Książęcy z przełomu XIV i XV w. zbudowany przez biskupów z przeznaczeniem na kurię biskupią. Po ustanowieniu jednak niezależnego Księstwa Siedmiogrodzkiego pałac ten przebudowano w stylu renesansowym na siedzibę książęcą. Wobec zniszczeń w trakcie późniejszych walk o tron był przebudowywany z dodatkami baroku. Nie jest to więc budowla szczególnie piękna, chociaż ma interesujące detale, zwłaszcza wczesnobarokowe kamienne obramienia okienne. Przed nią stoi pomnik Michała Walecznego na koniu. Innym zabytkiem jest późnorenesansowy Pałac Apora z XVII w. Jego mury zachowały się w niezłym stanie, poza fragmentem wyburzonym pod Sobór Koronacyjny. Szczególnie interesujące są reprezentacyjne bramy prowadzące do twierdzy. Zwłaszcza wschodnia III Brama zwieńczona posągiem cesarza Karola VI na koniu. Ale także bramy IV i VIII. Pilnują ich wartownicy w historycznych strojach. Część twierdzy, aktualnie rewaloryzowanej, nadal stanowi bazę rumuńskiego wojska. Na terenie twierdzy, jednej z największych w tej części Europy, w pobliżu głównego wejścia na teren Soboru Koronacyjnego znajduje się ponadto, godna uwagi, współczesna, sporych rozmiarów rzeźba przedstawiająca ludzi miażdżonych przez tryby ogromnego walca. W pobliżu jednego z 7 bastionów wewnątrz cytadeli stoi cerkiew św. Trójcy. Jest to miejsce , które na pewno warto zobaczyć. Na terenie twierdzy rozsiane są liczne kawiarenki gdzie miło można spędzić czas.

Dzień drugi „droga do celu ”
Wyjazd z Alba Iulia około godziny 8. W drodze do Saturna jako bonus zwiedzaliśmy Monastyr Cozia. To prawosławny klasztor w środkowej Rumunii, położony w Karpatach, na lewym brzegu rzeki Aluty w pobliżu miasteczka Călimăne?ti. Świątynia ta wzniesiona została w latach 1386-1388 z polecenia ówczesnego hospodara wołoskiego Mirczy Starego (1358-1418). Uroczysta konsekracja miała miejsce 18 maja 1388 roku. Na przestrzeni wieków monastyr by kilkukrotnie przebudowywany i rozbudowywany. Pierwsza większa przebudowa miała miejsce w XVI wieku za panowania Neagoe Basaraba w czasie której powstały nowe zabudowania klasztorne oraz studnia. Kolejna, zaś dokonana została w pierwszej dekadzie XVIII wieku na polecenie hospodara wołoskiego Konstantyna Brâncoveanu (1654-1714). Dobudowano wówczas przedsionek, niewielką kapliczkę oraz ufundowano m in. nowy żyrandol i ikonostas. W cerkwi pochowano Mirczę Starego oraz matkę księcia Michała Walecznego. Warto także zwrócić uwagę na znajdujące się wewnątrz świątyni XIV wieczne freski w których m in. wyróżnia się obraz wotywny przedstawiający fundatora oraz jego synów. W skład całego kompleksu klasztornego wchodzi także mniejsza i smuklejsza cerkiew szpitalna. Wybudowana została w latach 1542-1543 z inicjatywy mnicha Radu Paise.
W dalszej drodze zwiedzaliśmy jeden z najcenniejszych zabytków miasta Curtea de Argos, wzniesioną na początku XVI wieku z polecenia hospodara Neagoe Basaraba V okazałą cerkiew metropolitalna Zaśnięcia Matki Bożej. Z jej powstaniem związania jest legenda opowiadająca historię jej budowniczego Manola. Dla zapewnienia powodzenia budowie postanowił on zamurować w jej murach pierwszą osobę, którą ujrzy na terenie budowy. Okazała się nią niestety jego żona. Po zakończeniu budowy zleceniodawca uwięził Manolo na dachu kościoła by mieć pewność, że ten nikomu nie zbuduje piękniejszego. Zdesperowany budowniczy skonstruował sobie skrzydła, ale przy pierwszej próbie ucieczki zabił się spadając na ziemię (w miejscu którym upadł znajduje się źródełko). W XIX wieku cerkiew została przebudowana pod kierownictwem dwóch architektów, francuskiego – Andrzeja Lecomte du Nouy oraz rumuńskiego – Mikołaja Gabrielescu. Obecnie świątynia ta nazywana także bywa często nekropolią królów Rumunii, ponieważ znajdują się tu krypty pierwszych nowożytnych władców kraju – Karola I i Ferdynanda I.
Po tych atrakcjach kontynuowaliśmy podróż na Rumuńską Riwierę. Po drodze zaliczyliśmy jeden korek, dalsza podróż przebiegała płynnie .Minęliśmy most na rzece Dunaj oraz kanał łączący rzekę Dunaj z Morzem Czarnym i około godziny 18 dotarliśmy do celu podróży. Hotel Semiramis w Saturnie okazał się całkiem przyzwoity, jedzenie również było dobre .
Wieczorem mimo zmęczenia podróżą wielu uczestników wybrało się na spacer i pierwsze spotkanie z Morzem Czarnym,

Dzień trzeci – zapoznanie z okolicą
Po śniadaniu większość uczestników wycieczki udała się na spacer po Mangalii, miescie, które sąsiaduje z Saturnem., podczas którego zwiedzaliśmy m. in. meczet Esmahana Sułtana z XVI( wieku najstarszy Meczet w Rumunii ), centrum miasta, odkrywki archeologiczne z czasów założycieli miasta, czyli z czasów greckich., Weszliśmy też tez na nadmorską promenadę i pirs prowadzący głęboko w morze.
Meczet do dzisiaj jest czynny. Panie aby wejść do Meczetu musiały wystroić się w chustki babuni i chałaty no i wszyscy na równi musieli zdjąć obuwie. Z wieży Minaretu oglądaliśmy okolice.
W godzinach popołudniowych plażowanie i kąpiel w falach Morza Czarnego. Róznorodnosc miejsc na plaży każdemu dawała coś innego, Opalanie, spokojne pływanie czy tez beztroskie zabawy wśród wysokich fal.

Dzień czwarty zwiedzanie Dobrudży
Około godziny 8 wyruszyliśmy na wycieczkę po Dobrudży. Okolica wydała się pozbawiana wsi i miasteczek, minęliśmy tylko niewielką wioskę a poza tym to widać było bezkresne pola, na których pozostały tyko pochylone głowy słoneczników gotowych do ścięcia. Zmierzaliśmy do miasta Adamclisi w południowo-wschodniej Rumunii, położonego w bezpośrednim sąsiedztwie bułgarskiej granicy. Jedną z ciekawszych atrakcji turystycznych jest tu usytuowany na północnych obrzeżach miasteczka monumentalny Pomnik Zwycięstwa Trajana (Tropaeum Traiani). Monument ten ma blisko 42 metry wysokości i stanowi współczesną replikę (1977 rok) budowli wzniesionej w latach 108-109 n.e. na cześć rzymskiego cesarza Trajana (53-117 n.e.a), który w 102 roku n.e. pokonał zjednoczone plemiona Daków i Sarmatów. Pomnik ma formę olbrzymiego okrągłego postumentu na którym w centralnym miejscu ustawiono rzeźbę symbolizującą zwycięstwo. Na ozdobnym fryzie zaś obejrzeć możemy liczne płaskorzeźby przedstawiające sceny walk w ówczesnej Dacji.
W pobliżu pomnika znajdują się relikty antycznego miasta Adamclisi. Po antycznym mieście pozostały tylko przyziemia , oraz mury obronne. Poza miastem antycznym wielką atrakcją dla uczestników wycieczki okazał się chłopiec jadący na osiołku wraz z oślicą i małym osiołkiem.
Później wróciliśmy na wybrzeże gdzie w mieście Techirghiol zwiedzaliśmy kompleks klasztorno – sanatoryjny , oraz wspaniały mały Monastyr Santa Maria, który 1951 r. przeniósł tutaj Patriarcha Justynian . Jest on zbudowany z drewna i pochodzi z XVII wieku. Projekt kościoła jest archaiczny: prostokątny, wieloboczny na zachodzie z trzema bokami, a nieprzerwana, prostokątna absyda, z pięcioma bokami. Po przewiezieniu do Techirghiol została dodana rzeźbiona weranda i wieża widokowa z dzwonkami. .Ściany kościoła są wykonane z belek dębowych o zmiennej szerokości 25-30 cm, poziomych zachodzących na siebie i połączonych ze sobą, stosując specjalnie transilwaniczną technikę drewnianych kościołów – zwaną „ogonem wróbla” Te belki zachowują naturalny aspekt, są nierówne, prezentując wygląd dębu, z którego zostały pocięte.
W drodze powrotnej do Saturna zatrzymaliśmy się w miejscowości Jupiter , gdzie przewodnik udzielił nam czasu wolnego a więc był czas na spacery po plaży lub po tej miejscowości.

Dzień piąty plażowanie.
W godzinach dopołudniowych uczestnicy wycieczki wylegli na plażę i zażywali kąpieli słonecznej i morskiej. Wiele osób odbyło długi spacer wzdłuż wybrzeża.
Po obiadokolacji na zorganizowanym wieczorku uczestnicy wycieczki mogli się lepiej poznać.

Dzień szósty wycieczka po Delcie Dunaju
Na wycieczkę udaliśmy się wczesnym rankiem. Gdy dojechaliśmy do Tulczy zostaliśmy podzieleni na cztery grupy . Dwie grupy płynęły niewielkimi stateczkami, natomiast dwie grup płynęły łódkami , które na tak ogromnej rzece jaką jest Dunaj wyglądały jak łupinki od orzechów.
Rejs był długi, widać było dość monotonny krajobraz rosnących przy brzegach wierzb płaczących , potem pojawiły się bardzo wysokie trzciny. Niestety pora rejsu i hałas silników statków spowodował, ze nie zobaczyliśmy takiej ilości ptactwa jakiej się spodziewaliśmy. Dzień siódmy wycieczka do Konstancy i Mamaii
Zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy na wycieczkę do Konstancy i Mamaii.
Konstanca to miasto portowe w południowo-wschodniej Rumunii, położone nad brzegiem Morza Czarnego. Jest to największy rumuński port oraz drugie (po Bukareszcie) co do wielkości miasto w kraju. Historia Konstancy sięga czasów starożytnych, kiedy to greccy koloniści z Miletu założyli tu osadę i nazwali ją Tomis. Na początku IV wieku p.n.e. miasteczko zyskało nową dzielnicę, która na cześć ówczesnego cesarza Konstantyna Wielkiego nazwana została Constantiana. W 514 roku p.n.e Tomis zostało najechane przez Persów i praktycznie doszczętnie zniszczone. Wkrótce potem odbudowane w wyniku ciągłego zagrożenia ze strony najeźdźców, sukcesywnie było obwarowywane i umacniane. W II wieku n.e. miasto dostało się pod panowanie Rzymian i wraz z Callatis, Histrią, Dionyspolis i Odessos należało do związku pięciu miast zwanego Pentapolis. W latach 270-333 Tomis otoczone zostało pierścieniem murów obronnych. Po upadku Cesarstwa miasto zostało zajęte przez Bizantyjczyków, a później Bułgarów i Turków. W tym czasie miasto zostało przemianowane na Konstanca. Przez kolejne wieki miasto sukcesywnie traciło swoje znacznie stając się w XV wieku prowincjonalną wioską rybacką. Ożywienie gospodarcze nastąpiło dopiero w połowie XIX wieku, kiedy to Sułtan zlecił Anglikom budowę nowego portu. W 1887 roku miasto – wraz z całą północną Dobrudżą – znalazło się w granicach Rumunii, stając się automatycznie największym portem tego kraju.
Mimo bogatej i wielowiekowej historii w Konstancy zachowało się stosunkowo niewiele zabytków. Po starożytnym Tomis pozostały jedynie relikty i artefakty zgromadzone w miejscowych muzeach.
Zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy od Kasyna (Cazinoul) niegdyś najpopularniejszego miejsca hazardowego na czarnomorskim wybrzeżu. Secesyjne kasyno powstało w 1909 roku z polecenia Karola I. Grali w nim gracze z całego świata, podobno nieraz ukrywając swoją prawdziwą tożsamość. Dziś obiekt jest remontowany i władze miasta starają się mu przywrócić dawną świetność. Budynek położony jest nad morzem i jest celem częstych spacerów mieszkańców miasta. Stanowi jedną z największych atrakcji turystycznych Konstancy. Później zwiedzaliśmy Prawosławną katedrę św. Piotra i Pawła (Catedrala Sf. Apostoli Petru şi Pavel) – obiekt sakralny, który powstał w XIX wieku, a odbudowany został po drugiej wojnie światowej. Katedra została wybudowana w grecko-rzymskim stylu, elewacja w żółto-szare pasy przyciąga wzrok. Niedaleko kościoła odkryto fundamenty domów z czasów starożytnych.
Meczet Mahmuda (Mahmudiye Camii), który zwiedzaliśmy w dalszej kolejności to obiekt położony na placu Owidiusza. Świątynia wyznawców islamu powstała w 1910 roku i została wybudowana w stylu marokańskim. We wnętrzu znajduje się jeden z największych, tureckich dywanów w Europie (waży około 1080 kg). Do meczetu przylega minaret, z którego podziwialiśmy panoramę miasta, portu i Morza Czarnego. Plac Owidiusza (Piata Ovidiu) to jeden z głównych placów miasta. Znajduje się tu Muzeum Archeologiczne i pomnik rzymskiego poety Owidiusza. Monument powstał w 1887 roku na zlecenie mieszkańców miasta. Słynny poeta został tutaj zesłany za czasów cesarza Augusta. Zagadką pozostaje, z jakiego powodu artysta musiał opuścić imperium. Pewne jest, że spędził tu ostatnie 8 lat swojego życia. Zwiedzaliśmy również muzeum z naczyniami i fundamentami z czasów starożytnych , ze słynna rzymską mozaika podłogową.
Zwiedzanie Konstancy zakończyliśmy pod pomnikiem Luka Capitulina a potem była chwila na indywidualny relaks. Następnie pojechaliśmy do delfinarium.Przed pokazem spacer po mini ZOO a później pokaz, który okazał się dość ciekawy.
Po atrakcjach w delfinarium, spacer do Mamaii i podróż widokową koleją gondolową , później znów spacer promenadą nadmorską no i powrót do domu na obiadokolację.

Dzień ósmy plażowanie
Większa część uczestników wycieczki oddała się błogiemu lenistwu na plaży , natomiast część udała się na wycieczkę do Warny .
Upalna pogoda zachęcała do kąpieli morskiej i pieszczenia promieniami słonecznymi naszych ciał..Ale jak przystało na turystyczną brać nie było tylko wylegiwania się .Długie spacery wzdłuż wybrzeża pozwalały zobaczyć ciekawe miejsca, nacieszyć oko żwirkową plażą jak też żółtym piaskiem .Na plaży nie było bursztynów (to nie Bałtyk) ale wielu z nas znalazło piękne muszelki i kamyki, które później obciążały walizki .
Wieczorem można było zauważyć, ze nie tylko my kończyliśmy pobyt nad Morzem Czarnym. Znikały parasole na plaży, robiło się pusto i cicho. . Kończył się sezon letniej kanikuły..

Dzień dziewiąty sobota 8.15 odjazd do domu
O godzinie 8.15 w ruszyliśmy w drogę powrotną , ale zgodnie z planem wycieczki zatrzymaliśmy się na 9 godzin w Bukareszcie.
Bukareszt należy do tych europejskich stolic, których piękno ukryte jest dość skutecznie przed oczyma turysty. Doświadczony dość boleśnie na przestrzeni ostatnich stuleci, w tym szczególnie ciężko w czasach komunistycznych, czasami chyba zapomina, że kiedyś szczycił się imieniem „Paryża Wschodu” Położony w południowej części Rumunii Bukareszt, licząca ponad 2 mln mieszkańców metropolia to miasto pełne kontrastów, gdzie tradycja miesza się z nowoczesnością.
Zwiedzanie Bukaresztu rozpoczęliśmy i zakończyliśmy koło parlamentu , gdyż tam zaparkował nasz autokar. Z placu przed parlamentem poszliśmy zwiedzić Katedrę Patriarchalną. Katedra patriarchalna w Bukareszcie to główna świątynia Rumuńskiego Kościoła Prawosławnego. To właśnie tu przechowywane są relikwie patrona Bukaresztu – św. Demetriusza Nowego. Przy wejściu do świątyni uwagę przykuwa dzwonnica. W środku zaś olśniewają swoim blaskiem meble z drewna złoconego. Ten sakralny obiekt pochodzi z poł. XVII w. Patronami Katedry są Cesarz Konstantyn i jego matka św. Helena . Pochowane są w niej relikwie patrona Bukaresztu św. Demetriusza Nowego.
Później udaliśmy się w kierunku starego miasta. W Bukareszcie stare miesza się z nowym. Nowoczesne centrum a obok historia czyli niezwykle klimatyczny Monastyr Stawropolski. To prawosławna świątynia, która została zbudowana w 1725 r. Monastyr jest znany z największej w Rumunii kolekcji bizantyjskich książek muzycznych składających się głównie z darowizn dwóch rumuńskich bizantów, Sebastiana Barbu-Bucura i Tytusa Moisescu. Żeby zwiększyć dostęp do tych dzieł klasztor rozpoczął wirtualny projekt biblioteki poprzez digitalizację starych książek.
Stare Miasto
Jest to część miasta, jego historyczne centrum, które przetrwało wyburzenia Nicolae Ceausescu. Obszar ten znany jest jako „Centrul Vechi Bucuresti” (Stary Bukareszt).
Są tu liczne kamieniczki z XIX wieku, ruiny średniowiecznego dworu wołoskiej księżniczki, kościoły, siedziby banku, kilka hoteli, restauracje, sklepy i kluby.
Wąskie, brukowane uliczki otrzymały nazwy od nazwisk dawnych obywateli zamieszkujących je. Ta część miasta jest w większości odnowiona i obecnie jest miejscem spotkań młodych ludzi. Zwiedzaliśmy również Plac Rewolucji niegdyś najbardziej reprezentacyjnego miejsca w mieście. Jego dominantą jest Pałac Królewski, potężny gmach wybudowany w stylu neoklasycystycznym, w którym do 1949 roku, do czasu wymuszonej abdykacji, mieszkał rumuński król. Spacerowaliśmy również po jednym z parków Bukaresztu i tak minęło 9 godzin, jeszcze tyko należy wydać ostatnie leje na jakieś tam pamiątki i wracamy do domu.

Dzień dziesiąty
Przyjazd do Chrzanowa około godziny 16
Wrzesień 2017




Szlak Orlich Gniazd na raty cz.5 27.08.2017


27sierpnia grupa 23 osób wyruszyła na piąty już odcinek Szlaku Orlich Gniazd. Pomysłodawczyni i prowadząca – Maria Grochal – rozpoczęła realizację tego projektu dwa lata temu. Zamierzeniem było przejść cały Szlak Orlich Gniazd w wycieczkach jednodniowych w odcinkach ok. 20 kilometrów dziennie. Do tej pory udało się przejść 4 odcinki od Giebułtowa do Podlesic, z pominięciem dzisiejszego odcinka. Spowodowane to było remontem zamku w Pieskowej Skale. Dziś właśnie przyszedł czas, aby uzupełnić tą lukę. Zaplanowana trasa miała się rozpocząć na zamku w Pieskowej Skale i po przejściu ok. 22 kilometrów zakończyć w Rabsztynie. Pogoda dopisała, było słonecznie i ciepło, ale nie upalnie. Podjechaliśmy na parking w Pieskowej Skale. Z parkingu podeszliśmy pod słynną, owianą legendami Maczugę Herkulesa – 20-metrową skałę w kształcie maczugi, ustawioną cieńszym koncem do dołu. Nad Maczugą wznosi się jeden ze średniowiecznych zamków na Szlaku Orlich Gniazd. Jedyny nie uległ całkowitemu zniszczeniu i obecnie po remoncie jest udostępniony do zwiedzania. Można tam obejrzeć 10 komnat z zamkowym wyposażeniem i jeszcze jedną ukazującą historię zamku. Z zamku ruszyliśmy czerwonym szlakiem przez wieś Sułoszową. Mogliśmy po drodze podziwiać domy pobudowane w bezpośrednim sąsiedztwie białych, wapiennych skał. Niektóre budynki stykały się nawet z tymi skałami. Po przejściu 3,5 km drogą przez wieś, doszliśmy do kościoła. Kościół został wybudowany w latach 1935-39 na miejscu starego XIV-wiecznego. Przed kościołem trwały przygotowania do Powiatowo – Gminno – Parafialnych Dożynek. My jednak nie mieliśmy czasu uczestniczyć w nich. Musieliśmy ruszyć na szlak. Początkowo droga wyprowadziła nas wśród pól na wierzchowinę, gdzie przez kilka kilometrów szliśmy odkrytym terenem, mogąc podziwiać panoramę Jury Krakowsko- Częstochowskiej. Kulminacją wierzchowiny była Góra Graniczna. Po minięciu jej doszliśmy do przysiółka Zadole Kosmołowskie, gdzie skręciliśmy i zeszliśmy z wierzchowiny. Po przecięciu drogi z Olkusza do Skały weszliśmy w las. Teraz już terenem leśnym podążaliśmy w kierunku Rabsztyna. Po dojściu do Rabszyna, część grupy udała się na zwiedzanie zamku. To kolejny średniowieczny zamek, tym razem zniszczony przez Szwedów i upływający czas, obecnie trochę odremontowany z udostępnioną do zwiedzania wieżą strażniczą. Pozostali, którzy zwiedzali już zamek przy drugim odcinku szlaku, spędzili czas w gospodzie. Po całym dniu wędrówki i przejściu 22 kilometrów zmęczeni ale zadowoleni wróciliśmy do Chrzanowa.

MG


Rysianka 15.08.2017


W pełni lata turyści z koła Fablok chętnie wybierają się w gniazdo Lipowskiej – Rysianki, żeby podziwiać piękne choć niezbyt wysokie góry i – w sprzyjających warunkach – zbierać jagody. Również w tym roku wybraliśmy się tam właśnie. Ruszyliśmy na trasę z Sopotni Wielkiej Kolonii. Krótko drogą asfaltową a potem wznoszącą się dość stromo ścieżką leśną doszliśmy do schroniska PTTK na Hali Rysianka. Podchodząc rozglądaliśmy się po polanach ale jagód było, niestety, bardzo mało – ostatnio było zbyt sucho. W schronisku był czas na odpoczynek, posiłek, podziwianie rozległych widoków (z Wielkim Rozsypańcem w Małej Fatrze, Wielkim Choczem, zamglonymi Tatrami Zachodnimi, Pilskiem, Babią Górą), przybicie pieczątek w książeczkach GOT PTTK. Było też dość czasu na przejście do niedalekiego schroniska PTTK na Hali Lipowskiej. Po odpowiednim czasie ruszyliśmy w kierunku Romanki. Po drodze znów zatrzymywaliśmy się, by podziwiać wciąż zmieniające się widoki – na pasmo Baraniogórskie Beskidu Śląskiego ze Skrzycznem, Baranią Górą, Beskid Mały, Kotlinę Żywiecką, Pasmo Pewelskie, Żurawnicę, Pasmo Jałowieckie. Z Romanki schodziliśmy do wodospadu w Sopotni Wielkiej – największego w Beskidach. A potem tylko – dojazd powrotny do Chrznowa. To była ładna, przyjemna wycieczka w słonecznym, ciepłym dniu.

KP.


