RELACJE 2022

Przemyśl i okolice 11-13.11.2022.

Ziemia Przemyska jest niezwykle atrakcyjna krajoznawczo ze względu na bogatą, burzliwą historię, której liczne ślady zachowały się do dziś, na różnorodność zamieszkujących ją kiedyś i dziś grup etnicznych i wyznaniowych, na bogactwo natury. A dodając do tego bogatą wiedzę Waldka, którego konikiem są południowo – wschodnie tereny naszego kraju otrzymujemy pomysł na znakomitą wycieczkę. Tak więc wyjechaliśmy tam w licznym towarzystwie.

Zaczęliśmy od zamku w Krasiczynie, wspaniałej wielkopańskiej rezydencji zbudowanej dla Krasickich, potem siedziby innych możnych rodów, w końcu Sapiehów. Najpierw spacerowaliśmy po parku, gdzie do dziś rosną sadzone przez Sapiehów po urodzeniu się synów – dęby i, po urodzeniu się córek – lipy. Poza tym rośnie tam mnóstwo cisów, platany, miłorzęby – wielkie bogactwo, choć o tej porze roku nieco poszarzałe. A tuż poza murem pałacowym rośnie wyjątkowy okaz – glediczja chińska, na której pniu wyrastają w kępkach długie (do kilkunastu centymetrów), ostre kolce. Kiedy już weszliśmy na dziedziniec zamku zachwyciły nas sgrafittowe dekoracje zdobiące niemal wszystkie ściany. Dostępne do zwiedzania wnętrza także sprawiają ogromne wrażenie. Nie miejsce tu na szczegółowy opis – to trzeba zobaczyć!

Z Krasiczyna ruszyliśmy w stronę Przemyśla. Przed centrum zatrzymaliśmy się przy bunkrze Linii Mołotowa z czasów II Wojny – działania wojenne sa kolejnym konikiem Waldka.

Potem przeszliśmy przez kładkę nad Sanem by dojść pod pomnik Orląt Przemyskich, gdzie uczestniczyliśmy w manifestacji – śpiewach patriotycznych – to przecież nasze Święto Narodowe.

Po zakończeniu manifestacji przeszliśmy przez Zasanie, zatrzymując się przy opactwie benedyktynek, cerkwi Matki Bożej Bolesnej, kościele św Józefa księży Salezjan. Potem już kierowaliśmy się w stronę hotelu, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy kościele św Antoniego Padewskiego (kościołów w Przemyślu jest ogromne mnóstwo, przekonamy się jeszcze o tym !).

Hotel Europejski, w którym zamieszkaliśmy, zlokalizowany jest w pobliżu dworca głównego. Po zakwaterowaniu była chwila na obejrzenie dworca, gdzie licznie przebywali uchodźcy z Ukrainy. Możemy być dumni z naszej pomocy dla Ukrainy!

A potem jeszcze był czas na wieczorny spacer po centrum.

Kolejny dzień rozpoczęliśmy od zwiedzenia cmentarzy – świadków burzliwej historii. Tak więc byliśmy na cmentarzu komunalnym, gdzie odwiedziliśmy kwatery żołnierzy Armii Krajowej, odrębne cmentarze z I Wojny Światowej: żołnierzy rosyjskich, niemieckich, austro-węgierskich, cmentarz żołnierzy niemieckich poległych w II Wojnie Światowej …

Potem weszliśmy na Kopiec Tatarski a dalej na Zniesienie – wspaniały punkt widokowy.

A w centrum odwiedziliśmy Zamek Kazimierzowski, Bazylikę Archikatedralną św Jana, Archikatedralny sobór grekokatolicki, kościół karmelitów bosych, kościół franciszkanów, Rynek Starego Miasta … Ogromne bogactwo zabytków architektury.

W ostatnim dniu po wykwaterowaniu przejechaliśmy nad granicę polsko – ukraińską by zwiedzić jeden z najważniejszych fortów twierdzy Przemyśl – Fort I Salis – Soglio. To potężna konstrukcja budowana przed wybuchem I Wojny Światowej przez armię austriacką dla obrony przed spodziewanym napadem wojsk carskich. I, rzeczywiście, fort brał udział w walkach wraz z całą twierdzą.

