VI Spływ Kajakowy Koła Grodzkiego na Warcie 25.-26.07.2020.

Po raz szósty już Zbyszek zorganizował w imieniu Koła Grodzkiego spływ kajakowy – tym razem znów na Warcie. Mimo ciągle trwającego zagrożenia zarażeniem koronawirusem zebrało się liczne grono chętnych (44 osoby) do rekreacji na wodzie.

Autokarem dojechaliśmy do Działoszyna, gdzie oczekiwała już na nas ekipa z kajakami. Po założeniu kamizelek ratunkowych mogliśmy wodować jednostki pływające i dać się nieść prądowi Warty. Wyglądało na to, że nie trzeba będzie się zbytnio namęczyć, żeby pokonać dzienny odcinek spływu: rzeka niesie kajaki spokojnie i wystarczy korygować od czasu do czasu kierunek, by podążać do mety. Jednak było to złudne, bo niski stan wody powodował, że konieczne było omijanie mielizn i łach piachu. Kto tego zaniedbał, musiał czasem wyjść do wody i spychać kajak z płycizny. Zdarzały się także przeszkody na trasie: zwalone pnie drzew, sterczące głazy. Te także trzeba było umiejętnie omijać, bo chwila nieuwagi mogła kosztować wywrotkę i nieplanowaną kąpiel, co zaprezentował nam Zbyszek. Ale w ciepłym, słonecznym dniu wejście do wody dla zepchnięcia kajaka z mielizny, czy nawet przymusowa kąpiel nie była niczym tragicznym. Tak więc wszyscy spokojnie dotarli do mety dziennego etapu – harcerskiego ośrodka Nadwarciański Gród w Załęczu Wielkim. Tu po zakwaterowaniu i chwili odpoczynku mieliśmy zaplanowaną kolację a właściwie biesiadę. To faktycznie było znacznie więcej niż kolacja: nadzwyczaj bogate i urozmaicone menu, muzyka z elektronika, możliwość tańca. Tak się złożyło, że mieliśmy też jubilatkę obchodzącą … 25 urodziny (po raz kolejny). I tylko te komary …

W niedzielę po śniadaniu znów udaliśmy się do kajaków i ruszyliśmy dalej w dół Warty. Ta rzeka doskonale nadaje się na takie lekkie, rekreacyjne spływy: prąd jest spokojny ale jednak pomaga pokonywać trasę, nie ma wielu przeszkód, brzegi są porośnięte drzewami, co jakiś czas na brzegu są dogodne miejsca do przybicia i odpoczynku. Nic dziwnego, że operuje tam kilka firm organizujących spływy i widać spływających – ale nie ma tłoku. W tym dniu trzy załogi nie zachowały należytej uwagi na jednym z nielicznych miejsc trudniejszych i znalazły się w wodzie. Było trochę nerwów ale tak naprawdę – żadnego zagrożenia.

Po dobiciu do mety etapu w Osjakowie zjedliśmy obiad w okolicznej restauracji i pozostał nam już tylko powrót autokarem do Chrzanowa. To był kolejny bardzo przyjemny spływ – do zobaczenia w przyszłym roku.

KP.