Spływ kajakowy na rzece Mała Panew – 12.08.2017


W dniu 12.08.2017 r. odbyła się wycieczka z Kołem Grodzkim PTTK w Chrzanowie w rejon Śląska Opolskiego na spływ kajakowy rzeką Małą Panew. Z Chrzanowa ruszyliśmy o godzinie szóstej w mglistej i dość chłodnej aurze. Jeszcze przed dojazdem do celu złapała nas ulewa – miny uczestników były nietęgie – pojawiło się pytanie czy spływ się odbędzie czy będziemy na wodzie ale także pod wodą z nieba. Wycieczka rozpoczęła się oglądaniem zameczku myśliwskiego, który pełni obecnie funkcję Domu Pomocy Społecznej. Brat Paweł ze Zgromadzeniu Braci Szkolnych – dyrektor placówki – z zapałem opowiadał o jego bogatej historii. Zameczek położony jest w lasach porastających brzegi Małej Panwii, która w tej okolicy wspaniale meandruje zyskując nazwę opolskiej amazonki. Zameczek Zawadzkie – Kąty wzniesiono z cegły w 1856 r. na podstawie konstrukcji tzw. muru pruskiego. Jest to budynek dwukondygnacjowy, otynkowany i nakryty wysokimi wielospadowymi dachami. Skomplikowaną bryłę ozdabiają liczne ryzality, szczyty i werandy. Nad całością dominuje sześcioboczna wieża. Niestety obiekt obecnie przechodzi remont i jest częściowo zasłonięty rusztowaniami. W Zameczku znajduje się zabytkowy hol, z zabytkową, rzeźbioną balustradą przedstawiającą sceny z polowania. W kaplicy natomiast znajduje się obraz Jezusa Miłosiernego pędzla Adolfa Hyły, drugi po słynnym Łagiewnickim. Następnie udaliśmy się na spacer po ścieżce dydaktycznej w bujnym lesie w okolicach Zawadzkie-Kąty w towarzystwie przewodnika – pana Piotra. W lesie na całej długości rzeki Małej Panwi, zachowane są umocnienia fortyfikacyjne pochodzące z II wojny światowej z pojedynczymi stanowiskami strzelniczymi – bunkrami. Mieliśmy także okazję zobaczyć nieużywane już stanowiska do zbierania żywicy z drzew. Oczywiście największą atrakcją było wypatrywanie rzeki wśród bogatej flory. Po blisko dwuipółgodzinnym spacerze dotarliśmy do przystani Staniszcze Wielkie, gdzie miał się rozpocząć spływ kajakowy. Kajaki były dwuosobowe a zdecydowana cześć uczestników miała w nich zasiąść po raz pierwszy w życiu. Miła pani przedstawiła „instrukcję obsługi kajaka”, założyliśmy kapoki i czas na wodowanie. Spływ okazał się czystą przyjemnością bo Mała Panew to spokojna, urokliwa rzeka leniwie meandrująca wśród pól i łąk. Urozmaiceniem były powalone konary drzew pod wodą i mielizny, które wymagały od kajakarzy „niezwykłych” zdolności sterowniczych. Dziesięciokilometrowy spływ był wielką frajdą i zostawił niedosyt dlatego prosimy, aby Zarząd włączył na stałe spływy kajakowe do rocznego planu wycieczek. Na mecie, w przystani Granica, czekał na nas poczęstunek. Dobrze pojedzeni i wypici spisaliśmy niniejszą relację i wróciliśmy w dobrych humorach do domu.

Praca zbiorowa


Kraków od Bielan do Salwatora – 06.08.2017


Mimo upalnej aury w ostatnich dniach na wycieczkę zechciało się wybrać 35 osób. Jadąc do Krakowa przewodnik, kol. Zbigniew Milasz opowiadał o historii parafii p.w. Wszystkich Świętych w Babicach, konwentu o.o. bernardynów i obrazu „Ecco Homo” w Alwerni, wsi i parafii p.w. św. Mikołaja w Liszkach wraz z cudownym obrazem Matki Bożej Lisieckiej – Pocieszycielki Strapionych oraz o pacyfikacji ludności wsi Kaszów i Liszki.
Pierwszym zwiedzanym obiektem był kościół p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, znajdujący się na krakowskich Bielanach /zwanych też Srebrną Górą/, należący do eremu o.o. kamedułów, męskiego zakonu kontemplacyjnego o regule św. Romualda. Klasztor i kościół ufundował Mikołaj Wolski, marszałek nadworny koronny w 1604 r. Ze względu na ścisłą klauzulę kobiety mają zabroniony wstęp do eremu a w wyznaczonych 12 dniach w roku dostępny jest dla nich tylko kościół i jego najbliższe otoczenie. W niedzielę 6 sierpnia tę możliwość wykorzystaliśmy. W klasztorze oglądnęliśmy salę akustyczną, chór zimowy i katakumby – miejsce pochówku zakonników. Zgodnie z tradycją, ciało zmarłego jest ubrane w habit kamedulski, na desce włożone do niszy katakumb i zamurowane. Na zewnątrz pojawia się napis podający zakonne imię mnicha, jego wiek, ilość lat spędzonych w klasztorze i datę śmierci. Nasz Przewodnik szczegółowo opowiadał o codziennym życiu zakonników w ciszy, ich harmonogramie modłów, posiłkach, wzajemnych kontaktach, życiu w domkach- pustelniach /jest ich 10, zajętych obecnie 8, znajdują się w ogrodzie/, o ślubach czasowych i wiecznych oraz rzadkich wyjazdach rekreacyjnych. Mieliśmy okazję uczestniczyć w mszy św., którą celebrował metropolita śląski, arcybiskup Damian Zimoń. Po niej oglądnęliśmy wspaniałe kaplice bogato dekorowane, bezcenne ławki z XVII w., piękny ołtarz główny z letnim chórem. Podziwialiśmy też fasadę kościoła, wykonaną z ciosu wapiennego i zdobioną czarnym marmurem i figurami świętych.
Następnie powędrowaliśmy do Kopca Niepodległości im. Józefa Piłsudskiego. Kopiec usypano na Sowińcu – 358 m n.p.m. Sypanie kopca rozpoczęto w 1934 r. a zakończono w 1937 r. Złożono w nim ziemię z wszystkich pól bitewnych I wojny światowej. U jego podnóża spoczęła też ziemia z pobojowisk II wojny światowej i wtedy zaczęto go nazywać Mogiłą Mogił. Kopiec ma 35 m wysokości a 111 m wynosi średnica podstawy. Chętni weszli na szczyt kopca z usytuowaną na nim granitową płytą i wyrytym krzyżem legionowym i mogli podziwiać widoki Krakowa i okolicy. Niestety, zaczął padać deszcz i bardziej odległe widoki były ograniczone.
Kolejno powędrowaliśmy do Kopca Kościuszki usypanego w latach 1820 – 1823 na Wzgórzu Bł. Bronisławy. Ten kopiec ma wys.34,1 m a średnica podstawy wynosi 80 m. Wokół kopca Austriacy w latach 1850 – 1856 wznieśli umocnienia i fortyfikacje. Podczas I wojny światowej był punktem strategicznym dla Austriaków, jak również w czasie II wojny światowej – dla wojsk radzieckich. Nasza piesza trasa biegła koło Ogrodu Zoologicznego, przez Rezerwat Panieńskie Skały, przez parowy, obok jurajskich skał do dzielnicy Zwierzyniec, ciągle w towarzystwie deszczu. I znów chętni weszli na kopiec, jak też oglądnęli wystawy na kopcu. Po krótkim odpoczynku pomaszerowaliśmy na Salwator. Osiedle Salwator powstało w pierwszych latach XX w. jako osiedle willowe /składa się z 30 willi/. Ostatni dom wybudowano w 1955 r. Nazwa osiedla pochodzi od kościoła Najświętszego Salwatora /Zbawiciela/. Z badań archeologicznych wynika, że początku świątyni należy szukać przy początkach chrześcijaństwa na tych ziemiach. Państwo Wiślan uległo chrystianizacji najprawdopodobniej z końcem IX w., podczas misji św. Metodego. Po drugiej strony ul. Św. Bronisławy znajduje się barokowa, drewniana kaplica p.w. św. Małgorzaty i św. Judyty, wystawiona w XVII w. Przeszliśmy też obok kościoła p.w. św. Augusta i klasztoru s.s. norbertanek. Wracając do Chrzanowa wysiedliśmy z autobusu w Liszkach, żeby oddać hołd 32 osobom zamordowanym przez hitlerowców 4 lipca 1943 r. Obelisk poświęcony ich pamięci znajduje się obok kościoła. Nasz Przewodnik zapalił znicz.
Uczestnicząc w tym wyjeździe mogliśmy podziwiać wspaniałe dzieła ludzi i przyrody.
Pozdrawiam wszystkich uczestników wycieczki i wszystkich czytelników tej relacji.

K. W.>


Z rakami na Reichstg. Berlin 5-6.08.2017


Wycieczki „dla cierpiących na bezsenność” czyli z dwiema nocami spędzonymi w autokarze i całym dniem poświęconym na zwiedzanie dużego miasta mimo, że bardzo męczące, cieszą się niesłabnącą popularnością. Tym razem wybraliśmy się do Berlina i znów pełnym autokarem.
Wyjechaliśmy krótko po północy w sobotę i po dość szybkiej podróży (autostrady to naprawdę świetny pomysł) sobotni poranek powitał nas w Berlinie.
Rozpoczęliśmy od obejrzenia West Side Gallery – pozostawionego fragmentu muru berlińskiego pokrytego przez artystów z różnych stron świata muralami promującymi wolność.
Kolejnym punktem programu był kościół Kaiser-Wilhelm-Gedaechtniss-Kirche – upamiętniający pierwszego cesarza dziewiętnastowiecznych Niemiec oraz okropności II Wojny Światowej (z ruiny wojennej pozostawiono tylko ocalałą wieżę i przedsionek oraz dobudowano nową dzwonnicę i kaplicę).
Potem, mijając Kolumnę Zwycięstw (upamiętniającą zwycięstwa pruskie w XIX w) i monumentalny pomnik poległych podczas zdobywania Berlina Krasnoarmiejców (bohaterskich żołnierzy Armii Czerwonej – jeśli ktoś nie rozumie skróconego określenia) podjechaliśmy do centrum – na szeroką Strasse des 17. Juni (nazwa przypomina krwawo stłumiony protest wschodnioberlińskich robotników w 1953 roku). Stąd już kolejne punkty programu zwiedzania osiągaliśmy spacerkiem. A były to: Pomnik Pomordowanych Żydów Europy (2711 betonowych stel różnych wysokości postawionych na polu o powierzchni prawie 2 ha), Pomnik Pomordowanych przez Narodowych Socjalistów Sinti i Romów Europy (nie tak okazały jak poprzedni, ale także poruszający), pomnik zamordowanych przez nazistów posłów do Reichstagu i wreszcie – sam budynek Reichstagu.
Wejście do tego budynku – obecnie głównej siedziby niemieckiego parlamentu – jest skrupulatnie pilnowane przez służby ochrony. Sprawdzane są dane osób wchodzących (niezbędna jest wcześniejsza rezerwacja wejścia z przekazaniem danych odwiedzających), prześwietlane są osoby i bagaże. I tu – mimo wcześniejszych dwukrotnych informacji o konieczności pozostawienia przedmiotów mogących być uznane za niebezpieczne – w plecaczku jednego z turystów ujawnione zostały raki (takie żelaza do chodzenia po lodzie w górach). Trzeba było oddać je do depozytu. Dalej poszło już gładko: wyjazd pojemną windą na taras widokowy, wejście spiralną bieżnią pod szczyt kopuły zaprojektowanej przez znanego angielskiego architekta sir Normana Fostera, podziwianie coraz rozleglejszych widoków i na koniec powrót tą samą drogą.
Po opuszczeniu budynku Reichstagu skierowaliśmy się na nabrzeże Szprewy, gdzie zaokrętowaliśmy się na statku spacerowym i wkrótce popłynęliśmy w stronę najstarszej części miasta – Nikolaiviertel – podziwiając z pokładu między innymi berlińskie mosty (jeden z nich zaprojektował mój ulubiony architekt Santiago Calatrava), muzea na Wyspie Muzeów, Katedrę Berlińską, wieżę telewizyjną a później dzielnicę rządową z siedzibą kanclerz Angeli Merkel. Perspektywa była radykalnie odmienna od tej, jaką mieliśmy pod kopułą Reichstagu, ale z dołu widać inne szczegóły i też jest ciekawie.
Niestety, pod koniec rejsu zaczęły na nas spadać krople deszczu – niezbyt gęste, ale dokuczliwe. Nie wszyscy byli przygotowani na taką odmianę pogody (kiedy opuszczaliśmy autokar było słonecznie i ciepło), wróciliśmy więc do autokaru po kurtki i parasole. Na szczęście deszcz dość szybko przestał padać.
Nasz spacer po centrum wiódł od Bramy Brandenburskiej aleją Unter den Linden (minęliśmy ambasady Stanów Zjednoczonych i Rosji, Bibliotekę Narodową, pomnik Fryderyka Wiekiego, Uniwersytet Humboldtów, Operę). Zboczyliśmy nieco z alei, by zajrzeć do katolickiej katedry św Jadwigi. Potem, mijając Neue Wache (dawna nowa wartownia, obecnie mauzoleum ofiar wojen) i Muzeum Historyczne (dawny arsanał) doszliśmy doBerlińskiej Katedry (Berliner Dom).
Ta okazała budowla z przełomu XIX / XX w miała konkurować z bazyliką św Piotra w Rzymie głosząc, oprócz chwały Bożej, chwałę panującej dynastii Hohenzollernów. Ogrom budowli, bogactwo wystroju stoją w jawnej sprzeczności z dominującą w kościołach protestanckich skromnością mającą kierować myśli wiernych do tematów wyższych od przyziemnego blichtru. Ale to była świątynia cesarska i musiała być taka.
Po zachwyceniu się ogromną główną nawą wspięliśmy się na galerię widokową urządzoną wokół kopuły świątyni. Wymagało to sporo trudu (nie ma tu windy, jak w Reichstagu), ale warto. W nagrodę otrzymuje się widok na centrum Berlina z jeszcze innej perspektywy niż poznane dotychczas. Po zejściu z galerii przeszliśmy jeszcze przez krypty grobowe Hohenzollernów. Jest tu 97 sarkofagów przedstawicieli tej dynastii. A tuż obok – niezbędne dla turystów – toaleta, sklepik z pamiątkami i barek.
Po dalszych kilkuset metrach spaceru (między innymi obok fontanny Neptuna i kościoła mariackiego) doszliśmy do wejścia na Wieżę Telewizyjną. Ten obowiązkowy punkt programu każdego turysty odwiedzającego Berlin jest zwykle oblegany przez tłumy. Tym razem po zakupieniu biletów mieliśmy godzinę czasu do wejścia – w sam raz na posiłek w jednym z licznych w pobliżu lokali gastronomicznych. Tuż obok jest bezpretensjonalna knajpka o lokalnym kolorycie (pośrodku stoi tu Trabant a pod nim jest wejście do toalety) i niezłych, typowych dla Berlina, daniach. Golonkę z halbą piwa zje się tu z przyjemnością (jeśli ktoś nie jest fanatykiem zdrowej diety) za niewygórowaną cenę.
Kiedy już nadejdzie oznaczona pora wyjazd na taras widokowy wieży trwa krótko – windy są szybkie i pojemne. A z wysokości 200 m ponad poziomem otoczenia rozciąga się widok nieporównywalny z tymi, jakie mieliśmy wcześniej. Co kilka metrów umieszczone są tablice, na których opisano główne widoczne obiekty. Jest tu także zasygnalizowany widok na Tropical Islands – ogromną halę mieszczącą rozległy kompleks wypoczynkowo – rozrywkowy. Ale żeby ją zobaczyć naprawdę, trzeba mieć wielkie szczęście i trafić na idealną przejrzystość powietrza – hala jest oddalona od wieży o około 60 km. My aż takiej widoczności nie mieliśmy, ale i tak rozległy teren miasta widoczny był świetnie. Z poprzednich miejsc widokowych mogliśmy dostrzec więcej szczegółów, ale obszar widoczny z wieży TV zapiera dech w piersiach.
To już było ostatnie wejście w naszym programie. Zmierzając na parking, gdzie miał podjechać autokar, zatrzymaliśmy się jeszcze na krótko przy pomniku Karola Marksa i Fryderyka Engelsa. Przedstawiciele młodego pokolenia może nie wiedzą kto zacz, więc krótko – to byli niemieccy filozofowie (szczególnie pierwszy), twórcy tak zwanego socjalizmu naukowego. Co następcy (szczególnie Lenin i Stalin) zrobili z ich teoriami, to już chyba wszyscy wiedzą. Ale ciekawe, że nie dotarła tu jeszcze dekomunizacja – u nas uznano by ten pomnik za propagujący zbrodniczy system.
No i wreszcie wsiedliśmy do autokaru i ruszyliśmy do domu. Tym razem jeszcze szybciej pokonaliśmy trasę do Chrzanowa i krótko po 2;00 wysiadaliśmy na Placu Tysiąclecia.
Wycieczka była męcząca – dwie noce w autokarze i cały dzień na nogach w Berlinie – ale ciekawa. Berlin, choć nie tak bogaty w zabytki jak Wiedeń, Praga czy choćby Kraków, jednak jest miastem przyciagającym turystów swoją historią (szczególnie niezbyt odległą) i miejscem we współczesnej Europie.

KP.


Pasmo Jałowieckie – 30.07.2017


W dniu 30.07 2017 odbyła się wycieczka z Koła Grodzkiego na Pasmo Jałowieckie. Wędrówkę rozpoczęliśmy z Zawoi – Centrum. Była upalna pogoda ale cieszyliśmy się ze będzie dobra widoczność, bo trasę jest wybitnie widokowa, a ostatnie wycieczki nas pogodowo nie rozpieszczały. Minęliśmy Przełęcz Przysłop, Przełęcz Kolędówki i doszliśmy do schroniska na Przełęczy Opaczne. Dobrze że było otwarte, byliśmy nieco zmęczeni upałem i chcieliśmy odpocząć oraz uzupełnić płyny. Schronisko to ma bardzo ładne położenie. Rozpościera się tu wspaniały widok na Police i Pasmo Babiej Góry. Stąd już pół godziny i zdobyliśmy szczyt Jałowca – najwyższego wzniesienia w Paśmie. Ma wysokość 1111m. Stoi tutaj krzyż i obelisk poświęcony Naszemu Papieżowi Św Janie Pawle i Prymasowi Tysiąclecia – Stefanowi Wyszyńskiemu. Ks. Kardynał Karol Wojtyła będąc na odpoczynku w Zawoi Wilczna, odwiedzał swojego przyjaciela Prymasa Stefan Wyszyńskiego, który wakacje spędzał w Stryszawie. Z Jałowca rozpościera się wspaniały widok na Pilsko, Romankę, Rysiankę i inne wzniesienia w Beskidzie Żywieckim, widać Beskid Śląski – Pasmo Baraniej Góry i grupę Klimczoka i Szyndzielni. Pasmo Jałowieckie ma wspaniałe walory widokowe i myślę, że jest troszeczkę niedocenione wśród turystów. Nasza wędrówkę zakończyliśmy w Zawoi Wełczy. Następnie udaliśmy się do Lachowic aby zwiedzić przepiękny drewniany kościół z XVIII w. Kościólek ten był nominowany do wpisania na listę Unesco, ale ostatecznie komisja wpisała tylko 6 najstarszych kościołów. Myślę, że w niedługim czasie kościół ten ze względu na swoje walory znajdzie się na tej liście. W ołtarzu głównym znajduje się obraz z XVII w. Matki Bożej Z Dzieciątkiem. Na razie kościół ten dostał nagrodę za najbardziej zadbany zabytek kultury drewnianej. Mieliśmy szczęście, bo kościółek był otwarty i mogliśmy go zwiedzić i podziwiać jego wnętrze. W planie mieliśmy jeszcze zwiedzanie karczmy Rzym w Suchej Beskidzkiej, ale ostatecznie wylądowaliśmy na obiedzie w restauracji „Kasper Suski” mieszczącej się w zamku – ze względu na jego architekturę zwany Małym Wawelem. Rezydowały tutaj znakomite rody szlacheckie jak – Komorowscy, Wielopolscy, Braniccy, Tarnowscy. Wokół zamku jest przepiękny park i oranżeria. Po posiłku w tak zacnym miejscu pozostało nam tylko powrócić do naszego Chrzanowa. Jednocześnie cieszyliśmy się ze dopisała nam piękna pogoda.