Potem pojechaliśmy do Bolestraszyc. Zwiedziliśmy tu arboretum. Ze względu na jesienną porę nie mogliśmy podziwiać wspaniale kwitnących roślin. Najciekawsze było Muzeum Przyrodnicze – tu pora roku nie ma znaczenia a mnie najbardziej zaciekawiło ogromne bogactwo i różnorodność chrząszczy.

Niedaleko od arboretum zwiedziliśmy kolejny fragment twierdzy Przemyśl – fort XIII San Rideau. Tu również widzieliśmy ogromne masy betonu, które miały chronić obrońców imperium cesarza Franciszka Józefa.

I to był już ostatni punkt programu krajoznawczego – bogatego i atrakcyjnego.

KP.

Eliaszówka 06.11.2022.

To nieczęsto odwiedzane pasmo, niezbyt odległe a łatwo dostępne świetnie nadaje się na wycieczkę w krótki, listopadowy dzień. Pogoda zapowiadała się marna, więc uczestnicy stawili się nielicznie ale za to najlepsi.

Dojechaliśmy do Kosarzysk a nawet jeszcze dalej i ruszyliśmy w górę. Wkrótce dotarliśmy do chaty na Obidzy. Tu była pierwsza okazja do krótkiej przerwy. Ciepła herbata każdemu się przydała, bo było zimno, wilgotnie. Ogrzaliśmy się i ruszyliśmy dalej. Wznoszącym się łagodnie grzbietem podchodziliśmy w stronę szczytu Eliaszówki. Ciągle było mgliście, czasem nawet wilgoć koncentrowała się w mżawkę, droga była błotnista. Niedaleko od szczytu skręciliśmy w prawo na słabo widoczną, prowizorycznie oznakowaną ścieżkę. W planie mieliśmy jeszcze nawiedzenie grekokatolickiego sanktuarium maryjnego na polanie Zvir. To tu w sierpniu 1990 roku a potem jeszcze wielokrotnie dwie nastoletnie dziewczynki Katka i Ivetka miały widzenie Matki Bożej. Obecnie istnieje tam licznie odwiedzane przez pielgrzymów nie tylko ze Słowacji sanktuarium. Kiedy tam doszliśmy, dobiegało końca nabożeństwo koncelebrowane przez kilku kapłanów pod przewodnictwem biskupa. Po zakończeniu nabożeństwa pozostaliśmy jeszcze na chwilę na terenie, napiliśmy się wody uznawanej za pomagającą na wszystkie dolegliwości, zjedliśmy co tam kto miał w plecaku i wreszcie ruszyliśmy w górę – na szczyt. Trzeba było uważać żeby nie zgubić prawidłowej ścieżki bo prowizoryczne oznakowanie jest niedostateczne ale daliśmy radę. Po dojściu na szczyt Eliaszówki (1023 mnpm) niektórzy weszli na stojącą tam wieżę widokową. Nie wszyscy, bo wiadomo było, że mgła przesłania wszystko.

Po odpoczynku rozpoczęliśmy zejście. Zrazu łagodnie, wzdłuż grzbietu, potem krótko w dół zbocza i tak doszliśmy do chaty Magury. Ta skromna chata jest otwarta na turystów. Na piecu stał tam wielki gar z żurem, oferowali tam również inne dania a także szarlotkę, kawę, herbatę. Tego nam było trzeba – posiłku w ciepłym wnętrzu. Tu zatrzymaliśmy się najdłużej.

Ale wkrótce trzeba było zbierać się do powrotu. Zejście, początkowo bardzo strome, potem łagodniejsze trwało dość długo aż wreszcie doszliśmy na parking.

Powrót do Chrzanowa odbył się bez przeszkód.

Ta wycieczka – bez fajerwerków i rewelacji – była na swój sposób bardzo przyjemna. Na pewno duże znaczenie miało tu towarzystwo.

KP.

Przełęcz Karb 30.10.2022.

Znów jedziemy w Tatry ! Zapowiadał się piękny, wpisujący się w definicję „złotej, polskiej jesieni” dzień, proponowany program wycieczki był atrakcyjny więc chętni zebrali się dość licznie.

Kilka osób zadeklarowało zamiar wejścia na Kościelec – ci ruszyli szybko do przodu, inne postanowiły zwiedzić Zakopane, większość podążyła za Tomkiem Doliną Jaworzynki do Murowańca.

Oprócz nas w Tatry zmierzały tłumy, przed punktem kasowym w Kuźnicach ustawiła się spora kolejka, potem w każdym miejscu otaczali nas liczni turyści różnej kategorii. Szczególnie widoczne było nagromadzenie ludzi w schronisku PTTK Murowaniec. W jadalni i przed schroniskiem setki zmęczonych turystów posilało się i uzupełniało płyny. I, trzeba przyznać, obsługa radziła sobie w tej sytuacji całkiem dobrze – kolejki do bufetu i baru były, ale niezbyt długie.

Ale wróćmy do zdobywania gór. W małej grupie przeszliśmy bardzo szybko Dolinę Jaworzynki i dotarliśmy do Murowańca. Po zjedzeniu kanapki ruszyliśmy dalej, nad Czarny Staw Gąsienicowy. I już na tym odcinku pokazało się, że nie wszystkim wystarcza sił na dalsze szybkie pokonywanie trasy a na podejściu na Mały Kościelec nastąpił kolejny podział i ostatecznie z naszej trzyosobowej grupki szczyt Kościelca zdobyła tylko Małgosia. Wcześniej doszedł tam jeszcze Paweł (minął nas, gdy staliśmy w kolejce do kasy TPN). Inni deklarujący chęć zdobycia szczytu zrezygnowali ze względu na brak czasu (i chyba także – kondycji). Ale nawet przejście przez Mały Kościelec i Przełęcz Karb było wielce atrakcyjne. Strome podejście od Czarnego Stawu, przejście wąską granią, rozległe widoki – zachwycały. Warto było włożyć sporo wysiłku, by tu dotrzeć.

A potem pozostało już zejście. Nad Zielonym Stawem Gąsienicowym przeszliśmy znów do Murowańca. Tu mieliśmy chwilę na wytchnienie i posilenie się i trzeba było ruszać dalej. Przez Przełęcz Między Kopami, Boczań doszliśmy do Kuźnic a potem do Ronda Jana Pawła II.

Po zebraniu się w autokarze mogliśmy ruszyć do domu. Niestety droga z Zakopanego do Skomielnej Białej trwała bardzo długo ze względu na korki. W końcu jednak dojechaliśmy do Chrzanowa zadowoleni ze spędzenia wspaniałego dnia w górach,

KP.

Zakończenie sezonu koła PTTK Fablok – Smoleń 16.10.2022.

Mimo, że sezon turystyczny trwa cały rok członkowie koła PTTTK Fablok wybrali się na coroczne symboliczne zakończenie sezonu.

Wędrówkę rozpoczęliśmy od zwiedzania ruin zamku Bydlin. Zamek jest elementem szlaku Orlich Gniazd. W jego okolicy toczyły się walki w okresie I wojny światowej. Polegli Legioniści pochowani są w zbiorowej mogile na cmentarzu parafialnym, który znajduje się nieopodal ruin.

Potem rozpoczęliśmy naszą wędrówkę przez urokliwe lasy Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Przy pięknej pogodzie obserwowaliśmy kolory jesieni a grzybiarze również mieli swoje chwile.

Wędrowaliśmy około 3,5 godziny i w okolicach południa dotarliśmy do podnóża ruin zamku Pilcza w miejscowości Smoleń.

Tam spotkaliśmy się z członkami naszego koła, którzy przygotowali dla nas ognisko i kiełbaski. Powitał nas Prezes Koła PTTK Fablok Jerzy Gołębiowski, dołączyła do nas również poprzednia prezes koła Irena Brzózka.