Waldek


Góry Czarnogóry – Durmitor 12-17.07.2017


Po udanych wycieczkach w Alpy (rejon Dachsteinu w 2015 i Alpy Julijskie w 2016) wybraliśmy się w góry Czarnogóry – Durmitor. Pomysłodawcą tego kierunku i autorem programu był Marcin.
Znów zebrała się nas grupa na pełen autokar, w tym kilkanaście osób z Krosna i okolic – kilkoro z nich było z nami w zeszłym roku w Alpach Julijskich i spodobało się im nasze towarzystwo i pomysły.
Wyjechaliśmy w środę przed południem i przez Zwardoń, Słowację, Węgry dojechaliśmy do granicy węgiersko – serbskiej. Duże fragmenty trasy wiodły autostradami i wtedy posuwaliśmy się szybko, ale było też kilka odcinków wiodących drogami lokalnymi, po których nie dało się przyspieszyć. A jeszcze na granicy Węgrzy kazali nam wyjść do kontroli a Serbowie zebrać dokumenty do kontroli i skanowania. Później, po minięciu Belgradu, znów były drogi lokalne. Kolejną atrakcją był odcinek przebudowywanych dróg, które nie były znane nawigacji autokarowej i wymagały chwili zastanowienia, kontroli mapy. W końcu znów granica z kontrolą dokumentów przez Serbów. Wszystko to spowodowało, że teoretycznie nienajdłuższa trasa zajęła nam więcej czasu niż planowaliśmy. Mimo to postanowiliśmy zatrzymać się jeszcze w okolicy mostu nad Tarą.
Ten wspaniały obiekt zachwyca zrówno parametrami technicznymi (największa wysokość 172 m, długość 366 m) jak i wkomponowaniem w krajobraz gór przeciętych dziką, głęboko wciętą rzeką.
Po nasyceniu się widokami i sfotografowaniu wszystkiego z wszystkich stron ruszyliśmy, by dotrzeć wreszcie do celu – kempingu Razvrsje w Żabljaku.
Tu po powitaniu przez właściciela – Mišę – odświeżyliśmy się, zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy plecaczki i ruszyliśmy na pierwszą trasę górską. Ponieważ wychodziliśmy później niż zakładaliśmy, Marcin podjął decyzję o zmianie kolejności realizacji programów dziennych. Na ten dzień wytyczyliśmy sobie za cel Savin Kuk (2313 m npm).
Ścieżkami przez las doszliśmy do polany Vodena Glava, gdzie znajduje się dolna stacja wyciągu na ten szczyt. Tu część grupy zakupiła bilety, aby wyjechać na szczyt a pozostali ruszyli w górę pieszo. Droga jest żmudna, bo stale w górę i po niezbyt wygodnych kamieniach, więc na początek wyprawy dała się niektórym uczestnikom we znaki, ale wszyscy, którzy wyszli osiągnęli szczyt.
A wejść tam warto – dla rozległych widoków. Po raz pierwszy zobaczyliśmy Durmitor – góry skaliste, wyniosłe, ze szczytami i graniami mocno postrzępionymi, z głębokimi dolinami usłanymi głazami. Ze względu na rozmiary góry te przypominają bardziej Tatry niż rozległe Alpy. Ale materiał, z którego są zbudowane (głównie wapienie) sprawia, że kształty różnią się od tatrzańskich. Na każdym kroku widać tu efekty zjawisk krasowych: doliny bez odpływów powierzchniowych, rozległe polja, lejki, wyloty jaskiń, różnych kształtów żłobki na skałach. Wiąże się z tym także prawie zupełny brak wód powierzchniowych – strumieni i potoków. Dalszym skutkiem tego zjawiska były problemy z zaopatrzeniem w wodę – na naszym kempingu przemijające, w centrum Żabljaka – poważne.
Spędziliśmy na szczycie kilkadziesiąt minut, ciesząc się z jego zdobycia i zachwycając się panoramą. W dole dostrzegliśmy między innymi pomalowany na czerwono schron turystyczny.
Zejście tą samą drogą było urozmaicone licznymi, wspaniale dojrzałymi w słońcu poziomkami.
Po dojściu do kempingu zakwaterowaliśmy się, zjedliśmy kolację i wreszcie nadszedł czas na zasłużony odpoczynek (lub zajęcia w podgrupach, co dało się słyszeć za moim oknem).
W piątek z samego rana doszło do podziału uczestników wycieczki na grupy. „Zdobywcy szczytów” ruszyli około szóstej pod wodzą Marcina w kierunku najwyższego w Durmitorze Bobotov Kuka (2523 m npm), grupa niewyczynowa wybrała się po śniadaniu w stronę Lodowej Jaskini (Ledena Pećina). Kilka osób, podobnie jak poprzedniego dnia realizowało własny program (głównie spacer nad Czarne Jezioro).
Tak czy inaczej wszyscy zaczęli od dojścia do Czarnego Jeziora. To, największe w Durmitorze jezioro, położone w bliskości Żabljaka i łatwo z niego dostępne dzięki wygodnej drodze jest celem licznych turystów, wczasowiczów, letników, spacerowiczów. Spełnia podobną rolę jak tatrzańskie Morskie Oko (łatwiej od niego dostępne). Oprócz lustra wody (przy najwyższym jej poziomie – ponad 0,5 km2) godne podziwu jest otoczenie z dominującą monumentalną grupą Medjeda, charakterystycznym Savin Kukiem.
Dalsza droga do Lodowej Jaskini (szedłem z tą grupą) wiedzie przez Mlinski Potok i potem wciąż w górę, początkowo lasem, później przez płaty kosodrzewiny, łąkami i wreszcie przez gołe polja krasowe i rumowiska głazów. Wraz z pokonywaną wysokością otrzymuje się w nagrodę za trud coraz to nowe, coraz rozleglejsze widoki. Czarne Jezioro pozostaje coraz niżej a przybliża się Obla Glava (2303 m npm). To właśnie u podnóża jej ściany znajduje się wejście do jaskini. Dojście tam, szczególnie w upalnym dniu (a taki nam się trafił) wymaga sporego wysiłku i czasu ale pozostawia wspaniałe wspomnienia. Piętrzące się wokół strome, strzeliste turnie i granie, dzikie, zasłane głazami, pełne rozpadlin dna dolin ale i bogata, mimo skrajnie trudnych warunków bytowania roślinność zdobiąca podłoże barwnymi kwiatami – piękno gór zachwyciło nas. Mieliśmy dość czasu, żeby przystawać dla chłonięcia tego piękna i uwieczniania go na zdjęciach.
Grupa, z założenia złożona z „niewyczynowców” topniała powoli w promieniach piekącego słońca. Ostatnią przeszkodą, na której ktoś się wykruszył był kilkumetrowy kominek, który trzeba było pokonać wspomagając się rękami.
Potem już było blisko i łatwo. Z progu jaskini trzeba zejść do dna jej komory kilkanaście metrów po piargu a niżej po śniegu. A komorę zdobią rozmaite formy lodowe ze stalagmitami sterczącymi z dna.
Po obejrzeniu jaskini przeszliśmy jeszcze kilkadziesiąt metrów do wypłaszczenia, z którego rozciąga się wspaniały widok na Medjeda, Terezin Bogaz, Minin Bogaz, Bobotov Kuk …
Schodziliśmy tą samą drogą ciągle zachwycając się zmieniającymi się widokami. Po zejściu w rejon Czarnego Jeziora uczestnicy rozdzielili się, w zależności od własnych preferencji zmierzając do centrum Żabljaka (na zakupy lub posiłek) lub do kempingu.
Grupa „zdobywców szczytów” w komplecie osiągnęła swój cel – Bobotov Kuk.
W sobotę rano wyruszyliśmy wszysycy razem autokarem. Zaczęliśmy od dojazdu do leśnego parkingu w pobliżu Nadgory, skąd przeszliśmy na Curovac (1625 m npm). Ten, niezbyt imponujący wysokością szczyt jest znakomitym miejscem widokowym umożliwiającym podziwianie dużego fragmentu kanionu Tary. Wijąca się nisko w dole rzeka i otaczające ją strome ściany a dodatkowo widoczne liczne pasma górskie od Gór Przeklętych na granicy czarnogórsko – albańskiej przez pasma Bjelasica, Sinjajevina po znajdujący się na granicy czarnogórsko – bośniackiej Maglic – to rzadko spotykany, rozległy widok.
Po powrocie do autokaru podjechaliśmy kawałek w górę, by skrócić sobie przejście asfaltową drogą. Bo następnym punktem programu była Crvena Greda (2164 m npm) lub jeziorko Jablan (dla niewyczynowców). Od autokaru w stronę restauracji przy górnej stacji nieczynnego wyciągu przeszliśmy częściowo drogą asfaltową, częściowo – polną. Dalej przez łąki do oznakowanego szlaku. Wreszcie w pobliżu jeziorka grupy rozdzieliły się. Wyczynowcy ruszyli zdobywać szczyt a my – nad jeziorko. Doszliśmy do niego wkrótce i zachwyciliśmy się niewielkim zbiornikiem wody (przy maksymalnym poziomie wody długość 255 m, szerokość 105 m, głębokość 8,5 m, ale podczas naszej wizyty było mniejsze) u stóp potężnych ścian. Usiedliśmy nad nim na dłuższą przerwę, kilka osób obeszło je dokoła, ktoś zamoczył ręce (woda była ciepła). Widzieliśmy przez chwilę naszych kolegów podążających na Crveną Gredę. Niestety w dolinie wokół jeziorka wiały chłodne wiatry, które skłoniły nas do wcześniejszego odwrotu.
Tą samą drogą wróciliśmy do restauracji, którą poprzednio ominęliśmy i zatrzymaliśmy się na posiłek. Przekonaliśmy się ponownie, że oprócz dań smacznych (np sery, pstrąg) podają tu niejadalne wręcz ziemniaki (pierwszy raz odniosłem to wrażenie podczas kolacji we czwartek).
Potem pozostał nam powrót do autokaru i wkrótce zjechaliśmy do centrum Żabljaka, na zakupy.
Po powrocie do kempingu był czas na odświeżenie się a wieczorem – niespodzianka: Mišo przygotował dla nas pożegnalne ognisko. Przyniósł także małe co-nieco na rozweselenie. No więc było wesoło.
Na niedzielę prognozy przewidywały znaczne pogorszenie pogody: zachmurzenie, opady, może nawet burze. Tak więc już w sobotni wieczór podjęliśmy decyzję o rezygnacji z realizacji ambitnego planu i ograniczeniu się do bezpiecznego wejścia w głąb doliny. Większość uczestników po trzech dniach dość intensywnego chodzenia i tak nie planowała na ten dzień wyjścia w góry. Jednak zebrało się dziesięcioro zdecydowanych wykorzystać do maksimum czas w górach.
Pod chmurką ruszyliśmy w drogę. Zrazu ścieżką przez las, wyżej – wśród łąk i rumowisk skalnych szliśmy do doliny Velika Kalica. Potężne ściany skalne grup Medjeda i Savin Kuka pokazywały nam się tylko na krótko, przeważnie kryjąc się we mgle. W wyższych partiach weszliśmy w obszar gęstniejącej mgły przekształcającej się w mżawkę a nawet drobny deszcz. Jednak byliśmy przygotowani i nie przejęliśmy się tym. Wreszcie osiągnęliśmy cel zaplanowany na ten dzień – schron turystyczny, który widzieliśmy już pierwszego dnia z Savin Kuka. Ten niewielki bezobsługowy barak umożliwia przenocowanie w skromnych warunkach nawet do kilkunastu osób, przygotowanie posiłku, osuszenie się w razie nagłej potrzeby. My usiedliśmy tu przy stole i zjedliśmy przyniesione ze sobą kanapki.
Warunki utrzymywały się bez zmian – wciąż było mglisto, wietrznie, trochę deszczowo. Jednak mieliśy sporo czasu (do schronu doszliśmy znacznie szybciej niż podają drogowskazy) i zdecydowaliśmy się podejść nieco wyżej. Ścieżkami wśród głazów i po trawkach wspięliśmy się na przełęcz Velika Previja (2145 m npm). I to już był naprawdę koniec naszych osiągnięć tego dnia. Mimo chęci i zapasu czasu oraz sił nie podjęliśmy ryzyka wejścia na niedaleką grań Terzin Bogaz – w panujących trudnych warunkach było to związane ze zbyt dużym ryzykiem.
Wracając minęliśmy sporą grupę turystów zdążających w górę. Niektórzy z nich wyglądali, jakby wybrali się na niedzielny spacer nad Morskie Oko.
Po zejściu do kempingu zmieniliśmy buty (prawie wszystkie były przemoczone), odświeżyliśmy się i podążyliśmy do centrum Żabljaka na ostatnie zakupy i posiłek.
O 16,00 zebraliśmy się wszyscy, pożegnaliśmy Mišę i wyjechaliśmy w kierunku domu. I znów były wąskie, górskie drogi Czarnogóry potem Serbia, Węgry, kolejne przejścia graniczne. Nocą jechało nam się dość dobrze i do granicy węgiersko-słowackiej dojeżdżaliśmy w nastroju optymistycznym. Niestety właśnie w tym momencie okazało się, że jedna z uczestniczek potrzebuje pilnie pomocy lekarskiej. Szybko znaleźliśmy szpital w pogranicznym słowackim Komarnie ale tu już nie szło tak gładko – trzeba było poczekać na rozpoczęcie pracy przez lekarza, odczekać swoje w kolejce, procedury medyczne łącznie z niezbędnymi formalnościami też musiały potrwać. Ale i tak wszyscy cieszyliśmy się, że sprawę udało się sfinalizować pomyślnie. Dalej były słowackie drogi lokalne, później autostrada do Żyliny i wreszcie po przekroczeniu granicy w Zwardoniu – Polska !
Tu nastąpiła zmiana kierowców (skutkiem niespodziewanego postoju w Komarnie wioząca nas załoga wyczerpała dopuszczalny limit czasu pracy) i potem już dość szybko dotarliśmy do Chrzanowa.
Durmitor jest daleko, dojazd tam jest męczący, na miejscu też zdażają się niedogodności (na przykład przerwy w dostawie wody) ale i tak warto tam pojechać, bo góry te są piękne, pokryte niezłą siecią szlaków (jednak system oznakowania w naszych górach jest znacznie czytelniejszy) a Żabljak stanowi dobrą bazę wypadową (prawdę mówiąc – jedyną bazę, bo w górach jest tylko jedno schronisko). Pogoda podczas naszej wycieczki była dobra (nawet w ostatnim dniu – nienajgorsza), plany zrealizowaliśmy na miarę możliwości uczestników i warunków atmosferycznych. Inicjator tej wyprawy i główny prowadzący – Marcin – zdobył sobie grono wdzięcznych sympatyków i już zachęcał do spotkania w górach za rok.

KP.


Bystra Ławka 09.07.2017


Zawsze chętnie jeździmy w Tatry, także słowackie. Tak więc znów wyjechaliśmy – tym razem w rejon Szczyrbskiego Plesa.
Program przewidywał przejście ze Szczyrbskiego Plesa Doliną Młynicką na Bystrą Ławkę i zejście Doliną Furkotną. Większość uczestników poszła właśnie taką drogą, jednak część wybrała drogę w przeciwnym kierunku. I jedna i druga wersja zapewniała wspaniałe widoki na otaczajace obie doliny grań Soliska, grań Baszt i Sztana, Kozi Grzbiet. Po drodze jest wodospad Skok, liczne stawy: Kozie Stawy, Capi Staw, Wahlenbergowe Stawy.
Celem była Bystra Ławka (2314 m npm) i ten cel został tą czy inną drogą osiągnięty. Dla kilkunastu osób dodatkowym celem był Furkotny Szczyt (2405 m npm) a ktoś nawet wyszedł na Hruby Wierch (2428m npm).
Z każdego z tych miejsc rozciągały się szerokie widoki wynagradzające trud włożony w dojście na te, spore przecież, wysokości z poziomu około 1300 m npm. Warto było wspiąć się po skałach, napocić się, utrudzić, by móc zachwycić się ogromną przestrzenią pod stopami i dokoła, błękitnym niebem i Słońcem nad głową.
A jeszcze po drodze można było zauważyć tu i ówdzie pasące się kozice, usłyszeć świstaka a na koniec usiąść przy stoliku jednego z licznych barków, coś przekąsić i wypić.
To był bardzo udany, przyjemny dzień…

KP.


Praga 7- 9.07.2017 r.


Dnia 7.07.2017 o godzinie 7,00 na palcu Tysiąclecia przed MOKSIR zebrała się grupa osób ,które zapisały się na wyjazd z PTTK o Chrzanów na upragnioną wycieczkę do Prag .Autobus był prawie pełen, wycieczkę prowadził Robert Czak a autokar nasz ulubiony kierowca Wiesiu. Pogoda w piątek była pod chmurką ale na szczęście chmury płynęły w przeciwnym kierunku, więc mieliśmy gwarantowaną pogodę w Pradze. W trakcie podróży Robert opowiadał nam jakie widoki pojawiają się przed nami Góra Świętej Anny ,Góry Sowie, Góry Złote, Kotlina Kłodzka .W drodze do Pragi były dwa postoje jeden krótki 15 minutowy, drugi dłuższy 30 minutowy w Kłodzku przy McDonaldzie. Szkoda, że nie mogliśmy zobaczyć mostu Karola i twierdzy Kłodzk, ale niestety czas był ograniczony.
Po przyjeździe do Pragi rozpoczęliśmy zwiedzanie od dzielnicy Vysehrad, był to Narodni Kulturalni Pramatka Vysehrad. Po przejściu bramy głównej prześlemy koło rotundy w lewo, aby oglądać panoramę miasta i Wełtawę oraz zamek praski i stare miasto, który mieliśmy w planie zwiedzać następnego dnia od samego rana. Na Vysehradzie chwilę zatrzymaliśmy się przy Bazylice Mniejszej oraz przy Cmentarzu, na którym grobowce maja zasłużone osoby w historii Czech .Bazylikę podziwialiśmy z zewnątrz, gdyż przed katedrą trwały przygotowania do Ślubu Pary młodej ,po rozpoczęciu ceremonii katedra został zamknięta dla zwiedzających, ale widok panny młodej ,której wiatr porwał długi welon na pewno zostanie w pamięci niejednej osoby, która była obserwatorem tej ceremonii.
Po spacerze i wędrówce przez Vyszehrad wróciliśmy do autokaru, opuściliśmy go koło Muzeum Narodowego. Nasz przewodnik Robert przeprowadził nas na Stare Miasto, przeszliśmy spacerkiem nad Wełtawę, gdzie chętni wybrali wycieczkę po Wełtawie statkiem, reszta osób przeszła z Robertem na Józefów Dzielnic e Żydowska, urocza część miasta troszkę przypomina nasz Krakowski Kazimierz. Na Józefowie mijaliśmy Satry Żydowski Cmentarz/Kirkut/ oraz Maiselową Synagogę. Po zakończeniu zwiedzania Dzielnicy Żydowskiej spacerkiem przeszliśmy do centrum Starego Miasta, tam po spotkaniu z reszta grupy, która wróciła z wycieczki statkiem po Wełtawie mieliśmy czas wolny na indywidualne spacery lub posiłek czy kawę lub dobre czeskie piwo w gronie przyjaciół .Po tym przejechaliśmy do naszego hotelu, który był oddalony kilka przystanków metrem od centrum. Po zakwaterowaniu i posiłku, obiadkokolacji, każdy chciał już udać się do swojego lokum na odpoczynek po długiej podróży i zwiedzaniu miasta. Hotel był położony w dzielnicy mieszkalnej, 9 piętowy, z dobrymi warunkami noclegowymi, trochę słabszy pod względem wyżywienia. Następnego dnia rano wcześnie udaliśmy się na spotkanie z nasza pnia przewodnik. Zaraz po przejściu na stare miasto i zakupieniu biletów rozpoczęliśmy wspólnie zwiedzania. Dzień był słoneczny i bardzo ciepły ,po krótkim wprowadzeniu w rys historyczny państwa i miasta przesilmy na taras widokowy ,skąd mogliśmy robić piękne zdjęcia Pragi z wieża telewizyjna, winnicami i zabytkowa częścią z Wełtawa. Przechodząc przez Hradczany ,krętymi bukowanymi uliczkami mogliśmy poczuć klimat Złotej Pragi. Powoli przechodząc przez park mijając po drodze stare zabytkowe samochody dotarliśmy do zamku i katedry. Flaga podniesiona na maszcie przy pałacu oznacza, że prezydent Czech jest w kraju i urzęduje .W Bazylice św. Jerzego podziwialiśmy piękne witraże ,organy, sklepienia, ołtarz, figurkę św. Jana etc .Potem przeszliśmy zwiedzać Złota uliczkę, gdzie się mieszczą małe sklepiki z ginącymi zawodami. Na tej uliczce mogliśmy dokonać zakupów pamiątek ,takich jak książki czy zakładki do książek czy inne drobiazgi w chatkach ginących zawodów. Schodząc w dół z Hradczan przechodziliśmy przez ogrody Ledebourg, które zdobi piękna roślinność. W ogrodach tych w lecie organizowane są letnie koncerty i przedstawienia.
Nasze zwiedzanie starego miasta z panią przewodnik skończyliśmy przerwą na pyszne piwo, które pozwoliło się nam trochę ostudzić w ten upalny dzień w czeskiej piwiarni. Najlepsze piwiarnie znajdują się właśnie tu na Małej Stranie. Po przerwie przesialiśmy przez zabytkowy Most Karola na druga stronę Starego Miasta. Tam mieliśmy wolny czas i każdy zwiedzał we własnym zakresie miasto. Niektórzy z nas poszli na posiłek ,inni na zakupy a jeszcze inni zwiedzali Muzeum Uniwersyteckie, tak jak ja z jedna z pań. Nasz przewodnik Robert Czak poprowadził nas tak abyśmy znali drogę powrotną, była to informacja dla tych osób, które miały w planie nocny powrót do hotelu Juno metrem z centrum. Po południu mieliśmy obiadokolację w hotelu i o godzinie 21 czekała nas niezwykła wyprawa na Kriżkowe fontanny. Był to pokaz fontann wraz z podkładem muzycznym. Niecały godzinny pokaz pozostawiła niezapomniane wrażenia. Potem grupa wracała autobusem ,kilka osób, w tym i ja pojechaliśmy samodzielnie na nocne zwiedzanie miasta. Praga a szczególnie stare miasto całkiem inaczej prezentuje się nocą. Zegar astronomiczny z 1410 roku na Ratuszu, o każdej pełnej godzinie wybija czas. Jest to unikatowy zegar bardzo ciekawie skonstruowany, każdy kto przebywa w Pradze powinien go zobaczyć. Ratusz z którego można było podziwiać całe Stare Miasto, była akurat remontowany .Część ratusza uległa w dawnych wiekach spaleniu i w miejscu ,gdzie była utworzono skwerek, gdzie można kupić z budek typowe czeskie potrawy kiełbaski ,z pysznym piwem. W innych lokalach owszem, też można spróbować czeskie piwo ,ale w lokalach okalających rynek ceny zaczynają się od 100 koron i koniecznie trzeba coś do piwa zamówić. Przed jednym z muzeów stoi pomnik Golema, z którem również wiąże się jedna czeskich legend/postać z gliny o nadludzkiej sile/.W sklepach otaczających Rynek można kupić pamiątki związane z Pragą i Czechami są to między innymi kukiełki i pacynki oraz kolorowe wyroby ze szkła hartowanego. Wędrując uliczkami nocą zaglądając w zaułki można się natknąć na fajne knajpki i restauracje, gdzie grają na żywo artyści i wspólnie biesiadują ludzie z całego świata. Niestety ostatni metro odjeżdża o 12 w nocy trzeba się szybko dostać na stację metra i za dziesięć dwunasta wsiadamy na stacji Mustek ,gdzie krzyżują się dwe metra linia A i B. Przedostania stacja to nasza stacja wysiadkowa. Docieramy do hotelu po dwunastej. Wcześnie rano pobudka o ósmej śniadanie i wyjazd. Opuszczamy miasto i udajemy się w drogę do Polski, po drodze zatrzymujemy się jeszcze ,aby zwiedzić ogród zoologiczny safari zoo w Dvur Kralowe. Jest to zoo ,gdzie na dużym obszarze zwierzęta z Afryki żyją wolno. W zoo istnieje możliwość zwiedzania w specjalnym autobusie, pewnej części zoo, albo samochodami osobowymi. Jest tu wile atrakcji zwłaszcza dla dzieci, można zobaczyć afrykańską wioskę, pojeździć na kucykach. Po wielogodzinnej trasie zwiedzania zoo, udaliśmy się na posiłek. Przed nami droga powrotna do Polski ,za nami trzy dni pełne wrażeń.




Babia Góra od Słowacji 02.07.2017


Na Babią Górę chodzimy przynajmniej raz w roku, często dwukrotnie, jednak od strony słowackiej – dość rzadko. No więc trzeba to nadrobić.
Mimo nienajlepszych prognoz w niedzielny poranek z Chrzanowa ruszyło 28 osób.
Dojechaliśmy do Slanej Vody – schroniska nieopodal Oravskej Polhory i stąd ruszyliśmy na trasę. Pogoda, z początku nienajlepsza (było pochmurnie i mglisto) wraz z wznoszeniem się przez nas stawła się coraz gorsza. Mgła zamieniła się w mżawkę a potem w deszcz. Nie zniechęciło nas to jednak i pięliśmy się coraz wyżej. Dopiero silny, zimny wiatr w partii szczytowej połączony z ciągłym opadem załamał najwytrwalszych. Po zdobyciu szczytu Diablaka (1725 m npm) zdecydowaliśmy o skróceniu zaprogramowanej trasy i powrocie tą samą drogą (zamiast przejścia przez Małą Babią). Tylko Gienek, który samotnie wyrwał do przodu, nie wiedząc o decyzji, zrealizował pełną trasę. Ale on chodzi po Babiej zawsze i wszędzie i przemoczenie butów nie jest mu dziwne (zresztą wodę w butach mieli prawie wszyscy).
Zejście było wciąż w deszczu, niżej w mżawce. I dopiero kiedy byliśmy przy schronisku pogoda poprawiła się. Nawet pokazało się błękitne niebo i Słońce. Trochę nam to poprawiło humor a dopełnił tego dzieła posiłek w restauracji schroniska (opiekany ser z frytkami i coś do picia).
Prowadzący wycieczkę Waldek przysięgał, że nieprawdą jest, jakoby wszystkie prowadzone przez niego wycieczki były w deszczu ale mało kto mu uwierzył (mnie też wyjścia z nim nienajlepiej się kojarzą).

KP.


Noc Świętojańska 24-25.06.2017


W tych dniach odbyliśmy wspaniała wycieczkę, która dostarczyła wszystkim miłych wrażeń i każdy będzie ją wspominał długo. W sobotę 24.06.2017 przyjechaliśmy do Łopusznej, gdzie zwiedziliśmy Izbę pamięci Tischnerówkę: wysłuchaliśmy ciekawej opowieści o ks. prof. Józefie Tischnerze. Był to wspaniały, mądry człowiek podchodzący z uśmiechem do życia. Gdy został odznaczony Orderem Orła Białego, a był już tuż przed śmiercią, powiedział „Przyznali mi Orła, bo niedługo sam wywinę orła”. Byliśmy również na cmentarzu, gdzie zapaliliśmy znicz pamięci na grobie ks. Tischnera. W dalszej kolejności zwiedziliśmy nieco zaniedbane stare winne piwnice we Frydmanie. Ciekawym punktem licznych atrakcji tego dnia było zwiedzanie zamku w Niedzicy oraz wysłuchanie legend i opowieści o dawnych mieszkańcach niedzickiego zamku.
Wieczorem, aby tradycji stało się zadość rozpoczęliśmy świętowanie Nocy Świętojańskiej; woda-rejs statkiem „Harnaś” po Jeziorze Czorsztyńskim, ogień-pieczone kiełbaski na grillu, pieśni i zabawa-tańce przy ognisku, konkursy i zabawa, zioła-wyprawa w poszukiwaniu „kwiatu paproci”.
Po krótkiej nocy w niedzielę wyruszyliśmy z przewodniczką kol. Małgosią zdobywać Pieniny szczyt Trzech Koron Okrąglicę (982 m n.p.m.). W trakcie wędrówki Małgosia ciekawie opowiadała o faunie i florze Pienin, cytując słowa Władysława Anczyca, że „Kto nie był w Tatrach i Pieninach, ten nie był nigdzie i nic nie widział”.