Po krótkim wprowadzeniu pana Prezesa i przekąsce wybraliśmy się na zwiedzanie ruin zamku. Z zamkowej wieży roztaczały się piękne widoki. Przy pięknej pogodzie podobno można dostrzec Kraków.

Po powrocie odbyły się konkursy, które prowadził Prezes Gołębiowski z kol. Anną i Urszulą .

Było wielu chętnych uczestników a organizatorzy przygotowali wiele różnorodnych nagród.

Zakończyliśmy spotkanie wspólnym śpiewem, w którym wyróżniał się Prezes Oddziału PTTK Kazimierz Pudo.

Kol Winicjusz Jarczyk, jak przystało na strażaka zagasił nasze ognisko i udaliśmy się do autokaru.

Tam jeszcze trwało opowiadanie dowcipów i snucie planów turystycznych na nadchodzący rok.

G. B.-J.

Bułgaria 06-15.09.2022.

W bogatej historii wypraw oddziałowych byliśmy w Bułgarii tylko raz i to przelotnie – przy okazji wycieczki na południe Rumunii. Nadszedł czas, żeby tam pojechać na nieco dłużej. Oprócz tego, że to nowość, zachęciła nas do wyjazdu niewygórowana cena pobytu wraz z dojazdem. No więc zebrała się liczna grupa zainteresowanych i wyjechaliśmy.

Podróż autokarem w okolice Warny trwała ponad dobę ale w wygodnym autokarze dało się to wytrzymać. Były też, oczywiście, przystanki dla rozprostowania nóg, posilenia się w przydrożnych lokalach, skorzystania z toalety.

We środę po południu dojechaliśmy do Złotych Piasków a potem do przedmieścia – Czajki i zakwaterowaliśmy się w hotelu Weżen. Miejsce spokojne, choć nieco oddalone od morza, hotel przyzwoity z basenem – bardzo dobry na tygodniowy pobyt wypoczynkowo – krajoznawczy. Powitał nas tu Gerczo – rezydent, Bułgar ale świetnie mówiący po polsku i bardzo troskliwie opiekujący się wczasowiczami. Mieliśmy jeszcze w tym dniu czas na powitalną kąpiel w Morzu Czarnym a po kolacji nadszedł czas na wieczorek zapoznawczy.

We czwartek wybraliśmy się grupą na rejs i fish picnic. Wypłynęliśmy z portu w Warnie na morze, a po pewnym czasie statek zatrzymał się w pobliżu brzegu na kąpiel. Skoki z pokładu do wspaniałej, czystej wody morskiej są niesamowitą przyjemnością. Potem był poczęstunek – makrela z grilla z dodatkami i napoje. Powrót był następną okazją do leniwego wylegiwania się w promieniach słonecznych – sama przyjemność.

W piątek pojechaliśmy autokarem do Nesebaru. Zwiedziliśmy to malownicze historyczne miasteczko z licznymi cerkwiami, urokliwymi uliczkami, sklepikami z pamiątkami i lokalami gastronomicznymi. Odwiedziliśmy sklepik winny z degustacją i, oczywiście, możliwością zakupów. Był tam też czas na odpoczynek i posiłek w którymś z lokali i na kąpiel w morzu.

Miasteczko to odwiedzają liczne rzesze turystów i słusznie, bo jest tego warte.

Kolejne dni były zagospodarowane w mniejszych lub większych grupkach.

Warto było wybrać się do Warny – dojazd do centrum autobusem miejskim był wygodny i niedrogi.

A w Warnie trzeba odwiedzić park z Mauzoleum Władysława Warneńczyka i muzeum bitwy pod Warną, sobór katedralny, ruiny term rzymskich, port, park nadbrzeżny a przede wszystkim Muzeum Archeologiczne, gdzie prezentowany jest rewelacyjny skarb złoty pochodzący z cmentarzyska sprzed ponad 6 tysięcy lat oraz liczne eksponaty z późniejszych okresów świadczące o bogatej historii tego terenu. I wszystko to zwiedziliśmy.