JZ


Beskid Niski 15-18.06.2017


W pierwszym dniu celem naszej wyprawy była Dukla i jej okolica. Rozpoczęliśmy od zwiedzania Sanktuarium św. Jana z Dukli. To w niej przechowywane są relikwie Świętego. Oglądnęliśmy w środku malowidła przedstawiające sceny Jego życia. Potem odwiedziliśmy cmentarz pierwszowojenny z czasów bitwy o przełęcze Karpackie oraz wielki Cmentarz Żołnierzy Radzieckich, którzy zginęli w czasie Operacji Dukielskiej. Pochowanych jest tutaj 10 000 żołnierzy, którzy zdobywając Przełęcz Dukielską zapłacili za to straszną daninę krwi. Czołgi, działa i samoloty z tamtej bitwy oglądnęliśmy w Parku Dworskim przy pałacu Mniszchów. Pałac ten był kiedyś grodem pilnującym traktu kupieckiego z Węgier, potem rodzina Mniszchów przerobiła go na reprezentacyjny pałac. To Maria Amalia z Bruechlów szczególnie dbała o wygląd Pałacu. Jej piękny sarkofag znajduje się w kościele św. Magdaleny. Piękny rokokowy wystrój tego kościoła mogliśmy niestety oglądać tylko zza szyby zamkniętych drzwi. Po drodze oglądnęliśmy ruiny Synagogi. Społeczność żydowska była bardzo liczna w tym miasteczku przygranicznym. Zostali oni bestialsko zamordowani w lasach w okolicy Barwinka. Z Dukli rozpoczęliśmy zdobywanie najbardziej wyniosłej góry w okolicy -Cergowej. Po drodze zwiedziliśmy Złotą Studnię, w której okolicy mieszkał św. Jan. Zdobyliśmy szczyt i stąd czerwonym szlakiem dotarliśmy do pustelni Na Puszczy. Tutaj Maria Amalia kazała wybudować pierwszą kaplicę na miejscu pustelni św. Jana. Wieczorem dotarliśmy do Hotelu Zacisze w Rymanowie- miejsca naszego noclegu.
Drugi dzień rozpoczęliśmy od zwiedzania dawnego kupieckiego miasteczka Jaśliska. Miasteczko to, jak i okoliczne wsie, należały do Biskupów Przemyskich. Do dzisiaj możemy oglądać małomiasteczkową zabudowę z Ratuszem na środku Rynku i domami z podcieniami. Najcenniejszym zabytkiem tutaj jest Kościół pod wezwaniem św. Katarzyny, gdzie znajduje się Cudowny Obraz MB z Dzieciątkiem, tzw. Uciekającej. Wiele obrazów zostało zabranych przez mieszkańców uciekających przed wojnami religijnymi z Węgier. O tym wszystkim opowiedział nam Proboszcz kościoła. Ta miejscowość znana jest z filmu „Wino truskawkowe”, gdzie reżyser pokazał klimat małego popegieerowskiego miasteczka. Jednak ten film ma też bardzo poważne przesłanie. Piękne ujęcia i wspaniała muzyka -warto go oglądnąć po zakończonej wycieczce. Dojechaliśmy do dawnej wsi Lipowiec. Po drodze mijaliśmy piękne kapliczki i krzyże przydrożne. Szczególnie cenna jest kapliczka poświęcona objawieniu MB trzem chłopcom z okolicy. Miejsce to jest przedmiotem kultu okolicznych mieszkańców. Oglądnęliśmy miejsce po cerkwi i zarośnięty przycerkiewny cmentarzyk. Dalej ruszyliśmy do rezerwatu Góra Kamień i granicznym niebieskim szlakiem dotarliśmy do nieistniejącej wsi Jasiel. Na trasie zatrzymaliśmy się na chwilę zadumy na cmentarzykach wojskowych, na których pochowani są żołnierze różnych narodowości, którzy zginęli w walkach o przełęcze karpackie. Piękne inskrypcje przypominają o tym, że na placu boju byli wrogami, lecz okrutna śmierć ich połączyła. Idąc po tych lasach czuło się duchy tych żołnierzy, którzy oddali tu swoje życie. Po drodze spotkaliśmy dwoje turystów. To chyba jedno z nielicznych tak dzikich miejsc w Polsce, gdzie trudno napotkać człowieka. W Jasielu zobaczyć można pomnik poświęcony kurierom II Wojny Światowej oraz pomnik zamordowanych żołnierzy strażnicy WOP-u przez sotnie UPA i idących im na pomoc żołnierzy z innych strażnic. Zginęło wtedy około 60 żołnierzy, jednakże do dzisiaj nie odnaleziono ich mogił. Tylko jednemu udało się uciec z nad dołu śmierci. Jest to pierwowzór bohatera filmu „Ogniomistrz Kaleń”, w którym tytułowy bohater ucieka przed śmiercią. Jest tutaj cmentarzyk żołnierzy radzieckich i przycerkiewny cmentarz. Na terenie Jasiela znajduje się obecnie pole biwakowe. Nawet spotkaliśmy tam znajomych z Trzebini. Została nam jeszcze droga do Woli Niżnej do przebycia, gdzie czekał na nas pan kierowca. Po drodze mijaliśmy piękne, ale zniszczone kapliczki i krzyże. Byliśmy z siebie dumni -zrobiliśmy 23 km. Słoneczko nam świeciło, a w Rymanowie była w tym czasie burza- to się nazywa fart. Wieczorem deszcz i dlatego nasze kiełbaski, które miały być przy ognisku, gospodyni nam przypiekła w kuchni i podała na sali hotelowej. Dzięki Jackowi, który jak zwykle nie zawiódł, śpiewaliśmy przy akompaniamencie jego gitary do późnych godzin. Z pewnością zasłużyliśmy na taką zabawę.
W trzecim dniu zaplanowaliśmy przejście jednego z najpiękniejszych przełomów rzek w Polskich Karpatach – przełom rzeki Wisłok w Mymoniu. Jest to krótki, ale bardzo malowniczy odcinek rzeki, gdzie ona wije się pośród wysokich skał. Przy rzece były ruiny wodnego tartaku. To tutaj nagrywano sceny do polskiego westernu „Wilcze Echa”. Dalej zwiedzamy cmentarz z I Wojny Światowej, gdzie pochowano 300 żołnierzy rosyjskich, którzy zginęli w trakcie tzw. bitwy Mymońskiej. Podeszliśmy pod zbiornik i zaporę w Sieniawie. Jest to rezerwuar wody pitnej dla Iwonicza i Rymanowa na rzece Wisłok. Stąd podjechaliśmy do Rudawki Rymanowskiej i przez Wisłoczek -wieś zamieszkałą przez Zielonoświątkowców z Zaolzia. Czerwonym szlakiem przez Dział dotarliśmy do Rymanowa Zdroju. Zwiedziliśmy Rymanów Zdrój z pięknym Kościołem ufundowanym przez właścicieli uzdrowiska Potockich oraz łazienki, pijalnie i piękny park uzdrowiskowy.
Ostatni dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie Krosna zwanego Małym Krakowem, z uwagi na renesansowy Rynek i liczbę kościołów. Podziwialiśmy piękny Rynek, kamieniczki bogatych kupców, kamienice Branickich, kamienicę komendanta miasta Szkota Wojciecha Porcyusza, fontannę wybudowaną na rozpoczęcie pontyfikatu Papieża Benedykta. Następnie odwiedziliśmy Kościół i klasztor Franciszkanów, gdzie zobaczyliśmy Obraz Patronki Krosna MB Murkowej. Nazwa bierze się stąd, że kiedyś był ten obraz na murach kościoła, gdzie mieszkańcy modlili się do Matki Boskiej o uratowanie miasta przed najazdem Rakoczego. Widzieliśmy także Kaplicę Miłości, gdzie w podziemiach znajdują się groby Stanisława i Anny Oświęcimów- rodzeństwa połączonego nieszczęśliwą miłością, która zakończyła się śmiercią Anny i żałobą Stanisława. To on kazał wybudować tą kaplice i pochować w niej ukochaną. Do dzisiaj modlą się w tej kaplicy świeżo poślubieni małżonkowie. Następnym kościołem, który zwiedziliśmy to kościół pod wezwaniem Św. Trójcy – kościół Farny. Tutaj zwiedziliśmy kaplicę Piotra i Pawła ufundowaną przez wspomnianego Wojciecha Porcyusza. Tutaj też spoczywają jego i małżonki kości. Obok ufundowana przez niego dzwonnica i jeden z większych dzwonów w Polsce – dzwon Urban. W południe rozpoczęliśmy zwiedzanie Centrum Szkła. Krosno od wieków znane jest z hutnictwa szkła. Tutaj mogliśmy naocznie i z bliska zobaczyć produkcję i zdobnictwo szkła. Niektórzy z nas mogli osobiście spróbować wydmuchać swoje naczynie szklane. Po drodze do parkingu zobaczyliśmy jeszcze jeden kościół – Kapucynów i klasztor ufundowane przez Branickich. Drewniane ołtarze, kolebkowe sklepienia, bezwieżowa fasada to typ kościoła Kapucyńskiego. Przed kościołem Pomnik Ojca Pio -Kapucyna, stygmatyka i Świętego kościoła katolickiego. Na tym zakończyliśmy wyprawę w Beskid Niski i obiecujemy sobie, że musimy tu wrócić, aby zobaczyć nie tylko zabytki, ale też powłóczyć się po dzikich i bezludnych zakątkach, których jest tu wiele.

Waldek


Istria 9-18.06.2017


I znów wyjeżdżamy nad Adriatyk. Tym razem w czerwcu na Istrię.
W piątkowy wieczór do autokaru Jurka weszło 48 osób i ruszyliśmy na południe. Przez Czechy, Austrię, Włochy (malutki odcinek) wjechaliśmy do Słowenii i wkrótce dotarliśmy do Bovca. To bardzo popularne w Słowenii centrum narciarskie i turystyczne.
Wsiedliśmy tu do kolejki linowej i wyjechaliśmy na wysokość 2200 m npm. Tu już widać było, że jesteśmy w górach: nad płaskowyżem pokrytym piargiem i śniegiem (!) wznoszą się strome ściany, między innymi Prestreljenika. I właśnie mieliśmy w planie wejście do okna w Prestreljeniku (to taka dziura w ścianie skalnej, od której bierze swoją nazwę ten szczyt: Przestrzelony – po słoweńsku, Monte Fornato – Góra z Oknem – po włosku). Oczywiście nie wszyscy się tam wybrali, bo to już jest prawdziwe wejście górskie, nawet – ze względu na osuwający się na stromiznach piarg – nieco trudne. Ale to tylko zwiększyło atrakcyjność wejścia i satysfakcję z jego pokonania. A widoki z okna zapierają dech w piersiach.
Po zejściu – tu znów było trochę emocji – zjechaliśmy kolejką do dolnej stacji i wkrótce podążaliśmy w kierunku naszej bazy. Znów minęliśmy kilka granic (ze Słowenii do Włoch, znów do Słowenii, wreszcie do Chorwacji) i w końcu dotarliśmy do celu: hotelu Delfin w Porecu.
I tu spotkała nas niemiła niespodzianka: nie było dla nas takich pokojów, jakie zamówiliśmy. Zamiast pokojów z balkonami otrzymaliśmy (na szczęście tylko na jedną noc) pokoje bez balkonów. Było spore zamieszanie w recepcji, była rozmowa z dyrektorem hotelu, ale nic nie można było zdziałać, poza uzyskaniem bonów na napoje do pierwszej kolacji dla tych, którzy mieli pogorszone warunki. Pozostało nam zakwaterowanie w tym, co nam dali i kolacja. Na szczęście kolacja zatarła złe wrażenie po pierwszym kontakcie z hotelem. Podobnie zresztą jak wszystkie następne posiłki była doskonała: samoobsługowy bufet z wielkim bogactwem smacznych dań umożliwiał zaspokojenie różnorodnych gustów. Zawsze były do wyboru dwie zupy, dwa dania z owoców morza (nie tylko ryby), trzy dania mięsne (drób, wołowina, wieprzowina – za każdym razem w innej postaci), jarzyny na ciepło, w sałatkach, na surowo, ziemniaki, ryż, makarony, owoce, cista, budyń, kompoty, lody … To na obiad, śniadania były również urozmaicone.
Tego wieczoru jeszcze indywidualnie spacerowaliśmy po okolicy, najwięksi zapaleńcy skorzystali z wieczornej kąpieli w Adriatyku a wreszcie wszyscy dość szybko – po długiej, męczącej podróży – ułożyli się do snu.
W niedzielę po śniadaniu wybraliśmy się na spacer do starego centrum Poreca. Przyjemnymi dróżkami wzdłuż plaży można dojść wygodnie do cypla, na którym dawno temu zbudowano to ładne miasteczko. Niewielkie ślady po Rzymianach (to od nich rozpoczyna się historia miasta), kilka budynków z romańskimi detalami, liczne budynki w stylu gotyku weneckiego i wreszcie wyjątkowa bazylika św Eufrazjana z VI wieku z unikalnymi mozaikami – jest tu sporo do oglądania i podziwiania. No i, oczywiście, liczne bary, kawiarnie, różne atrakcje dla turystów (między innymi artysta szybko i sprawnie wycinający portrety – sylwetki chętnych).
Powrót był nieco trudniejszy – upał i przebyte kilometry dały się już we znaki. Jednak bez pośpiechu, z przystankami dla kąpieli w morzu wróciliśmy wszyscy do hotelu.
Po spacerze znów był czas na kąpiel, plażowanie, później obiad i zajęcia w podgrupach.
Na poniedziłek zaplanowaliśmy wyjazd ze zwiedzaniem.
Najpierw był Rovinj – niewielkie miasteczko ze starym centrum zbudownym na cyplu (niegdyś była to wyspa). Tu, po nieco stromym i męczącym (szczególnie w upale) podejściu osiągnęliśmy plac przed XVIII-wieczną katedrą św Eufemii. Plac jest ładnym miejscem widokowym a katedra z wieżą, na szczycie której umieszczono miedzianą figurę świętej patronki (podobno obraca się, przepowiadając pogodę) robi spore wrażenie, choć jest w tej okolicy wiele kościołów znacznie starszych i bardziej szacownych. Stare miasto jest poprzecinane wąskimi, urokliwymi uliczkami z licznymi sklepikami, kawiarenkami i galeriami prezentującymi dzieła miejscowych artystów i rzemieślników (a także trochę obowiązkowej chińszczyzny). Warto by tu pobyć dłużej, żeby niespiesznie powłóczyć się po zaułkach i placykach, ale nie mieliśmy na to dość czasu.
Drugim miastem na naszej trasie tego dnia była Pula. Jest to znacznie większe miasto z dużym portem i stocznią ale także ze wzbudzającymi podziw zabytkami.
Spotkanie z Pulą rozpoczęliśmy od prawdziwej dumy tego miasta – rzymskiego amfiteatru, jednego z najlepiej zachowanych. Niegdyś walczyli tu gladiatorzy, ginęli męczennicy chrześcijańscy a dziś odbywają się tu koncerty i spektakle z udziałem gwiazd światowego formatu.
Potem, nie zważając na panujący upał, wspięliśmy się na dominujące nad starym miastem wzgórze, na którym w czasach panowania Wenecjan zbudowano twierdzę broniącą miasta. XVI-wieczna budowla z renesansowymi bastionami jest ciekawym przykładem architektury obronnej tego okresu.
Po zejściu ze wzgórza obejrzeliśmy (niestety, tylko z zewnątrz) katedrę pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i rzymskie forum ze świątynią Augusta i Romy z I wieku, ratuszem z XIII wieku i kilkoma innymi ciekawymi budowlami.
I tu także rozeszliśmy się po bocznych uliczkach, żeby w spokoju usiąść pod prasolem jednej z licznych kawiarni przy kawie, lodach czy czymś innym.
Był też czas na indywidualny spacer uliczkami starówki, fotografowanie dalszych zabytków rzymskich (Łuk Sergiusza, Brama Herkulesa …) a także stoczni.
Trochę zmęczeni upałem, ale pełni wrażeń wracaliśy do hotelu. Na wieczór Irenka, która mianowała się kaowcem turnusu (pamiętacie taką funkcję ?) zaprosiła chętnych na wieczorek zapoznawczy na plaży. Przybyło kilkanaście osób, były żarty, śpiewy, coś na ząb – było wesoło.
Wtorek był poświęcony na zdobywanie gór (właściwie jednej góry). Po śniadaniu wyjechaliśmy w stronę Rijeki i nieco dalej – do Parku Narodowego Risnjak. Po osiągnięciu przełęczy Gornje Jelenie wjechaliśmy na asfaltową, wąską dróżkę wiodącą w kierunku oficjalnego wejścia do Parku Narodowego. Trochę była zbyt wąska dla naszego autokaru, więc wkrótce go opuściliśmy i ruszyliśmy dalej pieszo. Droga otoczona lasem bukowym wznosiła się łagodnie i niezbyt zmęczeni doszliśmy po nieco ponad godzinnym marszu do parkingu przed wejściem do Parku. Parking jest zaplanowany na samochody osobowe a wejście do Parku to po prostu tablica informująca, że w Parku trzeba mieć bilet wstępu, który można kupić w kilku miejscach, między innymi w schronisku pod szczytem Wielkiego Risnjka.
No więc, po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Teraz już nie drogą, ale dróżką a potem ścieżką. Wciąż jednak wygodnie, wśród buków, które osłaniały nas od upału. Wkrótce pokazł nam się szczyt, który zamierzaliśmy zdobyć a poniżej schronisko. Jest dobrze – będzie piwo.
Ale tu spotkał nas srogi zawód: Planinarski dom „Dr. Josip Schlosser Klekovski” – czyli schronisko – powitał nas zamkniętymi drzwiami. Na ławkach przed obiektem odpoczywało sześciu młodych mężczyzn, chyba w mundurach, ale w środku było głucho. Cóż nam pozostało – napić się wody z własnych zapasów, zjeść kanapeczkę,odetchnąć chwilę i ruszać w górę. A góra od tego miejsca robiła się coraz ciekawsza. To już nie była droga czy ścieżka prawie spacerowa, ale wąska i stroma perć, w partii szczytowej nawet z ułatwieniami w postaci kilku odcinków łańcucha. Ale w końcu po to tu przyszliśmy – żeby poznać nową, ciekawą górę.
Po około dwudziestu minutach dotarliśmy do szczytu Wielkiego Risnjaka (1528 m npm).
Trud się opłacił. Widoki ze szczytu są rozległe, choć w czasie, kiedy tam byliśmy, nieco ograniczone przez lekkie zamglenie. Widzieliśmy niedaleki Śnieżnik (1506 m npm) i inne szczyty, Jezioro Lokvarskie, Adriatyk. Sam wierzchołek – postrzępiony, zerwisty – jest niezwykle atrakcyjny.
Po solidnej chwili na odpoczynek, fotografowanie, zachwycanie się widokami i przeżywanie satysfakji ze zdobycia tej góry zebraliśmy się do zejścia. Bo z najwspanialszej nawet góry trzeba kiedyś zejść. Schodząc minęliśmy dwie osoby wspinające się na szczyt. To zdecydowanie nie jest góra „zadeptana” przez turystów.
Zejście znaną nam już drogą było nieco lżejsze (bo ciągle łagodnie w dół) ale pod koniec trochę się nam dłużyło. Wreszcie wszyscy dotarliśmy do autokaru i mogliśmy wracać do hotelu.
W wyprawie wzięło udział 20 osób, które były zachwycone wycieczką. Pozostali pozostali na plaży i też byli zadowoleni z dnia. Wszyscy mieli jeszcze przed sobą kolację i kolejny przyjemny wieczór.
Na środę zaplanowałem wycieczkę rowerową do Novigradu. Było nieco pochmurnie, prognozy nie wykluczały opadów, ale i tak po śniadaniu przed punktem wypożyczania rowerów zebrało się nas dziesięcioro, ostatecznie ruszyliśmy w dziewiątkę.
Rozpoczęliśmy trasę od znanych nam już dróżek wiodących do starego centrum Poreca. Jednak na rowerze dociera się tam znacznie szybciej. Krótka przerwa – na lody – i jedziemy dalej.
W punktach informacji turystycznej można otrzymać niezłe mapy dla rowerzystów, są tam wyznaczone trasy rowerowe, ale akurat na tym odcinku oznakowania są niewystarczające. Utrzymując prawidłowy ogólny kierunek zdarzało się nam wybierać nieoptymalne drogi a czasem nawet zawracać. Po porannym zachmurzeniu nie pozostało już nawet wspomnienie, słońce grzało i po drodze jedna z uczestniczek stwierdziła, że przeliczyła się z siłami i zdecydowała o zawróceniu do hotelu. Pozostali, pokonując miejscami spore podjazdy dotarli do celu.
Novigrad jest malutkim, spokojnym miasteczkiem z niewielkim rynkiem, na którym powitała nas orkiestra kameralna. Kilkanaścioro młodych ludzi koncertowało na instrumentach smyczkowych dla wczasowiczów i mieszkańców. To było miłe i całkiem nieźle zagrane.
Przypięliśmy rowery do ławki pod kościołem i rozeszliśmy się po okolicy rynku. A nie trzeba tam daleko chodzić, żeby zobaczyć wszystko co ciekawe: kilka kawiarni, ratusz i kościół są tuż przy rynku a do brzegu morza jest mniej niż 200 m.
Kościół św Maksymiliana i Pelagiusza jest skromny, ale szczyci się ponad 900 letnią historią. Pozostałości średniowiecznych murów obronnych są niewielkie, ale wyraźnie widoczne.
Największą atrakcją miasteczka jest jednak morze, jak wszędzie tu – czyste, przeważnie łagodne, z dobrze przygotowanymi wejściami ze skalistego brzegu. Byłoby grzechem nie skorzystać, szczególnie po nieco wyczerującym dojeździe na rowerze. Warto było także usiąść przy stoliku kawiarnianym, bo ceny są tu wyraźnie niższe niż w niesamowicie skomercjalizowanym Porecu.
W odpowiednim czasie zebraliśmy się w drogę powrotną. Tym razem niezaplanowaną „atrakcją” był przejazd leśną drogą szutrową (teoretycznie przeznaczoną głównie dla rowerów) w towarzystwie samochodów jadących nieprzerwanym sznurem w obu kierunkach i kurzących niemiłosiernie. To był wynik urządzenia objazdu po zablokowaniu drogi głównej. W końcu pokonaliśmy ten odcinek i dalej mogliśmy wreszcie oddychać.
W starym centrum Poreca, na promenadzie trafiliśmy na kolejny koncert. Tym razem ponad 20 osób w różnym wieku grało na instrumentach dętych. To był amatorski zespół z Niemiec. Po wykonaniu kilku utworów większość odłożyła instrumenty, doszło jeszcze kilka osób z boku (do tej pory wyglądali na widzów) i stworzyli chór. Wykonywali muzykę klasyczną, na mój gust trochę zbyt poważną jak na letni koncert promenadowy (ich repertuar kojarzył mi się z pogrzebem). Ale technicznie było to niezłe, na ile potrafię ocenić.
W międzyczasie chętni uczestnicy naszej wyprawy zrobili zakupy w markecie, gdzie są jeszcze dość rozsądne ceny.
Po powrocie do hotelu mieliśmy jeszcze dość czasu na kąpiel w morzu. A odświeżenie było konieczne – przejechaliśmy tego dnia ponad 50 km, przeważnie w upale.
A po kolacji kilka osób zebrało się nad hotelowym basenem, gdzie od 21,00 grał zespół. Można było usiąść przy stolikach, wypić spokojnie jakieś piwo, potańczyć.
We czwartek po śniadaniu znów wybraliśmy się w drogę autokarem, w pełnym składzie.
Tym razem dojechaliśmy do Fażany, gdzie wkrótce zaokrętowaliśmy się na stateczku należącym do Parku Narodowego Wysp Briońskich i popłynęliśmy zwiedzać główną z tych wysp – Veliki Brijun.
Park obejmuje 14 większych, mniejszych i całkiem małych wysp, najciekawszą jest największa z nich, która od czasów rzymskich przyciąga ludzi swoim urokiem. Oprócz przyrody, w kilku miejscach zachowanej w stanie naturalnym, chronione są tu wartości kulturowe: pozostałości po rzymianach, po XIX – wiecznym kurorcie oraz po okresie, kiedy przywódca Jugosławii Josip Broz Tito miał tu swoją ulubioną rezydencję,w której spędzał średnio 6 miesięcy w roku, gościł przywódców z całego świata (zawitał tu także Władysław Gomułka) i przyjmował od nich prezenty: dzikie zwierzęta do swojego zwierzyńca.
Teraz pod ścisłą opieką przewodników z Parku Narodowego można przejechać kolejką turystyczną dokoła wyspy, obejrzeć zwierzyniec pozostały po Ticie (z jego czasów żyje jeszcze słonica Lenka, pozostałe zwierzęta to potomkowie prezentów od gości), zwiedzić willę z ekspozycją poświęconą Ticie (nadal tu bardzo poważanym), pospacerować po ogrodzie botanicznym z przepięknymi kwiatami. To piękne i ciekawe miejsce, dobrze przygotowane do świadczenia nietanich usług na masową skalę. Oczywiście cały czas podkreśla się wyjątkowość i ekskluzywność wszystkiego (sławni goście Tity i wcześniej a także obecnie, wyjątkowe zwierzęta, zupełnie wyjątkowe rośliny itd …). Czymś trzeba uzasadnić np. zbójecką cenę parkingu na stałym lądzie (za autokar około 120 zł niezależnie od czasu postoju w jednym dniu – bez skrawka cienia). No i ludzie się pchają drzwiami i oknami.
To wyglądało na sarkazm i nawet nim było, ale i tak jestem zadowolony, że tam byłem i zobaczyłem to wszystko. Z wizyty w Parku Narodowym Risnjak też jestem zadowolony, choć nie spotkaliśmy tam prawie nikogo. A może właśnie dlatego. Jednak widać zasadniczą różnicę w podejściu do „klienta” w obu parkach. W górskim ograniczono się do ustalenia ceny biletu i nawet nie zadbano o to, żeby było go gdzie kupić. O promocji i udogodnieniach dla odwiedzających nikt tam nie słyszał. Dla miłośników intymności w górach to idealne podejście.
Ale dość dygresji – wróćmy do rzeczywistości.
Po zrealizowaniu standardowego programu zwiedzania wyspy znów zajęliśmy miejsca na pokładzie statku i wróciliśmy do Fażany. Na zwiedzenie tej miejscowości potrzeba maksimum 15 minut, dodałem jeszcze kilkadziesiąt na kawę, lody lub cośkolwiek przy stoliku i wkrótce zebraliśmy się do powrotu.
W naszej ukochanej Zielonej Lagunie (tak nazwano najbliższy nam obszar Porecu, gdzie zlokalizowany jest hotel Delfin) mieliśmy jeszcze sporo czasu na plażę i kąpiel lub basen i kąpiel.
A kiedy zapadł zmrok, znów zabrzmiała muzyka nad basenem …
Piątek – kolejna wycieczka dla wytrwałych, na rowerach. Obawiałem się, że pojadę sam, bo jednak w upalne dni mało jest chętnych na wysiłek związany z kręceniem pedałami przez kilka godzin, ale nie, zebrało się nas spore grono – całe 5 osób ! Tym razem mieliśmy w planie odwiedzenie Zalewu Limskiego a więc skierowaliśmy się na południe.
Wygodnymi dróżkami wdłuż wybrzeża dojechaliśmy do Funtany, gdzie zatrzymaliśmy się na chwilę przy kościele św Bernarda (niestety, zamkniętym). Dalej dróżkami rowerowymi (na tej trasie zdecydowanie lepiej oznakowanymi) skierowaliśmy sie do Vrsaru. Między tymi miejscowościami zajrzeliśmy do Parku Rzeźb Duszana Dżamonji. To dość rozległy teren,na którym prezentowane są oryginalne rzeźby tego, zmarłego w 2009 roku artysty. Ta galeria na otwartym terenie zaskoczyła mnie a rzeźby poruszyły moją wyobraźnię.
Dalej pedałowaliśmy w stronę Vrsaru, ale ominęliśmy położone na wzniesieniu centrum (zajrzymy tu w drodze powrotnej) i skierowaliśmy się w stronę Koversady, żeby dotrzeć do brzegu morza i wykąpać się (w zalewie jest to zabronione). A tu niespodzianka: cały ten teren jest zajęty przez kemping FKK. Wiecie co oznacza ten skrót ? Naturystów. Wjechaliśmy na teren kempingu, licząc, że znajdziemy kawałek plaży, gdzie nikogo nie będzie i nie będziemy sie wstydzić swojej tekstylności, ale gdzie tam – wszędzie kręcili się goli płci obojga. Skończyło się na „objazdówce” po kempingu.
Tak więc kąpiel odłożyliśmy na później i ruszyliśmy leśną ścieżką ponad krawędzią „fiordu” (wziąłem to słowo w cudzysłów, bo fachowcy twierdzą, że to tylko wygląda jak fiord, ale nim nie jest). Po jakimś czasie dojechaliśmy do miejsca, gdzie od naszej drogi schodziła w dół – do samej wody – szeroka dróżka. Była zbyt stroma, by nią zjechać na rowerach, więc przypięliśmy je do drzewa. Przy okazji zamieniliśmy kilka zdań i zrobiliśmy sobie kilka zdjęć z kolarzami, którzy właśnie podchodzili do góry – byli z Holandii. A potem zeszliśmy na brzeg. Zakaz kąpieli – zakazem, ale nie było tu żadnych tablic (o zakazie wyczytałem w ogólnych informacjach o zalewie), nie widać było kogokolwiek, kto miałby go egzekwować, widać było za to kilkoro Polaków (chyba sąsiadów, bo nieco wyżej stał samochód z rejestracją KR…), którzy pływali, nurkowali a nawet polowali pod wodą – jeden z nich oprawiał złapaną mątwę. No więc zdecydowaliśmy się także wejść do wody. Była wspaniała.
Po odświeżeniu wyskrobaliśmy się do drogi, odpięliśmy rowery i ruszylimy dalej. Jeszcze kilka kilometrów leśną drogą i dotarliśmy do ruin dawnego klasztoru i sąsiadującego z nimi baru dla kolarzy (tak się reklamuje – na tablicy i donośnym głosem kelnerki nawołującej wszystkich przejeżdżających). A rzeczywiście przejeżdża tam sporo osób i prawie wszyscy się zatrzymują. My również przystanęliśmy, ale tylko żeby odetchnąć i uzupełnić zapas wody – z kranu.
Dalej, już trzeba jechać dość ruchliwą drogą. Dojechaliśmy do niewielkiego parkingu przydrożnego, gdzie do zatrzymania kusi platforma widokowa umożliwiająca spojrzenie na zalew a istotą tego miejsca jest stragan z miejscowymi wyrobami (wina i inne alkohole, miód, syropy …). Wkrótce po nas zatrzymał się tam autokar z wycieczką, chyba z Holandii. Ci rzeczywiście dali zarobić straganiarce.
Z platformy widokowej spojrzeliśmy na rozciągający się 120 metrów niżej zalew i zastanowiliśmy się chwilę, czy tam zjechać. No bo zjechać to drobiazg, ale potem trzeba będzie wyjechać. A to 120 m w pionie na krótkim odcinku. Ale ciekawość zwyciężyła – zjeżdżamy !
Więc śmignęliśmy po równej, asfaltowej drodze, przyhamowując nieco na zakrętach, do poziomu zalewu. Ostatni odcinek – do celu wszystkich turystów, gdzie jest przystań stateczków kursujących po zalewie, restauracja, punkty sprzedaży pamiątek – jest już łagodny.
Wreszcie dotarliśmy !
Zalew jest bardzo ciekawy: wcięty na kilkanaście kilometrów w głąb lądu, otoczony wysokimi, stromymi wzgórzami, z czystą morską (słoną) wodą. Warto było tu dojechać. Nadszedł czas na odpoczynek, przekąskę, uzupełnienie płynów, zdjęcia.
Ale po krótszej czy dłuższej przerwie trzeba było się zbierać. Zdawaliśmy sobie doskonale sprawę z tego, co nas czeka, jednak bez trwogi ruszyliśmy w górę.
Podjazd okazał się nie tak straszny, jak go sobie wyobrażaliśmy. Dwa razy przystanęliśmy na poboczu dla złapania oddechu i wreszcie, w niezłej formie dotarliśmy do czubka. Znów na chwilę zatrzymaliśmy się przy barze obok ruin klasztoru i potem jechaliśmy dalej. Tym razem nieco inną drogą przez las, po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do Vrsaru a dokładniej do marketu na przedmieściu tego miasta. Zgodnie zadecydowaliśmy o wejściu i zakupach.
Obładowani produktami ruszyliśmy dalej. W okolicy centrum Vrsaru doszło do podziału w grupie. Większość skierowala się na starówkę a ja, chyba najbardziej obciążony zakupami, skierowałem się już wprost do domu. Zajęło mi to jeszcze kilkadziesiąt minut zanim dotarłem do hotelu. Pozostali dojechali nieco później, bardzo zadowoleni z odwiedzenia starówki Vrsaru i z całej wycieczki.
A dzień jeszcze się nie skończył, było dość czasu na kapiel w morzu, potem obiad a wieczorem spotkanie nad basenem.
Sobota – ostatni dzień w Porecu. Po śniadaniu spakowaliśmy się do bagażników autokaru i poszliśmy po raz ostatni na plażę. Znów był piękny, słoneczny, ciepły (wręcz upalny) dzień. Kto jeszcze nie zdążył się równomiernie opiec – miał teraz okazję.
Krótko po południu zajęliśmy miejsca w autokarze i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Po kilku godzinach dojechaliśmy (już w Słowenii) do wejścia do Parku Narodowego Jaskń Szkocjańskich.
Poczekaliśmy chwilę (do jaskini wchodzi się o pełnych godzinach) i wkrótce wkroczyliśmy do ciemnych korytarzy Jaskini Cichej w potem Jaskini Szumiącej. Nazwy są związane z przepływającą przez część szumiącą rzeką o bezpretensjonalnej nazwie Reka (czyli właśnie Rzeka). To ona właśnie szumi (a w części cichej jej nie ma). Jaskinia jest, jak to jaskinie krasowe, ozdobiona szatą naciekową. Są tu stalaktyty, stalagmity, stalagnaty, draperie, kamienne wodospady, tarasowe jeziorka. Największe wrażenie sprawia jednak przejście długą, wysoką komorą kilkadziesiąt metrów nad nurtem rzeki. Jest to typowa rzeka krasowa: od źródła płynie około 15 km na powierzchni, potem niknie w skałach i po przepłynięciu pod ziemią około 35 km wpada do Adriatyku już we Włoszech. I właśnie fragment jej podziemnego biegu można podziwiać. Jest to wyjątkowa atrakcja, ze względu na wysokość komór wyżłobionych przez wodę, znakomite przygotowanie trasy z wygodnymi ścieżkami, oświetlenie potęgujące nastrój. Zwiedziłem sporo jaskiń w różnych krajach, ale ta jest unikalna. Trasa zwiedzania kończy się zapadliskiem nieco podobnym do Przepaści Macocha w Morawskim Krasie (oba zapadliska powstały w ten sam sposób). Po wspięciu się z dna zapadliska na jego krawędź i krótkim odpoczynku przeszliśmy jeszcze ścieżką dydaktyczną dokoła Wielkiej i Małej Doliny przez wioski Betania, Szkocjan i Matavun. Krajobraz krasowy, roślinność, pełne uroku wioski przycupnięte na skraju przepaści – to przyjemne zwieńczenie programu wycieczki.
No i nadszedł wieczór i trzeba było ruszać w drogę.
Po nocnym przejeździe przez Słowenię i Austrię dotarliśmy wcześnie rano do stolicy Słowacji – Bratysławy.
Tu zaczęliśmy od widoku na Dunaj, Zamek Bratysławski, stare miasto, Petrżalkę i jeszcze wiele więcej z tarasu przed budynkiem Parlamentu ale bardziej od tych widoków pragnęliśmy zobaczyć toaletę. Niestety poszukiwania otwartej toalety o tej porze były trudne, wreszcie jednak uwieńczone sukcesem. No i mogliśmy dalej zwiedzać to niezbyt wielkie ale ciekawe miasto. Katedra, Brama Michalska, Rynek, Ratusz, pozostałości miejskich murów obronnych, Pałac Prezydencki – to tylko niektóre z obiektów, które obejrzeliśmy. Był także czas na kawę i posiłek. O odpowiedniej porze zebraliśmy się na nabrzeżu Dunaju by zająć miejsca na statku, którym popłynęliśmy w górę rzeki – do Devina. Ten zamek – właściwie jego ruiny – stanowi dla tożsamości narodowej Słowaków wielką wartość: tu zbierali się półtora wieku temu by wspominać praprzodków i umacniać się w poczuciu swojej odrębności.
Ale także dla przybysza z zewnątrz jest to ciekawe miejsce, z rozległymi widokami na Dunaj, wpadającą tu do niego Morawę i piękną okolicę, z kilkoma interesującymi ekspozycjami prezentującymi bliższą i bardzo odległą historię tego miejsca.
Po upływie przepisanego rozkładem rejsu czasu wróciliśmy na pokład statku i tym razem znacznie szybciej (bo z prądem rzeki) dopłynęliśmy do przystani w Bratysławie. Wkrótce podjechał tu także nasz autokar i tak dobiegła końca realizacja ostatniego punktu programu krajoznawczego naszej wycieczki.
Potem pozostała już tylko podróż autostradą do Żyliny i dalej przez Cieszyn do Chrzanowa. Przebiegła ona bez zakłóceń, szybko i sprawnie.
Na parkingu w Chrzanowie żegnaliśmy się bardzo zadowoleni z tygodnia, który dane nam było spędzić w pięknych i ciekawych miejscach, przy wspaniałej pogodzie a przede wszystkim, w niezwykle sympatycznym towarzystwie. Do zobaczenia na następnej imprezie !

KP.


Szlak Orlich Gniazd na raty, część IV 03.06.2017


W sobotę, 3 czerwca br. wybraliśmy się na wycieczkę „Szlak Orlich Gniazd na raty, część IV” na odcinku od zamku Ogrodzieniec w Podzamczu do miejscowości Podlesice. Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od zwiedzania ruin Zamku Ogrodzieniec – jednego z tzw. Orlich Gniazd, siedzibę rodu rycerskiego Włodków Sulimczyków. Następnie weszliśmy na czerwony szlak i leśnymi, piaszczystymi drogami kierowaliśmy się na północ. Po drodze zwiedziliśmy rekonstrukcje średniowiecznego grodu na Górze Birów. Po jakimś czasie szlak wyszedł na drogę asfaltową w miejscowości Żerkowice, gdzie zrobiliśmy sobie krótka przerwę i wykupiliśmy zapas lodów w lokalnym sklepie. Dalej nasz szlak prowadził do grupy skał wapiennych Okiennik Wielki, w której prawdopodobnie w paleolicie mieszkali ludzie, później – zgodnie z legendami – zbójnicy, a obecnie obwieszonej przez wspinaczy skałkowych. Po przerwie na posiłek pomaszerowaliśmy raźnie w kierunku ruin zamku Bąkowiec w Morsku. Po zejściu ze wzgórza, na którym stał zamek, weszliśmy w sosnowe lasy krainy Skał Podlesickich. Wycieczkę zakończyliśmy w miejscowości Podlesice, u podnóża Góry Zborów, kolejnego ważnego punktu na Szlaku Orlich Gniazd. Drogę o długości 19 km przeszliśmy w miłej, spacerowej atmosferze, czekamy na kolejne odcinki tego pięknego szlaku.

M.D.


Skrawek Skandynawii – Rejs do Szwecji 29 – 31.05.2017


Przygodę ze Szwecją rozpoczynamy 29 maja od przejazdu pociągiem do Gdyni, gdzie zostajemy zaokrętowani na promie.
Podróż promem to najbardziej ekonomiczny i wygodny sposób na dotarcie do Skandynawii, a sam rejs przez Bałtyk był dla nas nie lada atrakcją.
Po wejściu na prom udaliśmy się na taras widokowy by obserwować wypłynięcie i oprócz portu, stoczni, statków, zobaczyliśmy min. Muzeum Emigracji w Gdyni, Dar Pomorza, Sopot, Gdańsk. Podziwialiśmy przepiękny zachód słońca.
Wracamy do kajuty by odpocząć. Rano pobudkę umila przyjemna muzyka z głośników, zapraszając nas na śniadanie.
Po wyokrętowaniu zwiedzamy z przewodniczką Basią – Karlskronę. Niezdobyte miasto Korona Karola czyli Karlskrona położona na 33 wyspach. Port wpisany jest na listę UNESCO, jako ponadczasowe świadectwo kultury i historii.
Spacerując po Karlskronie, ekscytuje nas fakt, że w każdej chwili możemy znaleźć się na innej wyspie. Przechadzając się po ulicach, dotyka nas energia Karlskrony tchnięta duchem przeszłości.
Zainteresował nas pomnik rybaczki stojący w miejscu, gdzie dawniej odbywał się targ rybny Fisktorget. Dziś nie ma już śladu tętniącego życiem targu, został samotny pomnik.
Kolejnym etapem wycieczki staje się zwiedzanie Björkholmen co oznacza „Brzozowe wzgórza.” To dawna wyspa, która uniknęła wielkiego pożaru i zachowały się na niej urocze drewniane domki pierwszych stoczniowców.
Zachwyciły nas te kolorowe dębowe „mini budowle”. Przewodniczka Basia powiada, że domki dlatego są tak małe, ponieważ stoczniowcy budowali je z kawałków desek wynoszonych pod płaszczem ze swojego miejsca pracy.
Dawniej była to dzielnica biedoty, dziś stała się najbardziej pożądanym miejsce zamieszkania w Karlskronie.
Dalej oglądamy największy drewniany kościół w Szwecji – kościół Admiralicji zbudowany w 1685 roku. Zabytek może pomieścić niemalże 4 tysiące osób a pokrywa go tradycyjna szwedzka bordowa farba.
Zwracamy również uwagę na rzeźbę Matsa Rosenboma. Legenda głosi, że jeśli podniesiemy kapelusz i wrzucimy pieniądze, wrócimy do pięknej Kalskrony.
Kierujemy się na wyspę Stumholmen, która przez ponad 300 lat służyła jako teren wojskowy. Znajduje się tu Muzeum Morskie (Muzeum Marynarki Wojennej) – największa atrakcja Karlskrony, szczycąca się tytułem Muzeum Roku 2015.
W środku znajdujemy bogatą kolekcją XVIII-wiecznych modeli okrętów, broń artyleryjską i broń palną. Przyglądamy się jak wyglądało życie na okręcie. Podczas zwiedzania muzeum wchodzimy do krótkiego tunelu podwodnego i przechadzamy się wśród szczątków okrętu liniowego z XVIII wieku. Nowością w muzeum jest łódź podwodna HMS Neptun.
Następnie udajemy się do Kalmaru, miasta nad Cieśniną Kalmarską. W średniowieczu było trzecim co do wielkości miastem w Szwecji. Na wyspie zachował się do czasów obecnych jeden z najcenniejszych zabytków Kalmaru – usytuowany nad brzegiem morza, okazały zamek a także malownicze stare miasto, które otaczają średniowieczne mury obronne.
Silny wiatr uprzykrza nam spacer a chcemy jeszcze zobaczyć wybudowaną w latach 1660-1700 barokową Katedrę a także budynek ratusza miejskiego.
Odpoczywamy nieco przy posiłku napawając się pięknem tego miasta.
Kalmar sąsiaduje z wyspą Olandia (Öland), a łączący je most jest najdłuższym leżącym na terenie w Szwecji . Udajemy się na wyspę Olandia. Przejeżdżamy ponad 6 km mostem łączącym Kalmar z tym miejscem. Wyspa urzeka nas swoim krajobrazem. Malownicze domki, łąki, a także XIX w. wiatraki tworzące niepowtarzalny klimat.
W trakcie wycieczki po Szwecji przewodniczka Basia niejednokrotnie opowiadała nam o mentalności Szwedów.
Zauważa, że są najbardziej tolerancyjnym narodem. Gospodarka i ekonomia jest w doskonałym stanie.
Trzymają się bardzo ściśle praw i przepisów, nie lubią wiele o sobie opowiadać i chronią swojej prywatności.
Na wyspie Olandia wypoczywają Szwedzi ceniący sobie kontakt z naturą. Mijamy kampery, pola namiotowe i urlopowiczów wspierających lokalną turystykę.
Z żalem opuszczamy wyspę aby wieczorem zdążyć na prom.
Rejs powrotny do Gdańska mija spokojnie.
Nasz czas w Szwecji okazał się zdecydowanie za krótki. Posmakowaliśmy nieco jej uroku, choć nie nasyciliśmy się wystarczająco.
Po rannym wyokrętowaniu udajemy się do Gdańska by odwiedzić miasto o ponad tysiącletniej historii.
Starówka w Gdańsku posiada na swoim terenie liczne zabytki. Odwiedzamy Bazylikę Mariacką zwana „koroną Gdańska” jest największą świątynią na świecie zbudowaną z cegły. Jej potęga robi wrażenie. Mury i wieże wznoszą się wysoko nad panoramą miasta oraz nad rozległą okolicą. Po wejściu do środka i pokonaniu 400 schodów prowadzących na wieżę widokową można delektować się przepięknym widokiem na całe miasto.
Na starym mieście zwiedzamy Bazylikę św. Brygidy. Zbudowana około połowy XIV w., jako kaplica w której przebywały zwłoki św. Brygidy, wiezione z Rzymu do Szwecji. W latach 1396-1397 brygidki zbudowały pierwszy kościółek św. Brygidy. Po pożarze, który strawił dachy i wyposażenie, kościół odbudowano i nadano mu renesansowy wystrój. Niestety po wojnie Bazylika ponownie została zniszczona i dopiero w latach 70 – tych rozpoczęto jej odbudowę. Dziś urzeka nas jako narodowe sanktuarium wyposażone w liczne elementy patriotyczne.
Oglądamy również Kościół św. Katarzyny – najstarszy kościół parafialny na Starym Mieście. Do roku 1945 należał do protestantów. Jego patronką jest św. Katarzyna Aleksandryjska z Egiptu.
Kończymy spacer po starówce będącej kiedyś dzielnicą najbiedniejszych mieszkańców, a także marynarzy, rzemieślników, drobnych kupców, robotników portowych i udajemy się do otwartego w marcu tego roku Muzeum II Wojny Światowej.
Muzeum ma za zadanie pokazanie światu doświadczenia wojennego Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Wystawa główna, znajdująca się pod ziemią, jest jedną z największych wystaw prezentowanych przez muzea historyczne na świecie. To miejsce opowiada nam o tragicznym doświadczeniu II wojny światowej, o jej genezie i skutkach, o ofiarach i sprawcach, o bohaterach i zwykłych ludziach.
Oglądamy eksponaty, przeglądamy za pomocą stanowisk multimedialnych archiwalne fotografie, filmy, relacje świadków tamtych wydarzeń.
W Muzeum znaleziono również miejsce na pomieszczenia prezentujące życie codzienne w czasie II wojny światowej oraz wystawę dla dzieci.
Ekspozycja wystawy głównej była dla nas wstrząsająca, oddawała całe bestialstwo i okrucieństwo wojny. Poruszeni tą ekspozycją przedstawiającą polskie doświadczenie w okresie II Wojny Światowej, powoli żegnamy się z Gdańskiem.
Dobiegł kres naszej wycieczki, był to niezapomniany czas. Pomimo zmęczenia oraz oszołomienia natłokiem wrażeń byliśmy bardzo zadowoleni.




Mogilany 28.05.2017


Cudze chwalicie, swego nie znacie.
Sami nie wiecie, co posiadacie.


Żeby nie być jak w zacytowanych słowach Stanisława Jachowicza, wybraliśmy się poznawać swoje. Tym bardziej, że faktycznie do niektórych z zaplanowanych na niedzielną wycieczkę miejsc nie zaglądaliśmy jeszcze nigdy a do innych – rzadko.
Przy pięknej, słonecznej pogodzie niezbyt liczna, niestety, grupa turystów ruszyła w niedzielny poranek w drogę.
Zaczęliśmy od Mogilan, gdzie oprócz XVII- wiecznego kościoła pod wezwaniem św Bartłomieja można podziwiać dwór Konopków (władali nim od 1802 do 1939 roku) otoczony ciekawym parkiem z alejami grabowymi. Poprzedniego wieczoru była w parku majówka ale już prawie nic po niej nie zostało, oprócz afisza na bramie i podestu do tańca. Obejrzeliśmy dwór, pospacerowaliśmy po parku, spojrzeliśmy z tarasu widokowego na rozciągające się na południu Beskidy z Babią Górą.
Kolejnym punktem programu były Krzyszkowice z drewnianym kościołem parafialnym i dworem.
Najznamienitszą postacią w historii Krzyszkowic była księżna Augusta de Montleart, prawnuczka króla Augusta III, ciotka króla Włoch Wiktora Emanuela, nazywana „chłopską księżną” ze względu na wielką dbałość o swoich chłopów, ich dobrobyt, zdrowie, wykształcenie. Pozostały po niej dwór został wraz z otaczającym parkiem niedawno przywrócony do książęcej zaiste świetności.
Z Krzyszkowic pojechaliśmy do niedalekich Myślenic. Tu zwiedziliśmy gotycki kościół parafialny z kaplicą uchodzącego za cudowny obrazu Matki Boskiej Myślenickiej (na jego podstawie powstał obraz Matki Boskiej Kalwaryjskiej), Muzeum Niepodległości w Greckim Domu, Rynek z figurą św Floriana, fontanną z Tereską, pomnikiem walczących o Polskę.
Potem z drobnymi problemami technicznymi dojechaliśmy do Dobczyc, gdzie zwiedziliśmy Stare Miasto z kościołem św Jana, Zamkiem i Skansenem. Widok z tarasów Zamku na zalew na Rabie i otaczające go wzniesienia jest dodatkową atrakcją tej wyprawy.
Potem pozostał nam już tylko powrót do domu.
Wróciliśmy przekonani, że nie trzeba jechać daleko, żeby znaleźć ciekawe i piękne miejsca, o bogatej nieraz historii. A, że pogoda przez cały dzień była wspaniała, uznaliśmy niedzielę za wyjątkowo udaną.