W odległości odpowiedniej na wycieczkę pieszą jest monastyr Aładża a właściwie jego pozostałości. W ścianie skalnej zostały tam wydrążone przed wiekami cele mnichów i pomieszczenia gospodarcze. To bardzo ciekawe i unikalne. Dojście tam z Czajki przez las i powrót przez Złote Piaski jest przyjemne – w sumie to dobry pomysł na niedługą wycieczkę.

W międzyczasie warto było, oczywiście, przejść się do centrum Złotych Piasków. Byliśmy tam już po głównym sezonie ale to dobrze – nie było ogromnych tłumów a wszystkie atrakcje jeszcze funkcjonowały. Bo tam jest mnóstwo atrakcji: kulinarnych, rozrywkowych, handlowych. No i, rzecz jasna – plaża.

We wtorek mieliśmy jeszcze jedną wspólną wycieczkę – na północ. Rozpoczęliśmy od półwyspu Kaliakra – atrakcyjnego skalnego cypla wcinającego się w morze. Strome klify, pozostałości historycznej twierdzy, unikalna roślinność przyciągają tu licznych turystów. Kolejnym odwiedzonym miejscem był Bałczik. Tu rozpoczęliśmy od kolejnego sklepu winnego z degustacją. Potem zwiedziliśmy pałac królowej Rumunii Marii Aleksandry Wiktorii Koburg i otaczający go bogaty ogród botaniczny.

W kolejną środę wieczorem wyjechaliśmy w drogę powrotną znów trwająca ponad dobę. To była ciekawa wycieczka w rzadko odwiedzany przez nas teren.

KP.

Wrocław 03-04.09.2022.

Do Wrocławia jeździmy dość często bo warto to miasto odwiedzać. W tym roku wybraliśmy się tam na dwa dni w dość licznym gronie.

Sobotnie zwiedzanie rozpoczęliśmy na Ostrowie Tumskim. Na tej – jak sama nazwa wskazuje – dawnej wyspie znajdują się liczne obiekty sakralne i należące do kościoła katolickiego. Weszliśmy do archikatedry św Jana Chrzciciela, zatrzymaliśmy się przed figurą Chrystusa Króla, potem przed Janem Nepomucenem na postumencie i w kilku innych ciekawych miejscach i wreszcie przez Wyspę Piaskową przeszliśmy na lewy brzeg Odry. Ścieżką historii miasta, na której kilkanaście płyt z brązu przypomina o najważniejszych dla miasta wydarzeniach przeszliśmy do historycznej siedziby Kolegium Jezuickiego – obecnie Uniwersytetu Wrocławskiego. Zwiedziliśmy tam wspaniałą Aulę Leopoldyńską, wystawy muzeum uniwersyteckiego oraz Wieżę Matematyczną.

Potem znów wróciliśmy na nabrzeże, zaokrętowaliśmy się na stateczek i popłynęliśmy najpierw w dół a potem w górę Odry by podziwiać obiekty położone wzdłuż rzeki.

Po tej chwili wytchnienia – nie trzeba było chodzić – znów zwiedzaliśmy Stare Miasto na piechotę. Po dojściu do Rynku Starego Miasta rozeszliśmy się na pewien czas, by usiąść przy kawie lub w inny sposób odetchnąć chłonąc atmosferę tego wyjątkowego miejsca.

Z Rynku przeszliśmy do Dzielnicy Czterech Świątyń by tam podziwiać Synagogę Pod Białym Bocianem, kościół św Antoniego Padewskiego, cerkiew katedralną Narodzenia Przenajświętszej Bogarodzicy, dawny kościół ewangelicki św Barbary – to właśnie cztery świątynie czterech wyznań. A dalej odwiedziliśmy kościół garnizonowy św Elżbiety, zaułek Jatki z figurami zwierząt rzeźnych i doszliśmy do restauracji Lepione, gdzie można smacznie, szybko i stosunkowo niedrogo zjeść. Potem jeszcze kawałek i wróciliśmy do autokaru, który zawiózł nas do hotelu.

Ale to jeszcze nie wszystko w tym dniu. Wieczorem wybraliśmy się w okolice Hali Stulecia, by podziwiać tam spektakl „woda, światło, dźwięk”. To bardzo popularna atrakcja, licznie odwiedzana przez turystów. A jeszcze tego wieczora w otoczeniu Hali odbywał się kiermasz z kramami z przekąskami i przepitkami oraz z hałaśliwą muzyką. Na to jednak nie mieliśmy czasu – trzeba było spiesznie wracać do hotelu (kończył się przepisowy czas pracy kierowcy).

W niedzielę pierwszym punktem programu był zwiedzanie Hydropolis – miejsca poświęconego wodzie. W pomieszczeniach dawnego zbiornika wody pitnej wrocławskie wodociągi urządziły ekspozycję w atrakcyjny sposób przedstawiającą różne aspekty związane z wodą. Warto poświęcić dwie godziny na poznanie tego miejsca.

Niedaleko stąd do ZOO – trzeba przejść kładką nad Odrą. Ciepły, słoneczny dzień był bardzo odpowiedni na spacer po alejkach ogrodu, między klatkami i wybiegami dla zwierząt. Szczególnie atrakcyjne jest Afrykarium, ale i inne fragmenty są warte odwiedzenia. Jest tam także wiele możliwości odpoczynku i posilenia się.

Z ZOO przeszliśmy do Ogrodu Japońskiego stworzonego przy udziale mistrzów z Japonii.

I to już był koniec programu krajoznawczego – różnorodnego i atrakcyjnego.

KP.

Kołobrzeg 23-30.07.2022.

W ubiegłym roku wyjechaliśmy nad polskie morze i spodobało się nam, więc również w tym postanowiliśmy spędzić tydzień nad Bałtykiem. Wybór padł na Podczele nieopodal Kołobrzegu.

Mieszkaliśmy tam w przyzwoitym ośrodku, w dość spokojnej okolicy (za wyjątkiem weekendów, kiedy w centrum Podczela odbywały się głośne imprezy muzyczne z setkami czy nawet tysiącami uczestników). Niewielkim mankamentem był prowadzony akurat w środku sezonu remont plaży, przez co do najbliższego dostępnego zejścia było około 1,5 km.

W ramach atrakcji krajoznawczych w niedzielę wybraliśmy się do nieodległej Dobrzycy, gdzie zwiedziliśmy ogrody Hortulus Spectabilis. Dość ciekawie urządzone, z różnymi zakątkami tematycznymi, egzotycznymi, kolorowo kwitnącymi roślinami wzbogacone małą architekturą, rzeźbami, fontannami mają przyciągać letników, najchętniej z grubymi portfelami (ceny, w porównaniu z innymi znanymi nam ogrodami, są przesadnie wysokie).

W następnym dniu pojechaliśmy autobusem miejskim do Kołobrzegu. Podczas spaceru po centrum podziwialiśmy kołobrzeski Ratusz, Bazylikę pw. Wniebowzięcia NMP, śródmiejskie skwery, Pomnik Zaślubin Polski z Morzem, weszliśmy na molo i do portu. Kto miał chęć, wyszedł na galerię widokową na latarni morskiej, ktoś zabawił się w parku linowym. Wyjazdy autobusami miejskimi do centrum były w następnych dniach dość częste w mniejszych grupach. No bo jeszcze trzeba było skorzystać z rejsu widokowego – kto się wybrał we czwartek, przeżył spore huśtanie na falach.

Ale można było także bez trudu dotrzeć do centrum miasta na rowerach – w naszym ośrodku była wypożyczalnia. Wygodna droga pieszo – rowerowa prowadziła także w przeciwnym kierunku – do Ustronia Morskiego. Drogi rowerowe poprowadzone są wzdłuż całego polskiego wybrzeża i cieszą się dużą popularnością.

Wieczorem w poniedziałek z okazji imienin Krzysztofa zebraliśmy się przy ognisku a po złożeniu życzeń solenizantowi odbyło się wręczenia legitymacji członkowskich i znaczków PTTK dwóm młodym turystom: Adamowi i Piotrowi. Nich im się wiedzie na turystycznych szlakach!