KP.


Kotlina Kłodzka 25-28.05.2017


W dniach 25-28 maja 2017 roku Koło Grodzkie Oddziału Chrzanów PTTK zorganizowało wycieczkę do Kotliny Kłodzkiej. W wycieczce udział wzięło 30 uczestników.
Pierwszy punkt wycieczki to zwiedzanie Kopalni Złota w Złotym Stoku. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Sztolni Gertrudy, gdzie można zobaczyć m.in. bogatą ekspozycję map i planów kopalni z okresu od XVIII do XX wieku, dawne narzędzia górnicze i hutnicze czy minerały. W bocznych chodnikach, pełniących dawniej funkcję magazynów materiałów wybuchowych, urządzono laboratorium J. Schärfenberga, człowieka, który w pogoni za eliksirem na długowieczność uzyskał z rudy arszenikowej potężną truciznę jaką jest arszenik. Udostępniony do zwiedzania jest „skarbiec”. Tutaj można zobaczyć 1066 „złotych” sztabek odpowiadających 16 tonom złota uzyskanym w ciągu całego czasu pracy kopalni tj. przez ok. 1000 lat. Dalszy etap zwiedzania prowadzi przez Sztolnię Czarna Górna. Zobaczyć tutaj można chodnik prowadzący do Czech oraz podziemny wodospad. Z kopalni na zewnątrz wyjeżdżamy Podziemnym Pomarańczowym Tramwajem o długości ok. 300 metrów.
Ze Złotego Stoku przejeżdżamy do Stronia Śląskiego. Tutaj zwiedzamy hutę szkła kryształowego Violetta, gdzie wraz z przewodnikiem poruszamy się wśród pracujących hutników. Zostaliśmy przeprowadzeni przez cały proces produkcji szkła kryształowego, od przygotowywania zestawu surowców, poprzez wytop masy szklanej, dmuchanie i formowanie. Odwiedziliśmy także dział zdobienia, gdzie na specjalnych szlifierkach zdobnicy zmieniają niepozorne wyroby ze szkła w przepięknie zdobione kryształy. Warto dodać, że cała produkcja wysyłana jest na eksport. Miejscem gdzie można nabyć wyroby huty jest sklep firmowy, gdzie udaliśmy się po zwiedzeniu huty – część tylko oglądała, a niektórzy dokonali zakupów.
Ze Stronia Śląskiego przejeżdżamy do Starej Morawy. Dawnymi czasy, korzystając z bogactwa Sudetów, wypalano tu wapno. Budowano w tym celu specjalne piece. Jeden z nich został podniesiony z gruzów i udostępniony do zwiedzania. Miejscem tym jest Wapiennik Łaskawy Kamień. Przy Wapienniku znajduje się galeria autorska rodziny Rybczyńskich, pracownia druku artystycznego i czerpania papieru oraz ogród japoński. To właśnie prof. Jacek Rybczyński wraz z żoną Erną Rybczyńską odrestaurowali to miejsce. Dziś Wapiennik pełni rolę galerii, pracowni graficznej, sali wystawienniczej, siedziby stowarzyszeń, redakcji kwartalnika. Odbywają się tu seminaria i spotkania. Z jego szczytu rozciągają się wspaniałe widoki. Widać Masyw Śnieżnika i Góry Bialskie. W pracowni graficznej można obejrzeć prace właścicieli. Zapoznano nas z maszynami i sprzętami stosowanymi w różnych technikach grafiki. W samym Wapienniku mieliśmy możliwość także podglądnąć rezydujące tam nietoperze.
Po zrealizowaniu programu dnia pierwszego przejeżdżamy do miejscowości Sienna, gdzie kwaterujemy się w pensjonacie Rudy.
Plan na drugi dzień to wyjście na Śnieżnik (1426 m n.p.m.). Autokar wywozi nas na Przełęcz Puchaczówka. Z Przełęczy wchodzimy dość stromym podejściem na Czarną Górę (1205 m n.p.m.) z drewnianą wieżą widokową skąd roztacza się piękna panorama m.in. na Masyw Śnieżnika. Po krótkiej przewie udajemy się dalej czerwonym szklakiem przez Żmijową Polanę, pasmem Żmijowiec, przez Przełęcz Śnieżnicką, do Schroniska PTTK na Hali pod Śnieżnikiem, a stamtąd wchodzimy już na Śnieżnik. W latach 1895-1899 na szczycie zbudowano kamienną wieżę widokową w kształcie cylindrycznej baszty, którą wysadzono w 1973r., a jej resztki tworzą dziś kulminację na kopule szczytowej. Tą samą trasą wracamy na Halę pod Śnieżnikiem i z Hali schodzimy czerwonym szklakiem do Międzygórza. Ta urokliwa miejscowość, z zabudowaniami w stylu tyrolskim, swoją świetność przeżywała w XIX wieku, głównie za sprawą księżnej Marianny Orańskiej, postaci mającej przeogromny wpływ na rozwój regionu. Także wtedy przystąpiono do zagospodarowania wodospadu Wilczki celem udostępnienia go zwiedzającym. Zbudowano wokół niego tarasy widokowe, połączono je wygodnymi ścieżkami i kamiennymi schodkami, a nad samym wodospadem przerzucono stylowy mostek. Obecnie teren wokół wodospadu jest remontowany przez co jego podziwianie jest dość ograniczone ale nie niemożliwe. I tam zakończyliśmy drugi dzień naszej wycieczki.
Z kolei dzień trzeci rozpoczęliśmy od zwiedzania Jaskini Niedźwiedziej w Kletnie. Po drodze do jaskini część grupy wstąpiła do pobliskiego Muzeum Ziemi, po którym oprowadzał nas gospodarz tego miejsca Pan Arnold Miziołek. Mieliśmy możliwość podziwiać kamienie, minerały i skamieniałości, również te, które występują w okolicach Kletna, ale także skamieniałe gniazda z jajami dinozaura.
Po zwiedzeniu Muzeum Ziemi, po 20 minutowym spacerze docieramy do Jaskini Niedźwiedziej, którą zwiedzamy w dwóch grupach. Powiem tak, za krótko i za szybko. Pani przewodnik grupy w której byłam nie dała nam możliwości pełnego podziwiania form nacieków wapiennych, jakie wykształciły się w jaskini. Krótka opowieść i idziemy dalej. A jest co podziwiać. Jaskinia Niedźwiedzia uważana jest za jedną z najpiękniejszych w Polsce. Została odkryta w1966 roku podczas eksploatacji marmuru. Wieloletnie prace badawcze ujawniły, że jaskinia rozwija się na trzech poziomach o łącznej długości 2,7 km. Trasa turystyczna przebiega środkowym piętrem jaskini. Specjalnie wybudowane chodniki oraz oświetlenie mają z jednej strony ułatwić zwiedzanie, a z drugiej ochronić piękno i niezwykłą wartość przyrodniczą tego miejsca.
Kolejny punkt programu w trzeci dzień naszej wycieczki to zwiedzanie zamku Janski Vrch (Janowe Wzgórze) w miejscowości Javornik w Czechach. Zamek niegdyś należał do biskupów wrocławskich. Do dziś majestatycznie góruje na skalnym wzgórzu tuż nad miastem. Obuci w filcowe bambosze zaczynamy zwiedzanie zamku i spacerujemy po pokojach umeblowanych oryginalnymi XIX wiecznymi meblami. Towarzyszący nam przewodnik nie mówił po polsku ale kierownikowi naszej wycieczki wręczył folder w języku polskim z opisem konkretnych pomieszczeń i w taki sposób poznawaliśmy historię zamku i zaznajamialiśmy się z jego wystrojem. W ostatniej sali można zobaczyć jedną z największych kolekcji fajek, z których najstarsza chodzi z XVI wieku.
Po zwiedzaniu zamku chwila czasu wolnego i przejazd do Lądka Zdroju. Miasto to jest jednym z najbardziej znanych oraz najstarszych uzdrowisk polskich – jako uzdrowisko było znane już pod koniec XV wieku. I to właśnie po części uzdrowiskowej odbywamy wspólny spacer aż do zakładu przyrodoleczniczego Wojciech. Ta historyczna budowla z XVII wieku, przebudowana dwieście lat później, kryje w swym wnętrzu marmurowy basen zaprojektowany na modłę tureckiej łaźni, stylowe kamienne wanny do kąpieli perełkowych oraz pijalnię wód tryskających z ciepłych źródeł siarczkowo- siarkowodorowo- fluorowych Marii Skłodowskiej-Curie i Zdzisława.
Ale Lądek Zdrój to nie tylko uzdrowisko. Część miejska posiada szereg zabytków. Spacerując po tej część miasta mieliśmy okazję obejrzeć z zewnątrz m.in. poewangelicki kościół, który w wyniku pożaru jest w ruinie, ratusz, zwiedzić parafialny kościół pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Kilku osobom, w tym mnie, udało się dotrzeć na punkt widokowy mieszczący się na Górze Trzech Krzyży, skąd rozpościera się piękny widok na miasto. W drodze powrotnej do części uzdrowiskowej minęliśmy kamienny most św. Jana na rzece Białej Lądeckiej, na którego balustradzie znajduje się barokowa kamienna rzeźba patrona mostów i od powodzi św. Jana Nepomucena z 1710 r. I tak zakończyliśmy kolejny dzień wycieczki.
Ostatni dzień rozpoczęliśmy od krótkiego spaceru po Bystrzycy Kłodzkiej. Miasto pomimo wielu pożarów, zniszczeń wojennych oraz powodzi zachowało poza cennym układem urbanistycznym także liczny i cenny zespół zabytkowych budowli do których zaliczyć można m.in.: gotycki kościół pw. św. Michała Archanioła z końca XIII wieku (przebudowywany kilkakrotnie), fragmenty murów obronnych z pierwszej poł. XIV wieku (z Brama Wodną, Basztą Kłodzką i Rycerską), kamienice z XVI i XVII wieku czy ratusz z XIX wieku (z wieżą z 1540 r.).
Po zwiedzeniu Bystrzycy Kłodzkiej, przez Kłodzko i Ząbkowice Śląskie dotarliśmy na Przełęcz Tąpadła, skąd wyruszyliśmy na Ślężę. Pogoda dopisywała. Na górze zwiedziliśmy Kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, w którego podziemiach znajdują się ruiny zamku piastowskiego z XII wieku. Z wieży widokowej na kościele rozpościera się widok na okolicę. Druga wieża widokowa znajduje się na szczycie Ślęży, kiladziesiąt metrów dalej. Góra stanowiła ośrodek pogańskiego kultu miejscowych plemion. Na szczycie góry i w jej pobliżu zachowały się kamienne rzeźby łączone z celtyckim kręguiem kulturowym, które mieliśmy możliwość oglądać schodząc przez Wieżycę do Sobótki, gdzie po krótkiej przerwie wyruszaliśmy do Chrzanowa.
Była to moja kolejna wyprawa w tamte rejony a wciąż pozostaje tyle miejsc do odkrycia.




Gorc 21.05.2017


W dniu 21.05.2017r. w Kole Grodzkim odbyła się wycieczka na pasmo Gorca. Wycieczka była dość kameralna, ponieważ ilość uczestników wynosiła zaledwie 15 osób.
Wyprawę rozpoczęliśmy z miejscowości Rzeki. Po dwóch godzinach osiągnęliśmy szczyt Gorca (1228m). Jest to trzeci co do wysokości (po Turbaczu i Jaworzynie Kamienieckiej) szczyt Gorców. Na szczycie stoi wieża widokowa, na którą nie wdrapywaliśmy się, ponieważ widoczność była niestety słaba. A szkoda, bo zarówno z wieży jak i z polan przez które wędrowaliśmy, roztacza się piękny widok na Tatry, Beskid Wyspowy i Pasmo Lubania.
Całe to pasmo to swoisty partyzancki szlak. Przeżyliśmy chwile zadumy nad grobem partyzanta z 4 batalionu Pierwszego Pułku Strzelców Podhalańskich, który zginął w tzw. Bitwie Ochotnickiej. Bitwa ta rozegrała się między partyzantami a doborowymi żołnierzami SS i Policji, ściągniętej tu, aby rozprawić się z buntowaną Republiką Ochotnicką. W tym paśmie mieli swoje kryjówki partyzanci radzieccy grupy Zołotara (pseudonim „Artur”), partyzanci z 4 batalionu PSP Juliusza Zapały (pseudonim „Lampart”) i Oddział „Wilka”-Kapitana Więckowskiego. W przysiółkach Ochotnicy mieścił się Sztab 1 PSP. To tutaj odbyła się w 1944r. uroczysta msza i przysięga Pułku. Znajdowało się tu lądowisko, gdzie odbywały się zrzuty i lądowali Cichociemni. Mieściła się tu kryjówka Józefa Kurasia (pseudonim Ogień), który do 1947 walczył w tych górach o wolną Polskę. Ta ziemia skrywa do dzisiaj swoje tajemnice i nieznane mogiły.
Mijaliśmy po drodze kolejne polany, na których znajdowały się punkty widokowe. Wokół były mgły i padał drobny deszcz. Dotarliśmy na polanę pod Jaworzyną Kamieniecką-drugiego co do wysokości szczytowi Gorców i chwilę odpoczęliśmy koło Kapliczki Bulandy (Baca Tomasz Chlipała, któremu przyśniła się córka i prosiła go o wybudowanie w tym miejscu kapliczki). Z stąd ścieżką przyrodniczą wzdłuż rzeki Kamienicy dotarliśmy do polany Papieżówka. Karol Wojtyła szczególnie ukochał Gorce i jeszcze w latach 50-tych chodził po tych górach. Ostatni raz tutaj był w roku 1976 i mieszkał w domku robotników leśnych. Tutaj rozmyślał, modlił się i prowadził rekolekcje. Ta chatka i pamiątkowy obelisk przypomina nam o Jego pobycie. Po kilkunastu minutach dotarliśmy do pola biwakowego „Polana Trusiówka” i stąd niedaleko już było do naszego autokaru.
Choć trasa był długa (26km), a pogoda niespecjalnie nas rozpieszczała, to atmosfera wśród uczestników była bardzo dobra i humory wszystkim dopisywały. I za to serdecznie dziękuję.

Waldek.


Jędrzejów i Pińczów 07.05.2017


W dniu 7 maja 2017r odbyła się kolejna wycieczka na ziemię Kielecką z kołem Grodzkim. Tym razem nadszedł czas na zwiedzanie zabytków między innymi Jędrzejowa i Pińczowa. Wycieczkę rozpoczęliśmy od zwiedzania Państwowego Muzeum Zegarów im. Przypkowskich, gdzie w pięknych mieszczańskich pokojach wyeksponowane są różnego rodzaju mechanizmy zegarowe, przyrządy obserwacyjne i nawigacyjne. Po muzeum oprowadzała nas w ciekawy sposób przewodniczka o bardzo dużej wiedzy w temacie.
Następnym punktem wycieczki była podróż z Jędrzejowa do Pińczowa Świętokrzyską Koleją Dojazdową, Jest to wąskotorowa kolej powstała w 1917r poprowadzona przez część Ponidzia do Pińczowa. Tam zapoznaliśmy się z najważniejszymi zabytkami miasta. Na początku Muzeum Regionalne z ekspozycją ukazującą historię i dzieje tych terenów od prehistorii do czasów obecnych, z dużą wystawą etnograficzną, mebli, wyposażenia kaplic, kościołów, broni i wyposażenia żołnierskiego z okresu zaborów i wojen światowych. Po Starej Synagodze oprowadzał nas i opowiadał o bogactwie kultury żydowskiej dyrektor muzeum Jerzy Znojek. W czasie spaceru po mieście mieliśmy okazję zapoznać się z jego historią i zabytkami o których opowiadał nasz przewodnik. Po spacerze wśród zabytków położonych w dolnej części udaliśmy się pod górę do kaplicy św. Anny skąd rozciąga się wspaniały widok na panoramę miasta i przełom Nidy.
Po trudach zwiedzania miasta pojechaliśmy na spacer po „Ogrodzie na Rozstajach” w Młodzawach Małych. „Ogród na Rozstajach” to trójpoziomowy prywatny ogród udostępniony do zwiedzania. Na powierzchni 1 hektara rośnie ponad 2 tysiące gatunków roślin: drzewa, krzewy i byliny, rośliny egzotyczne i rzadkie. Niewątpliwą atrakcją tego miejsca są oczka wodne z bogatą kolekcją nenufarów, zaś panoramę ogrodu można oglądać ze specjalnych punktów widokowych. Dodatkową ciekawostką jest liczne ptactwo m.in. bocian czarny, białe oraz kolorowe pawie, czarne i białe łabędzie, a także wiele odmian kaczek, gęsi, papug i bażantów. „Ogród na Rozstajach” jest atrakcyjnym miejscem na sesję zdjęciową dla młodej pary, a także celem wypraw wycieczek krajoznawczych. Praca gospodarzy została doceniona przez kapitułę konkursu „Piękniejsza Polska”.
Po odpoczynku pojechaliśmy parę kilometrów do wsi Chroberz, tam znajduje się dobrze zachowany zespół parkowo-pałacowy rozciąga się na prawym, wysokim brzegu Nidy, pomiędzy szosą wiślicką a rzeką i zajmuje powierzchnie około 5 ha. W jego centrum ulokowany jest pałac i stare budynki mieszkalne otoczone krajobrazowym parkiem angielskim. Rośnie w nim wiele starych, imponujących rozmiarami drzew. Wśród nich platan, klon listny, kilkusetletnie miłorzęby japońskie i lipy. Po zespole pałacowo-parkowym Wielopolskich oprowadzał nas dyrektor a zarazem kustosz tego pięknego obiektu. Na zakończenie zwiedzania niespodzianka, wcześniej nie zapowiadane spotkanie z Jerzym Rostkowskim, jednym z najwybitniejszych polskich eksploratorów ludzi których wiedza, dociekliwość, pasja oraz intuicja badawcza prowadzą do zaskakujących odkryć. Jest on niestrudzonym tropicielem sekretów II wojny światowej. Napisał na ten temat wiele książek, m. in. Zamek Książ – zapomniana historia, Znikające miasta, Lampy śmierci, Rozkaz zapomnieć i Świat Muszkieterów, Zapomnij albo zgiń, Podziemia III Rzeszy. Pisarz w sposób bardzo ekspresyjny i ciekawy opowiadał o odkrywanej historii tamtych mrocznych lat. Chętnym podpisywał książki. Po tym spotkaniu udaliśmy się w drogę powrotną. Pełni niezapomnianych wrażeń wróciliśmy do Chrzanowa, obiecując, że jeszcze wrócimy w te strony.

Z. M.


Bieszczady 28.04-03.05.2017


W dniach 29.04-3.05 2017 odbyła się wycieczka z koła Grodzkiego w Bieszczady. W pierwszym dniu nastawiliśmy się na zwiedzanie ciekawych miejsc na trasie naszej podróży. Rozpoczęliśmy od zwiedzania kościoła w miejscowości Blizne. Jest to kościół z XVII wieku wpisany na listę UNESCO. Historię i architekturę kościoła przybliżył nam ksiądz proboszcz tej parafii. Szczególnie cenne są malowidła na ścianach kościoła. Piękną Bazylikę pod wezwaniem Wniebowzięcia Matki Boskiej i Kolegiatę Jezuitów obejrzeliśmy w miejscowości Stara Wieś. W Załużu oglądnęliśmy ruiny bunkra Linii Mołotowa zbudowane przez Armię Radziecką w latach 1939-1941. Zwiedziliśmy też ruiny zamku Sobień w Monastyrze. Była to pierwsza siedziba rodu Kmitów, którzy byli właścicielami terenów położonych w dolinie Sanu. W Uhercach zwiedziliśmy Regionalny Browar Ursa Maior. Po sali produkcyjnej oprowadziła nas właścicielka browaru nazywana przez fachowców Piwowarska Aga. Zwiedzanie połączone było z degustacją kilku gatunków piwa. Było coś dla ciała, a także coś dla ducha. Kolejnym obiektem, który oglądnęliśmy to Cerkiew, obecnie Kościół w Równem. Jest to jedna z najładniejszych cerkwi w Bieszczadach. Na koniec pokłoniliśmy się przed MB Królową Bieszczad w miejscowości Jasiel i poprosili Ją o bezpieczny pobyt i powrót z Bieszczad. Pod wieczór przybyliśmy na nocleg do Wetliny do Hotelu Górskiego.
Drugi dzień przywitał nas dość zimnym porankiem. Ale ten dzień przysporzył nam na początek nieco adrenaliny. Ponieważ autokar był bardzo długi i wyjazd z ośrodka był dość wąski, koła naszego autokaru zawisły nad rowem. Było trochę nerwów, ale wszyscy wraz z Panem kierowcą na czele zachowali zimną krew. Na pomoc przybył nam mieszkaniec Wetliny na swoim rumaku marki Ursus i wydobył nas z opresji. Miejscowi naprawdę mają opanowane tego typu akcje. Pewno nabył praktyki w czasie pracy przy ścince w lesie. Dzień zaczął się naprawdę niesamowicie. Postanowiliśmy w tym dniu zrobić lżejszą trasę i zaliczyć Połoninę Wetlińską. Wyszliśmy z Przełęczy Wyżnej i wśród lekkiej zamieci śnieżnej dotarliśmy do schroniska „Chatka Puchatka”. Wszędzie było biało od śniegu a wokół była mgła. Jak na pierwszy dzień pobytu to niezła zaprawa. Przez Hnatowe Berdo doszliśmy do Przełęczy Orłowicza. To stąd atakowaliśmy Smerek w zeszłym roku. Od przełęczy do naszego miejsca pobytu mieliśmy jeszcze około 3 godziny.
Na szczęście 3 dzień pobytu przywitał nas dużo lepszą pogodą. Rozpoczęliśmy go od zwiedzania stadniny koni huculskich w Wołosatym. Pracownica stadniny w bardzo ciekawy sposób opowiedziała nam o tych wspaniałych zwierzętach, które przez wieki pomagały mieszkańcom tych gór w ich ciężkiej pracy. W czasie I Wojny Światowej były też wiernymi towarzyszami żołnierzy, którzy tu walczyli. Mogliśmy z bliska oglądnąć wszystkie koniki. Przekonaliśmy się, że te konie są bardzo przyjazne dla ludzi. Następnie był czas na wędrówkę. Zdobyliśmy najwyższy szczyt Bieszczad – Tarnicę. Z Ustrzyk Górnych wyruszyliśmy przez Szeroki Wierch na Tarniczkę i za pół godziny byliśmy już na Tarnicy. Ponieważ był ładny dzień podziwialiśmy piękne panoramy. Wycieczkę skończyliśmy w Wołosatym. Wieczorem bawiliśmy się przy ognisku – upiekliśmy kiełbaski i zjedliśmy pyszne kanapki ze swojskim smalcem.
W kolejnym dniu celem naszej wycieczki była Wielka Rawka. Dalej mieliśmy ładną pogodę. Więc znów podziwialiśmy piękne widoki. Przez bacówkę pod Małą Rawką dotarliśmy do Wielkiej Rawki. Stąd szliśmy do styku trzech granic -Ukrainy, Polski i Słowacji – na Krzemieniec. Wróciliśmy na Wielką Rawkę i przez Wielki Dział doszliśmy do Wetliny.
W ostatni dzień docieramy do bacówki w Jaworzcu. Właściciele dbają, aby to miejsce nie zatraciło swojego bieszczadzkiego klimatu. Szliśmy śladami nieistniejących już wsi – Jaworzec i Łuh. Oglądaliśmy miejsca po cerkwiach i nagrobki z dawnych cmentarzy. Podziwialiśmy krzyże przydrożne i kapliczki. W ostatnich latach tereny po tych wsiach zostały uporządkowane. W każdej wsi są tablice informujące o dawnych mieszkańcach, a cerkwiska są oznaczone. Coraz częściej dawni mieszkańcy tych wsi przyjeżdżają, aby być może ostatni raz pomodlić się na grobach swych bliskich lub odnaleźć fundamenty swojego domu. Jest to urokliwe, pełne ciszy i spokoju miejsce. Będąc tam nie chce się wierzyć ze kiedyś były tu tętniące życiem i pełne gwaru wioski.
Jakim innym miejscem jest Zapora Solińska, która jest ostatnim punktem naszej wyprawy. Piękna i mająca swój urok, ale niestety zatłoczona. Dwa światy – jakże odległe. Pożegnaliśmy z żalem ten cichy, spokojny świat przydrożnych krzyży i zdziczałych sadów. Wrócimy tu, kto raz zakochał się w Bieszczadach ten zawsze wraca.

Waldek


Romantyczny Ren 19-24.04.2017


Kolejna – czwarta już – nasza kwietniowa wycieczka w kraje niemieckojęzyczne tym razem miała hasło „Romantyczny Ren”, choć zahaczała także o dolinę Mozeli. Niestety tym razem pojechało nas znacznie mniej niż przed rokiem – zaledwie 29 osób. A i ci, którzy zdecydowali się wziąć w niej udział mieli przed samym wyjazdem poważne obawy o przebieg imprezy, w związku z nagłym nawrotem zimy w Polsce i nieciekawymi prognozami dla Niemiec. Cóż jednak było robić – zapłacono za imprezę – trzeba jechać. No więc pojechaliśmy.
Ruszyliśmy w środowy wieczór i po wygodnej (austostradami), choć dość długiej podróży w czwartkowy poranek dotarliśmy do Koblencji. Po drodze było zimno i chmurno, jednak na miejscu powitała nas niezła pogoda.
Przeszliśmy bulwarem nad Mozelą na Deutsches Eck (tu Mozela wpada do Renu a na brzegu stoi monumentalny pomnik cesarza Wilhelma), potem wzdłuż Renu do wioski winiarzy (tylko rzuciliśmy okiem na nią – było zbyt wcześnie na dłuższe odwiedziny), dalej – obok pałacu elektorskiego i miejskiego teatru do starego centrum. Tu zrobiliśmy sobie przerwę na kawę, czy co tam kto chciał.
Potem, dalej spacerkiem, odwiedziliśmy kościół miejski (pojezuicki), kościół mariacki (Liebfrauen kirche) i najstarszy kościół św Kastora.
Po zakończeniu tego spaceru powróciliśmy na nabrzeże Mozeli i wkrótce wsiedliśmy do autokaru, żeby dojechać do hotelu Simonis w Koblencji – Ruebenach. Po sprawnym zakwaterowaniu i odświeżeniu się nadeszła pora na obiad. Powitalna lampka szampana oraz bardzo smaczne i urozmaicone dania oferowane w formie bufetu wprawiły nas w naprawdę dobry nastrój. Po obiedzie było jeszcze dość czasu na indywidualne spacery po okolicy.
W piątek po śniadaniu wyjechaliśmy na zachód, by zwiedzić kilka z licznych atrakcji doliny Mozeli.
Pierwszą był zamek Eltz. Ta wspaniała rezydencja należy od połowy XII w do możnego rodu Eltzów. Jego przedstawiciele, między innymi, zasiadali na tronach arcybiskupich w Trewirze i Moguncji, pełniąc tym samym funkcje elektorów wybierających cesarzy niemieckich. Setki lat historii zamku i jego właścicieli prezentowanych jest w ciekawej trasie po komnatach, korytarzach i klatkach schodowych zamku a także w skarbcu. Niezwykle atrakcyjne jest także położenie zamku na wzgórzu opływanym przez Eltzbach oraz jego sylwetka kojarząca się z bajkowymi zamkami, w których mieszkały piękne królewny.
Kolejnym punktem naszego programu było miasteczko Cochem z jego główną atrakcją – Reichsburgiem. Samo miasteczko z jego wąskimi uliczkami, zabudowanymi domami o konstrukcji szachulcowej i ładnym ryneczkiem jest urokliwe a położony na wzgórzu ponad nim zamek – kiedyś siedziba komory celnej, w XIX wieku odbudowany po zniszczenich przez bogatego przemysłowca, obecnie należący do samorządu lokalnego – jest chętnie odwiedzany przez turystów dla jego pięknej architektury, ciekawych wnętrz i wspaniałej lokalizacji umożliwiającej podziwianie rozległego widoku na dolinę Mozeli. Tu naszą przewodniczką była mieszkająca w okolicy Polka.
Po tych dwóch zamkach pozostało nam już, niestety, niezbyt wiele czasu na ukoronowanie tego dnia – zwiedzenie Trewiru. Miasto to, uznawane za najstarsze na terenie Niemiec (założyli je Rzymianie w 16 r pne) ma sporo pozostałości po założycielach: termy cesarskie, termy Barbary, termy przy Rynku Bydlęcym (am Viehmarkt), amfiteatr, Bazylikę Konstatyna, bramę Porta Nigra a także sięgającą swoimi początkami IV w katedrę z kaplicą Świętej Szaty (przechowywana jest tu tunika, w której miał podążać na śmierć Chrystus). Początki chrześcijaństwa sięgają tu czasów cesarza Konstantyna, który miał tu swoją siedzibę a donatorką pierwszej świątyni była jego matka św Helena, która przekazała biskupowi przywiezioną z Ziemi Świętej Świętą Szatę. O wysokim znaczeniu arcybiskupów Trewiru niech świadczy fakt, że byli oni członkami kolegium elektorskiego wybierającego Świętego Cesarza Rzymskiego Narodu Niemieckiego.
Historia Trewiru onieśmiela a ogrom i wspaniałość romańskiej (z późniejszymi dodatkami) katedry – oszałamia. Chwila przy lampce białego wina mozelskiego na placu przed katedrą jest warta trudu poniesionego na dotarcie tu.
Ale, niestety, zegar nie jest z gumy i nawet najpiękniejsze chwile mijają zbyt szybko. Trzeba się było zbierać i wracać do hotelu.
A po obiedzie wybraliśmy się jeszcze do centrum Koblencji, żeby odwiedzić twierdzę Ehrenbreitstein. Podziwialiśmy ją już, dominującą nad przeciwległym brzegiem Renu, wczoraj ale odwiedzić postanowiliśmy dopiero teraz, żeby wziąć udział w rozpoczynającej się właśnie imprezie pod tytułem Festungs Leuchten 2017.
Po wjechaniu kolejką linową na płaskowyż przed twierdzą weszliśmy na teren tej ogromnej fortyfikacji, gdzie na kilku dziedzińcach odtwarzane były różnorodne prezentacje przygotowane przez artystów światła i dźwięku. Sama twierdza, zbudowana w XIX wieku przez Prusaków, przytłacza swoimi potężnymi, grubymi murami z małymi oknami, wąskimi przejściami. Kiedyś to rzeczywiście była fortyfikacja budząca respekt. A teraz stała się tłem dla pokazów dla gawiedzi, która przybyła tu popatrzeć na błyski laserów, posłuchać głośnej muzyki i wypić piwo. My także byliśmy w tym tłumie.
Kiedy już zobaczyliśmy, co było do zobaczenia (widziałem już atrakcyjniejsze pokazy tego typu, choćby we Wrocławiu) wróciliśmy do autokaru i wraz z nim do hotelu.
Na sobotę zaplanowaliśmy zwiedzenie kilku miejsc nad Renem, na południe od Koblencji.
Najpierw przejechaliśmy do małej miejscowości Boppard, gdzie w Dolinie Młyńskiej (Muehltall) wsiedliśmy na krzesełka wyciągu, który wywiózł nas na grzbiet należący do wzgórz Huensrueck. Po krótkim spacerze dotarliśmy do miejsca zwanego Widok na Cztery Jeziora (Vierseenblick), skąd rzeczywiście widać cztery połacie wody. Wszystko to są jednak fragmenty Renu, który jest częściowo przesłaniany przez wzgórza i stąd takie wrażenie. Ciemne chmury zalegające niewysoko nad wzgórzami dodawały malowniczej tajemniczości tej, z samej natury ciekawej panoramie.
Następną miejscowością na naszym szlaku było Oberwesel, gdzie w samym miasteczku zachowały się spore fragmenty średniowiecznych murów obronnych a na wzgórzu Schoenberg ponad nim – kolejny ciekawy zamek. Wysiłek włożony we wspięcie się do niego opłaca się – zamek jest piękną budowlą, wykorzystywaną obecnie jako hotel, restauracja i schronisko młodzieżowe a z tarasów wokół niego rozciągają się rozległe widoki na Ren z licznymi, płynącymi w obu kierunkach barkami i otaczające go wzgórza z pnącymi się po stromych stokach winnicami.
Jadąc dalej wzdłuż Renu minęliśmy wyrastającą z przeciwnego brzegu słynną skałę Loreley i zatrzymaliśmy się w Bingen am Rhein. Tu wsiedliśmy na pokład jednego z licznych statków pasażerskich, którym, mijając Mysią Wieżę (Mauseturm), ruiny zamku Ehrenfels oraz zamek Rheinstein, popłynęliśmy do Assmannshausen. To urocze miasteczko obdarzyliśmy tylko chwilą uwagi, zmierzając do dolnej stacji kolejki linowej. Od górnej stacji ruszyliśmy spacerkiem wygodnymi leśnymi drogami w kierunku Niederwald Denkmal – pomnika upamiętniającego zjednoczenie Niemiec (powstanie Cesarstwa Niemieckiego pod wodzą Prus) w latach 1870 – 1871.
Ten olbrzymi pomnik jest chętnie odwiedzany przez turystów i spacerowiczów także dla pięknej panoramy, jaka rozciąga się z tarasu u stóp wieńczącej go Germanii. Nam dodatkowo trafiła się tu piękna, słoneczna pogoda – miła odmiana po porannych zachmurzeniach.
Nieopodal pomnika jest górna stacja kolejnej kolejki linowej. Tym razem zjechaliśmy nią do leżącego na brzegu Renu Ruedesheim – niewielkiego miasteczka o kilku uliczkach jak z bajki – wąskich, zabudowanych domkami z „pruskiego muru”, z kameralnymi winiarniami oferującymi wina reńskie. Warto się tu zatrzymać choć na chwilę.
O odpowiedniej porze – zgodnie z rozkładem jazdy – zaokrętowaliśmy się na kolejny statek, którym powróciliśmy do Bingen. Stąd już autokarem wracaliśmy do naszej bazy w Ruebenach.
A po kolacji właściciele hotelu przygotowali dla nas niespodziankę – wieczorek taneczny. Z głośników popłynęły polskie przeboje biesiadne, gospodyni, sama przebrana za czarodziejkę, przybrała nas w rozmaite śmieszne nakrycia głowy i porwała do tańca. Podobało nam się to bardzo – były tańce, były śpiewy, było wesoło.
Po ostatniej nocy i śniadaniu w gościnnym hotelu Simonis skierowaliśmy się w stronę domu, jednak jeszcze niebezpośrednio. Podróżowaliśmy prawym brzegiem Renu do St Goarshausen, gdzie zatrzymaliśmy się, by wejść na punkt widokowy na skale Loreley.
Potem dojechaliśmy do kolejnego większego miasta – Moguncji. Również arcybiskup tego miasta miał zaszczytną funkcję elektora Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Również tu jest wspaniała, o romańskich początkach, katedra. Prócz niej wart wizyty jest kościół św Szczepana, w którym witraże są autorstwa Marca Chagalla. Nieopodal rynku jest tu także dawny dom Jana Gutenberga – autora technologii druku – obecnie muzeum jego imienia.
Uliczki o dawnym charakterze, z domami z „muru pruskiego” sąsiadują tu z budowlami sakralnymi i świeckimi z różnych czasów oraz z zabudową współczesną.
To dość ciekawa mieszanka, choć w oczach „krakusów” wychowanych na znacznie bardziej jednorodnym starym centrum naszej dawnej stolicy – nieco drażniąca.
I to był już ostatni punkt programu krajoznawczego. Pozostał tylko powrót do domu. Prawie cały czas autostradami, z kilkoma krótkimi postojmi, dość szybko dotarliśmy do Chrzanowa – zmęczeni ale bardzo zadowoleni z pięknej wycieczki.
Pogoda była lepsza niż się spodziewaliśmy, odwiedzone tereny – bardzo atrakcyjne i piękne, hotel – bardzo wygodny i dzięki serdecznemu zangażowaniu właścicieli (nawiasem mówiąc – pochodzących z Jugosławi) pozostający we wdzięcznej pamięci. Niech żałują ci, którzy się z nami nie wybrali.

KP.


Korea na Prima Aprilis 02.04.2017


W tym roku Koło Grodzkie zaprosiło turystów na Prima Aprilis do Korei /wycieczka jednodniowa, bez paszportów i wiz/. Na wyjazd zdecydowały się 44 osoby, w tym młodzież – 5 osób.
Wycieczkę rozpoczęliśmy od wędrówki po Rezerwacie Przyrody „Pazurek” za Olkuszem. Przeszliśmy ok. 8 km podziwiając dorodne buki, połacie czosnku niedźwiedziego i żywca dziewięciolistnego oraz okazałe Skały Zubowe /czyżby nazwa skał pochodziła od „zębów” po rosyjsku?/. Później podjechaliśmy do Ściborzyc. Tu mieliśmy możliwość oglądnąć wywierzysko zwane Źródłem Jordana oraz dwór rodziny Toporów w trakcie odbudowy.
Następnym punktem programu były Racławice, miejsce znane ze zwycięskiej bitwy, stoczonej w pobliżu w 1794 r. przez polskie wojsko powstańcze pod dowództwem Tadeusza Kościuszki z wojskiem rosyjskim. W Janowiczkach oglądnęliśmy pomnik Bartosza Głowackiego wykonany wg projektu prof. Mariana Koniecznego, weszliśmy na wzniesienie z 5 lipami posadzonymi na cześć 5 polskich generałów dowodzących wojskami podczas Insurekcji Kościuszkowskiej /Kościuszko, Zajączek, Madaliński, Wodzicki i Slaski/, weszliśmy na Kopiec Kościuszki, widzieliśmy pole bitwy rozciągające się w kierunku Dziemierzyc, widzieliśmy przy drodze willę Walerego Sławka, premiera rządu I Rzeczpospolitej Polskiej i kościół p.w. świętych Piotra i Pawła.
Kolejnym etapem był przejazd do Niezwojowic, do Gospodarstwa Edukacyjnego „Pszczółka”, gdzie na każdego uczestnika wycieczki czekał smaczny żurek, a ponadto do zakupu – wspaniały sernik, szarlotka, rogaliki, kawa, herbata i miód – to wszystko dla ciała. A dla poszerzenia wiedzy zaprezentowano nam:
– obrotową makietę bitwy pod Racławicami /300 postaci wykonanych z drzewa lipowego przez p. Janusza Króla/ z nagraną narracją znanego aktora, Andrzeja Seweryna,
– wystawę 36 obrazów do „Pana Tadeusza” również z narracją i recytacjami p. Andrzeja Seweryna,
– lekcję pisania gęsim piórem w ławkach z początku XX w.,
– prelekcję z pokazem na temat życia i pracy pszczół oraz warunków uprawiania pszczelarstwa /podstawa – ekologiczne uprawy, ograniczenie oprysków pól i roślin/.
Radosnym momentem było pozowanie niektórych osób, w krakowskich sukmanach z kosami „na sztorc” jako kosynierzy, do pamiątkowych zdjęć.
Tak ubogaceni opuściliśmy progi gospodarstwa i pojechaliśmy szukać Korei; jest to przysiółek wsi Niezwojowice, zaznaczony i opisany na mapach. Wśród mieszkańców wsi określenie, że „ktoś” jest z Korei, funkcjonuje na co dzień.
Do programu opracowanego i realizowanego z bogatym przekazem wiedzy historycznej i geograficznej przez Kol. Małgosię Opitek „dopisała się” ciepła, słoneczna pogoda oraz sympatyczna atmosfera wśród uczestników wycieczki. Kto nie był, nich żałuje!

Pozdrawiam serdecznie! KW


Ziemia Kielecka – 25 i 26. 03. 2017r.


Na dwudniową wycieczkę po Ziemi Kieleckiej zdecydowało się 39 osób. Przygotował ją i prowadził kol. Zbigniew Milasz. Rozpoczęliśmy od wsi Chlewiska, gdzie znajduje się Zabytkowa Huta Żelaza. Miejscowy przewodnik oprowadził nas po hucie i przedstawił zasady działania pieca hutniczego z 1895 r. opalanego drewnem i zasypywanego od góry. Oprócz tego oglądnęliśmy wystawy starych samochodów i prototypów /Beskid, Smyk/, motocykli, maszyn do szycia, obrabiarek. Te eksponaty techniczne ogląda się „z łezką w oku”.
W drugiej kolejności oglądnęliśmy Szydłowiec a w nim zamek Szydłowieckich i Radziwiłłów, w którym teraz znajduje się ciekawe Muzeum Ludowych Instrumentów Ludowych. Zwiedziliśmy też rynek z ratuszem renesansowym i pręgierzem miejskim, a także późnogotycki kościół p.w. św. Zygmunta z Pragi z renesansowym wnętrzem przechodząc wcześniej obok pomnika Tadeusza Kościuszki z 1920 r.
Kolejny punkt programu to Skarżysko – Kamienna. W mieście tym utworzono Muzeum Orła Białego z ogromnymi zbiorami militariów „pod dachem” i „pod niebem” /sprzęt bojowy/, począwszy od broni, mundurów i odznaczeń po zaborcach po okres PRL. Na zwiedzanie poświęciliśmy 3 godz. i z zaciekawieniem słuchaliśmy bogatych informacji miejscowego przewodnika o zgromadzonych eksponatach i ich zastosowaniu w działaniach wojennych. Warto było tu być!
Następnie pojechaliśmy do Wąchocka i udaliśmy się do Muzeum Cystersów. Tu mogliśmy podziwiać kościół i klasztor z dobrze zachowanymi elementami architektury romańskiej i wyposażeniem z okresu baroku, np. cenne organy z Holandii czy meble i umywalka w zakrystii. Wąchock stracił prawa miejskie po powstaniu styczniowym / tu przebywał gen. Marian Langiewicz, dyktator tego powstania/. W parku nad rzeką Kamienną znajduje się pomnik sołtysa Wąchocka i płyty chodnikowe z „kawałami” o mieście i sołtysie.
Na drugi dzień odwiedziliśmy prywatną fabrykę porcelany w Ćmielowie. Jest to manufaktura a przy niej Żywe Muzeum Porcelany. Oprócz pokazu procesu wytwórczego mieliśmy możliwość podziwiać dynamiczne obrazy i rzeźby artysty Lubomira Tomaszewskiego, który też projektował niektóre wzory dla manufaktury /np. serwis do kawy – piękny i bardzo, bardzo cenny/. Właściciel manufaktury dodatkowo prezentuje w budynku firmy wystawę pt. „Piękne małpy Europy” /małpy mają symbole, które je określają. Wyjazd do Ćmielowa polecam osobom wrażliwym na piękno!
Później zwiedziliśmy zamek Krzyżtopór we wsi Ujazd. Teraz jest to zabezpieczona trwała ruina ogromnego zamku-pałacu wybudowanego w latach 1621 – 1644 przez wojewodę Krzysztofa Ossolińskiego i zamieszkałego tylko do 1655 r., do czasu najazdu Szwedów, którzy zamek zniszczyli, a wyposażenie wywieźli. Od tej pory nikt go nie próbował odbudować.
Następnie udaliśmy się do wsi Szydłów /dawniej miasto/, miejscowości z cennymi zabytkami takimi, jak kościół gotycki p.w. Wszystkich Świętych z polichromią z XIV w. usytuowany za murami, mury obronne z Bramą Krakowską, skromne resztki zamku budowanego przez Kazimierza Wielkiego i prawdopodobnie skończonego przez Ludwika Węgierskiego, renesansowa synagoga – teraz Muzeum Kultury Żydowskiej, kościół p.w. św. Władysława ufundowany przez króla Kazimierza Wielkiego w 1350 r. jako kościół pokutny, z tryptykiem wykonanym przez uczniów Wita Stwosza.
Wędrówkę po Ziemi Kieleckiej zakończyliśmy w Solcu – Zdroju. Część uczestników wycieczki poszła na spacer po uzdrowisku a inni wybrali kąpiele w „Basenach Mineralnych”. Wszyscy zadowoleni wsiedli do autokaru, żeby wrócić do Chrzanowa.

Pozdrawiam KW


Stara Nowa Huta 18.03.2017


Kolejna nasza wycieczka do Krakowa – tym razem do Nowej Huty – spotkała się ze sporym zainteresowaniem. W sobotni poranek, mimo niezachęcającej pogody ruszyło nas 40 osób.
Nieco przewrotne hasło „Stara Nowa Huta” sugerowało, że będą nas interesować dawne dzieje terenów XVIII dzielnicy Krakowa (i jej okolic).
Zaczęliśmy od Fortu 49 Krzesławice, który został zbudowany w latach 1881-1886 przez władze austriackie, brał udział w walkach o Kraków w listopadzie i grudniu 1914 r, w latach 1939 – 1941 był miejscem egzekucji więźniów polskich (po wojnie ekshumowano tu 440 zwłok ofiar hitlerowców) a obecnie daje schronienie prężnie działającemu Młodzieżowemu Domowi Kultury.
Po chwili zadumy pzed pomnikiem pomordowanych przeszliśmy na teren fortu i zwiedziliśmy wnętrze dawnych koszar – obecnie mieszczące sale Domu Kultury oraz ciekawe wystawy dotyczące historii fortu a także schron główny, kaponierę czołową i fragment wału ze stanowiskami artylerii.
Kolejnym obiektem na trasie naszej wycieczki był Kopiec Wandy, według legendy stanowiący miejsce pochówku Wandy, „co nie chciała Niemca”. Mimo nienajlepszych warunków (lekki opad, śliska ścieżka, słaba widoczność) weszliśmy na szczyt kopca, żeby spojrzeć na postawiony tam w 1890 r obelisk zaprojektowany przez Jana Matejkę.
Następny punkt programu wyróżniał się spośród pozostałych wiekiem (zaledwie 3 lata) i nieco większym oddaleniem od centrum Nowej Huty. Była to Tauron Arena Kraków – największy i najnowocześniejszy obiekt tego typu w Polsce. Pod opieką pracownicy Agencji Rozwoju Miasta, która zarządza Areną zwiedziliśmy trybuny (od dołu do góry), loże, zaplecze z szatniami, małą salę. Rozmach, poziom techniczny, przemyślany projekt zachwyciły nas.
Potem był czas na odpoczynek przy kawie, posiłek, niewielkie zakupy w niedalekiej Galerii Plaza.
Po tym oddechu przejechaliśmy do Krzesławic – cichego zakątka o wiejskim charakterze w bezpośrednim sąsiedztwie ogromnego kombinatu metalurgicznego. Tu zwiedziliśmy dworek należący niegdyś do Jana Matejki (wcześniej majątek był własnością między innymi Hugona Kołłątaja). Sympatyczny pracownik muzeum oprowadził nas po dworku przybliżając historię jego najsłynniejszych właścicieli a na koniec uraczył nas prawdziwym koncertem na akordeonie guzikowym, prezentując szeroki repertuar i niezłą technikę. Dziękujemy !
Za płotem dworku obejrzeliśmy jeszcze drewniany kościół św Jana Chrzciciela i Matki Boskiej Szkaplerznej przeniesiony tu z Jawornika koło Myślenic i pojechaliśmy do Mogiły.
Tu zatrzymaliśmy się przed klasztorem cystersów. Zwiedziliśmy bazylikę z kaplicą Krzyża Św, krużganki klasztorne, drewniany gotycki kościół św Bartłomieja.
Nieco już zmęczeni i trochę zmoknięci (prawie przez cały dzień padał niewielki deszcz) wsiedliśmy do autokaru i spoglądając jeszcze z jego okien na kościoły Arka Pana i św Maksymiliana Marii Kolbego w Mistrzejowicach wracaliśmy do domu.
Mimo marnej pogody udało nam się zobaczyć wiele ciekawych miejsc.

KP.


Babia Góra na Dzień Kobiet 12.03.2017


Tradycyjnie już w okolicy kobiecego święta zapraszamy Panie (a i Panów również) na Babią Górę.
W tym roku wybraliśmy się tam po święcie, w niedzielę 12. marca. Zebrało się sporo chętnych na ten wyjazd – 48 osób, w tym dużo osób młodych, ale także senior – Król Babiej Góry (ponad 300 wejść) – Gienek. Panie już na początku wycieczki otrzymały od przewodnika życzenia, uściski i słodkie upominki.
Trasa była także tradycyjna: wyjście z Przełęczy Lipnickiej, przejście przez Sokolicę, Kępę, Gówniak na szczyt Diablaka, potem zejście przez przełęcz Brona do schroniska PTTK na Markowych Szczawinach a po odpoczynku zejście do Podryzowanej.
Pogoda, decydująca o warunkach przejścia, była umiarkowanie uciążliwa: w partii szczytowej wiał wiatr niosący drobny pył śnieżny (zdarzał nam się mocniejszy, uderzający w twarz igiełkami lodu), ścieżki były pokryte śniegiem, nie lodem, widoczność we mgle sięgała kilkunastu metrów.
Nieprzyjemny wiatr spowodował rozciągnięcie się grupy – turyści mocniejsi, pewni swojej znajomości trasy, aby nie marznąć, wyprzedzili przewodnika, który opiekował się wolniejszą końcówką. Natomiast ograniczenie widoczności było powodem jednej z atrakcji tej wycieczki: omyłkowego schodzenia ze szczytu w stronę Słowacji. Tyczki słowackie były lepiej widoczne od polskich a i ścieżka na stronę słowacką była wyraźniej przedeptana, tak, że nawet niektórzy doświadczeni turyści pomylili się i poszli kawałek nieprawidłowo. Na szczęście wszyscy dość szybko zorientowali się w błędzie i wrócili na dobre drogi.
Podczas zejścia napotkaliśmy ciekawą rodzinę: ojca niosącego małe dziecko na plecach i idącą z tyłu mamę. Na moje pytanie: ile lat ma ten najmłodszy turysta mama pokazała na sporą wypukłość pod swoją kurtką i powiedziała, że ten tu – 3 miesiące a tamten na plecach ojca – 2,5 roku.
Widzieliśmy ich jeszcze później w schronisku – rzeczywiście mama nosiła na rękach taką drobinkę a obok biegał maluszek. Taki widok musi rodzić wątpliwości i dyskusje nad sensem zabierania tak małych dzieci w góry w tak trudnych warunkach.
A my po odpoczynku i posileniu się w schronisku ruszyliśmy w dół – do Podryzowanej. Na tym odcinku krajobraz zmienił się ostatnio – skutkiem sporej wycinki powstała rozległa polana, umożliwiająca podziwianie części grzbietu Babiej oraz Mosornego.
Po zejściu na parking zebraliśmy się w autokarze i ruszyliśmy do domu.
To była atrakcyjna wycieczka, jeśli komuś nie straszne warunku zimowe.

KP.


Zjazd Oddziału PTTK w Chrzanowie 11.03.2017


Minęły kolejne cztery lata naszej działalności. Cztery dobre lata. Mamy ciekawą ofertę dla naszych członków i sympatyków, mamy spore grono osób zaangażowanych w działalność Odziału, kół i komisji, nieźle sobie radzimy pod względem finansowym, jesteśmy dobrze postrzegani w Chrzanowie i także poza nim.
To wszystko zostało pokazane podczas Zjazdu Oddziału i docenione zarówno przez władze PTTK jak i władze miasta a nawet przez Prezydenta RP. Efektem były wręczone podczas Zjazdu 3 srebrne Krzyże Zasługi, liczne odznaki honorowe PTTK i listy gratulacyjne od Burmistrza Chrzanowa.
(Szczegółowe sprawozdanie z działalności Oddziału wraz z listą wyróżnionych można znaleźć w zakładce „Dokumenty”.)
Obradujący w restauracji „Pod jesionem” Zjazd – 47 delegatów z 5 kół, członkowie ustępujących władz oraz zaproszeni goście – oprócz podsumowania minionej kadencji wybrał nowe władze Oddziału (z niewielkimi zmianami w stosunku do poprzednich), wytyczył kierunki działania Oddziału na najbliższe cztery lata, sformułował postulaty pod adresem ZG PTTK.
Szczególną troskę zebranych – także obecnego na Zjeździe przedstawiciela ZG PTTK Jerzego Gajewskiego – budziła niestabilna sytuacja w polskim prawodawstwie: bardzo częste, niejednokrotnie radykalne zmiany istotnych przepisów wpływających na działalność Oddziału i PTTK jako całości, brak lub ukazywanie się ważnych rozporządzeń w terminach uniemożliwiających przygotowanie się do ich wprowadzenia, ogólna tendencja mnożenia biurokratycznych obowiązków wiążących się także z kosztami.
Jednak dominował optymizm w spojrzeniu na przyszłość i przekonanie, że skoro poradziliśmy sobie z tyloma przeciwnościami dotychczas, to z obecnymi dobrymi zmianami także sobie poradzimy.

KP.


Pałace Zagłębia Dąbrowskiego 5.03. 2017


W niedzielę 5 marca 2017 r., w dzień słoneczny i wietrzny grupa 43 osób wybrała się na wycieczkę do Sosnowca, Będzina i Dąbrowy Górniczej, aby podziwiać pałace Zagłębia Dąbrowskiego i inne atrakcje. Wycieczkę przygotował i pilotował kol. Zbigniew Milasz. Na początku podróży kol. Zbyszek złożył zbiorowo życzenia wszystkim solenizantom obchodzącym imieniny w marcu i zaintonował „Sto lat”, co grupa podchwyciła. Stworzyło to sympatyczną atmosferę.
W Sosnowcu zwiedzaliśmy tylko jeden obiekt – pałac Henryka Dietla wybudowany w latach 80. XIX w., znajdujący się obecnie w prywatnych rękach małżeństwa z Krakowa, które od 18 lat podnosi go z ruin. Pałac, teraz w stanie omal wykończonym, można porównać do rezydencji łódzkich fabrykantów. Szczególnie wszystkim podobał się pokój łazienkowy z wanną – basenikiem /podobno jedyny taki w Europie/, który „grał” w kilku filmach. Obok pałacu podziwialiśmy uroczy park /szkoda, że jeszcze bez zieleni/, chociaż okrojony w porównaniu do pierwotnych założeń fundatora.
W Będzinie oglądaliśmy kilka ciekawostek. W pierwszej kolejności zwiedziliśmy pałac Mieroszewskich. W piwnicach umieszczono wystawę odkryć archeologicznych i wykopalisk z góry Dorotka koło Będzina. W górnych partiach pałacu znajdują się pomieszczenia i wyposażenie rezydencji szlacheckiej rodziny Mieroszewskich herbu Ślepowron. Później weszliśmy na zamek, zresztą starannie odrestaurowany. Zamek jest starą warownią, wybudowaną w XIII w. a rozbudowaną przez Kazimierza Wielkiego. Tu zgromadzono teraz wiele militariów z przeszłych wieków. Na ostatniej kondygnacji umieszczono wystawę zdjęć i materiałów niemieckich i polskich, dotyczących powitania armii niemieckiej we wrześniu 1939 r. oraz represji wobec Polaków i Żydów w takich miastach, jak Katowice, Chorzów, Sosnowiec, Pszczyna, Olkusz, Bielsko-Biała, Chrzanów. Następną atrakcją była podziemna trasa pod zamkiem o długości 400 m., dawny schron przeciwlotniczy wybudowany przez Niemców w czasie okupacji. Można tu zobaczyć także nacieki ze skał dolomitowych /stalaktyty i stalagmity/. Dodatkowym punktem – niespodzianką była wizyta w prywatnej żydowskiej sali modłów, odremontowanej przez miasto Będzin. Miejscowy przewodnik z zaangażowaniem objaśniał funkcję tej sali, jej znaczenie dla społeczności żydowskiej, symbolikę malowideł ściennych oraz rolę Żydów w historii i rozwoju Będzina.
Po smacznym obiedzie przenieśliśmy się do Dąbrowy Górniczej, aby oglądać Pałac Kultury Zagłębia oddany do użytku w 1958 r. Przemierzyliśmy Pałac od piwnic aż po poddasze. Szczególną uwagę zwróciliśmy na dużą nowoczesną salę teatralną. Pałac, cały w marmurach, pełni wiele funkcji kulturalnych dla miasta i okolicy. Dodatkową atrakcją – niespodzianką w Dąbrowie Górniczej było wejście na teren Muzeum Miejskiego, gdzie „pod chmurką” są wystawiane m.in. hałbice, samolot MIG 21, czołg typu „Rudy” i młot parowy z huty „Bankowa”.
W rozmowach uczestnicy wyjazdu wyrażali zadowolenie z doboru programu wycieczki i jej prowadzenia oraz zdziwienie, że w pobliżu Chrzanowa są piękne miejsca i obiekty, których dotąd nie znali. Podkreślali też ogromną wiedzę poszczególnych przewodników w zwiedzanych obiektach.
Do zobaczenia, pozdrawiam!

KW


Prehyba (1173 m npm) 26.02.2017


Niezbyt długa i niezbyt wyczerpująca trasa ze Szczawnicy na Prehybę i z powrotem jest w sam raz na początek sezonu, kiedy jeszcze nie jesteśmy w pełni sił po zimowym lenistwie. Wybraliśmy się tam właśnie w ostatnią niedzielę lutego.
Dojechaliśmy do Sewerynówki (przysiółek Szczawnicy) i stąd niebieski szlak turystyczny powiódł nas w górę. Wkrótce okazało się, że wyraźnie widoczne w dolinach przedwiosenne ocieplenie połączone z szybkim znikaniem śniegu nieco wyżej jest słabo zauważalne. Śnieg nadal spokojnie leżał na drodze a w niektórych miejscach był pokryty wyjątkowo śliską warstwą lodu. Kto miał – czem prędzej zakładał pod buty raki, raczki czy inne współczesne wynalazki tego typu. A trzeba przyznać, że pojawia się obecnie na rynku sporo modeli prostych i tanich wyrobów rakopodobnych, nieźle sprawdzających się w takich przypadkach.
Ale nie wszyscy ten sprzęt mieli w plecaku, nie wszyscy, którzy mieli – założyli go na czas, doszło więc do kilku poślizgów, na szczęście – niegroźnych.
Po przebyciu strefy naprzemiennego topnienia i zamarzania lodu weszliśmy na wysokość, gdzie pokrywa śnieżna nie była roztapiana przez dzienne ocieplenie i tam szło nam się lepiej. Pomimo drobnych utrudnień związanych ze śliską trasą na szczyt i do schroniska doszliśmy w niezłym czasie.
A w schronisku była chwila – dłuższa lub krótsza, jeśli ktoś doszedł wyraźnie później od czołówki – na odpoczynek i posiłek.
Po tym oddechu i po zrobieniu grupowej fotografii ruszyliśmy dalej – tym razem za szlakiem czerwonym, stanowiącym fragment Głównego Szlaku Beskidzkiego. Kierowaliśmy się na zachód, w stronę Dzwonkówki. Na kolejnych polanach podziwialiśy widoki, szczególnie na południe, w stronę Małych Pienin z Wysoką a za nimi Gór Lewockich, Magury Spiskiej i wreszcie Tatr. Nad głowami mieliśmy dość ciemne i zwarte chmury, ale poniżej widoczność była niezła.
Po osiągnięciu Dzwonkówki (983 m npm) odpoczęliśmy chwilę po niezbyt długim, ale dość stromym podejściu i rozpoczęliśmy schodzenie w stronę Bereśnika.
Niewielkie, sympatyczne schronisko pod Bereśnikiem oferuje kilka dań przygotowywanych po złożeniu zamówienia co z jednej strony jest gwarancją świeżości a z drugiej, niestety, powoduje konieczność oczekiwania. Ci z nas, którzy dotarli do schroniska wcześniej zdążyli coś zamówić i zjeść, na tych z końcówki czekała niezła szarlotka, serwowana „od ręki”.
Ostatni odcinek naszej wyprawy – zejście do Szczawnicy – był, niestety, niezbyt przyjemny, bo błotnisty. Tu, po całym, dość ciepłym dniu śnieg zniknął już zupełnie a pozostało po nim sporo wilgoci i błoto.
Wreszcie doszliśmy do Szczawnicy, obok pijalni i pomnika Józefa Dietla dotarliśmy do parkingu i wkrótce siedzieliśmy już w autokarze.
Szczawnica o tej porze roku jest cicha i pusta. Narciarze już wyjechali, kuracjusze i wczasowicze jeszcze nie pojawili się, turystów też nie widać. Na trasie w górach spotkaliśmy tylko kilkoro biegaczy.
Warunki nie były rewelacyjne, ale wycieczka była udana. Przeszliśmy się po górach, udało nam się zobaczyć kilka niezłych panoram.

KP.


Berlin, Tropikalne Wyspy 11-12.02.2017


Oficjalnego podsumowania roku działania Oddziału dokonujemy tradycyjnie na wyjeździe, coś przy okazji zwiedzając. Tym razem wybór padł na Berlin i Tropikalne Wyspy.
Po północy w sobotę do autokaru wsiadło kilkunastu członków władz Oddziału oraz dodatkowo kilkadziesiąt „zwykłych” turystów, tak, że z Chrzanowa ruszył prawie pełen autokar kierowany przez niezastąpionych Jurka i Wieśka.
Rano byliśmy w Berlinie. Niestety dzień rozpoczął się nienajlepiej, bo okazało się, że nasza rezerwacja wejścia do Reichstagu gdzieś zaginęła i skrupulatni młodzi ludzie przy bramce nie wpuścili nas do środka.
Ale dzięki temu mieliśmy czas na spokojne zapoznanie się z fragmentem najciekawszej w Berlinie dzielnicy Mitte. Spojrzeliśmy na pomnik Ofiar Holocaustu, pomnik pomordowanych przez faszystów Romów i Sinti, zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę na Placu Paryskim przed Bramą Brandenburską a potem przeszliśmy aleją Unter den Linden. Po drodze podziwialiśmy ambasady (amerykańską, francuską, rosyjską), piękne hotele (z hotelem Adlon na czele) a nieco później budynki i inne obiekty związane z historią Berlina, Niemiec i Europy: Bibliotekę Państwową, Stary Pałac, Plac Bebela gdzie upamiętniono zorganizowaną przez hitlerowców akcję spalenia 25 tys książek autorów uznanych za wrogów Trzeciej Rzeszy, Uniwersytet Humboldtów, Nową Wartownię, Arsenał i wreszcie doszliśmy na plac Lustgarten i weszliśmy do katedry berlińskiej protestanckiej).
Tu powitało nas wspaniałe, przebogato zdobione i (co było ważne w tym mroźnym dniu) ciepłe wnętrze. Zachwyciliśmy się podkreślającym potęgę władzy cesarskiej neorenesansowym wystrojem głównej hali, wspięliśmy się po ponad 200 stopniach na galerię widokową wokół kopuły katedry, w podziemiach, przy grobach Hohenzollernów zadumaliśmy się nad przemijaniem nawet największych potęg na tym świecie, w katedralnym sklepie kupiliśmy czy chociaż obejrzeliśmy pamiątki. I trzeba było ruszać dalej.
Obok odbudowywanego pałacu cesarskiego, Marks-Engels-Forum (z pomnikiem tych dwóch filozofów, na których powoływali się późniejsi praktycy komunizmu) i fontanny Neptuna przeszliśmy pod wieżę telewizyjną (wysokość wraz z masztem 368 m !) i po niezbyt długim oczekiwaniu w kolejce wyjechaliśmy na taras widokowy. Pogoda nie była rewelacyjna, niewielkie zamglenie ograniczało zasięg wzroku ale i tak dało się widzieć najciekawsze obiekty w centrum Berlina.
Potem było jeszcze dość czasu na posilenie się w którejś z licznych w tej okolicy restauracji (w mojej ulubionej golonka była wspaniała).
Mróz ciągle dawał się we znaki, zaczęliśmy już odczuwać zmęczenie po nocnej podróży i dziennym spacerze, skierowaliśmy się więc w stronę umówionego miejsca spotkania z kierowcami i autokarem. Ale jeszcze po drodze weszliśmy do katedry katolickiej pod wezwaniem św Jadwigi.
Po dojściu do autokaru ruszyliśmy – z krótkim przystankiem przy East Side Gallery, ostatnim zachowanym fragmencie muru berlińskiego, pokrytym malowidłami przez artystów z całego świata – w stronę naszej bazy: hotelu Kaliski w Rzepinie.
Kiedy tam dojechaliśmy zajęliśmy miejsca w pokojach, zjedliśmy obiad i nadszedł czas na program wieczorny: poszerzone zebranie zarządu Oddziału PTTK w Chrzanowie podsumowujące rok 2016 a później wieczorek integracyjny.
W niedzielę po śniadaniu wyjechaliśmy znów do Niemiec, tym razem do Tropikalnych Wysp. Jest to ogromny obiekt urządzony w hali zbudowanej na początku obecnego wieku na potrzeby montażu sterowców (ta inicjatywa szybko upadła). Kąpieliska z piaszczystymi plażami, las tropikalny, sauny, ogromny obszar dla dzieci, liczne obiekty gastronomiczne i handlowe, wioski bungalowów i namiotów, w których można przenocować, zewnętrzna strefa Amazonia (z najciekawszą – rzeką górską) – to niektóre atrakcje oferowane przez ten ośrodek. Nie jest tam tanio, ale przez cały dzień jest co robić, a jeśli ktoś ma ochotę, to i w nocy. My zebraliśmy się do powrotu wieczorem – w poniedziałek trzeba być w pracy. Dzięki znakomitej jeździe zakatarzonego Jurka i Wieśka dotarliśmy do Chrzanowa tuż po północy.
Berlin na pewno nie dorównuje pod względem bogactwa zabytków Wiedniowi, Pradze czy choćby Krakowowi, ale warto go zobaczyć, nawet zimą (a w cieplejsze dni jest jeszcze przyjemniej) a Tropikalne Wyspy są atrakcyjne zawsze. Niech żałują ci, którzy nie pojechali.

KP.


Teatr z Kołem Grodzkim 04.02.2017


Teraz coś dla „ducha”, 28 zwolenników teatru udało się w sentymentalną, a zarazem humorystyczną podróż do Teatru Śląskiego w Katowicach. Nietypowa pora wyjazdu 1300, oraz już nieco zapomniana trasa dojazdu przez Bogucice, zaprowadziła nas do Katowic, gdzie spacerując po centrum miasta oczekiwaliśmy na rozpoczęcie spektaklu. Spektakl „Poskromienie złośnicy”: A co jeśli ona nie chce? A gdy okaże się, że jemu zależy tylko na pieniądzach? Na drodze do szczęścia pięknej i łagodnej Bianki staje starsza siostra, Katarzyna. Zgodnie z wolą ojca, to ona musi wyjść za mąż pierwsza. Kłopot jedynie w tym, że zdążyła już zrazić do siebie wszystkich mężczyzn w okolicy. Nadzieja pojawia się wtedy, gdy do Padwy przybywa z Werony – miasta miłości – Petruchio. Jemu nie straszne są żadne kobiece humory, byle tylko posag był odpowiednio wysoki. Pełen brawurowej pewności siebie, zgadza się uwieść dziewczynę. To jednak dopiero początek damsko-męskiego pojedynku, w którym ceną jest szczęście. tej trzeciej. William Shakespeare dobrze wiedział, że z miłością nie ma żartów. Zanim jednak napisał słynną tragedię „Romeo i Julia”, światło ujrzała komedia „Poskromienie złośnicy” – jedno z jego pierwszych dzieł. Z przemyśleniami a jednocześnie rozbawieni; w dobrych nastrojach wróciliśmy do domów.

TS.


Termy Chochołowskie 21.01.2017


W mroźny styczniowy poranek grupa 41 chrzanowskich turystów wyruszyła w kierunku Tatr aby zażyć przyjemności w kąpieli w Termach Chochołowskich.
Podróż trwała dość długo, bo akurat w ten dzień w Zakopanem odbywały się zawody Pucharu Świata w skokach narciarskich. Gdy już szczęśliwie dotarliśmy to naszą wycieczkę rozpoczęliśmy jak przystało na „prawdziwych turystów” od spaceru Krupówkami. Cała ulica była biało-czerwona i wszędzie było słychać kibicowski gwar. Atmosfera w Zakopanem w czasie skoków jest niepowtarzalna. Tłum ludzi wędruje we wszystkich kierunkach. Po wizycie na Krupówkach skręciliśmy w stronę skoczni. Coraz bardziej było czuć zbliżające się zawody. One jednak nie były naszym celem. Skręciliśmy, więc w stronę wylotu Doliny Białego i stamtąd udaliśmy się w Kierunku wylotu Doliny Małej Łąki – spacerowa droga pod Reglami. Po drodze każdy mógł się pokrzepić w „Romie” u wylotu Doliny Strążyskiej. Pogoda dopisywała. Spod regli roztaczały się wspaniałe widoki na Pasmo Gubałowskie. Po spacerze wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do Chochołowa. Tutaj po wejściu do term wszyscy oddali się możliwości wygrzewania się w ciepłych basenach termalnych a także korzystali z innych przyjemności basenowych.
Wieczorem pełni pozytywnych wrażeń wróciliśmy do Chrzanowa.

TS


Wieczornica Koła Grodzkiego 14.01.2017


„…Jak co roku w Chałupach tłum golasów…” tak i w tym roku nie w Chałupach a „Pod Jesionem”, nie tłum a 49 i nie golasów a pięknie odzianych Dam i Huzarów zjawiło się w sobotę 14 stycznia na Wieczornicy Koła Grodzkiego PTTK, aby powspominać jak to było w roku ubiegłym, jak ma być w 2017 roku a przy okazji zjeść coś dobrego, napić się coś mocnego i zatańczyć coś szalonego.
Nie było żadnej anarchii czy samowoli bo Prezes Koła kolega Heniek Banach całość dokładnie zaprogramował, wyreżyserował i poprowadził.
Zaczął więc powitaniem zacnych gości od Prezesa Zarządu Oddziału począwszy, a na turystycznych debiutantach kończąc. Złożył Wszystkim życzenia noworoczne, a aby one w całości się spełniły zakończył je wspólnym toastem z lampką szampana.
Na tych miłych i sympatycznych chwilach nie poprzestano, gdyż zaraz po nich najaktywniejsi w działaniu na rzecz koła i w uczestnictwie w imprezach organizowanych przez Koło Grodzkie odebrali stosowne gratulacje, dyplomy nagrody i wyróżnienia.
Po wszystkich „oficjałkach” przeprowadzono konkurs historyczno-turystyczny, aby uczestnicy imprezy mogli sprawdzić się i przelać na papier swą wiedzę zapamiętaną z ubiegłorocznych wyjazdów.
Na czas sprawdzania wyników konkursu dla rozładowania napięcia i poskromienia emocji w oczekiwaniu na rezultat przewodnicy przypomnieli Wszystkim najciekawsze momenty z wycieczek 2016 roku a kolega Tomek Seweryn „dekorował” to na ekranie slajdami.
Konkurs turystyczny wygrała koleżanka Danusia która w nagrodę otrzymała piękny album.
Potem już tylko królowała przygotowana przez kolegę Władka Rusina muzyka a na parkiecie trwał szał ciał a kapituła obserwując wyczyny i popisy tancerzy nagrodziła tytułem Królowej Balu Wieczornicy koleżankę Kazię zaś Królem Balu Wieczornicy kolegę Bolesława.
Wszystko co dobre szybko się kończy wiec wraz z północą kolejna Wieczornica koła Grodzkiego dobiegła końca.
Ślad po niej dla potomnych aparatem fotograficznym uwieczniała koleżanka Marysia Grochal a słowem opatrzył kolega Rysiek Łenyk.
Działo się w Chrzanowie 14 januara A.D. 2017




Powitanie Nowego Roku – Kozia Góra 01.01.2017


Oto kolejny rok za nami a nowy otwiera przed nami nowe możliwości. Ruszyliśmy więc powitać go w górach, tym razem – w Beskidzie Śląskim.
Pogoda zachęcała do wycieczki: było słonecznie, z niewielkim mrozem, na dole bezśnieżnie.
Wystartowaliśmy z parkingu w Olszówce by czerwonym szlakiem turystycznym przejść przez Dębowiec (tu schronisko – jak zwykle o tej porze – zamknięte ale za to rozciąga się wspaniały widok na położone u stóp Bielsko) na Szyndzielnię. Podejście jest łagodne, niezbyt męczące – akurat na dzień po balach sylwestrowych.
Mniej – więcej od połowy trasy zaczął się pojawiać na drodze śnieg, jednak nie sprawiał problemów.
W schronisku była okazja na chwilę oddechu, posilenia się, zrobienia wspólnego zdjęcia (to już przed budynkiem).
Dalszy ciąg naszej wyprawy to przejście przez przełęcz Kołowrót do schroniska Stefanka na Koziej Górze. Tu napotkaliśmy sporo innych turystów korzystających z pięknej pogody i niewielkiej odległości od Bielska. Pod rozległą wiatą przed schroniskiem znalazło się wygodne miejsce dla całej naszej grupy. To właśnie tu spełniliśmy symboliczny toast noworoczny.
Zejście szlakiem turystycznym wzdłuż dawnego toru saneczkowego było połączone z dodatkowymi atrakcjami: miejscami zamarznięta woda po wcześniejszych roztopach powodowała możliwość wpadnięcia w poślizg, z której kilka osób skorzystało – na szczęście bez poważniejszych konsekwencji.
Przez Cygański Las doszliśmy do parkingu, gdzie czekała na nas niezawodna Pani Marzena w jej busie by sprawnie dowieźć nas do Chrzanowa.
To było sympatyczne rozpoczęcie nowego roku w ukochanych górach.

KP.