Był też, oczywiście, czas i pogoda na korzystanie z plaży i morza. W sumie można było ten tydzień spędzić całkiem atrakcyjnie.

Jednak tydzień minął i nadeszła pora powrotu. A w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na kilka godzin w Szczecinie. Zobaczyliśmy tu bazylikę archikatedralną pw św Jakuba Apostoła, Plac Solidarności (tu trwały przygotowania do manifestacji równości pod tęczowymi flagami – wokół było mnóstwo policji) a obok niego wyjątkowy budynek Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza, Wały Chrobrego, Zamek Książąt Pomorskich.

I potem pozostała już tylko droga do domu, jeszcze z przystankiem na posiłek w restauracji Krokodyl – rzeczywiście z żywym krokodylem jako maskotką.

Było miło, ale się skończyło.

KP.

Tatry – Przełęcz Krzyżne 26.06.2022.

Na czerwcową niedzielę zaplanowaliśmy, z inicjatywy Tomka, przejście przez tatrzańską Przełęcz Krzyżne. Plan ambitny, droga długa, chętni jednak zebrali się w sporej liczbie (31).

Wyjechaliśmy z Chrzanowa o 5,00 (nieludzka pora) by w miarę wcześnie rozpocząć pieszą część wycieczki. A start był na polanie Palenica Białczańska. Tu, jak zwykle – parking pełny, tłumy spacerowiczów, turystów, taterników podążają po asfalcie w kierunku Morskiego Oka. A wśród nich – my. Przy Wodogrzmotach Mickiewicza oddzieliliśmy się od najliczniejszej części tego peletonu i skierowaliśmy się w Dolinę Roztoki. Szliśmy już tędy w tym roku, w lutym – warunki były wtedy skrajnie odmienne: było zimowo, śnieżnie, wietrznie. A dziś świeciło nam Słońce i było ciepło, może nawet gorąco. Zachwyciliśmy się wodospadem Siklawa, odpoczęliśmy chwilę nad Wielkim Stawem Polskim i ruszyliśmy dalej. Czekało nas jeszcze sporo podejścia. Na szczęście pokazało się trochę chmur i nie było już tak upalnie. Uparcie, krok po kroku weszliśmy na najwyższy punkt dzisiejszej trasy – Przełęcz Krzyżne (2112 m npm). Tu usiedliśmy na dłuższą chwilę, by odetchnąć, posilić się i chłonąć oszałamiające widoki. Było się czym zachwycać i co fotografować. Kiedyś jednak trzeba ruszyć dalej. Dłuuugie zejście do Doliny Pańszczycy, nad Czerwonym Stawkiem, potem przejście przez ramię Żółtej Turni (Zadni Upłaz) i wreszcie doszliśmy do Doliny Gąsienicowej i do schroniska PTTK. Była już najwyższa pora na odpoczynek i posilenie się. Utrudzonym wędrowcom wróciły siły i mogli kontynuować powrót do Zakopanego. Przez Przełęcz Między Kopami, Boczań doszliśmy do Kuźnic. Tu był czas na wymoczenie strudzonych nóg w niewielkim zalewie na Bystrej. Potem jeszcze tylko krótki przejazd busem i spotkaliśmy się przy parkingu. Niestety, okazało się, że komuś udało się podczas schodzenia z Przełęczy Krzyżne skręcić błędnie i musieliśmy trochę poczekać na spóźnionych.

Przejazd do Chrzanowa przebiegł szybko i sprawnie ale i tak wycieczka trwał łącznie wyjątkowo długo. Ale jaka była wspaniała !

KP.

Moszna i Pławniowice 15.05.2022.

Dość często koła i Oddział PTTK w Chrzanowie organizują wyjazdy do Mosznej. Bo, szczególnie w maju, kiedy kwitną azalie i rododendrony, jest tam przepięknie. Tym razem wycieczkę zaplanowało koło Fablok. I, jak zawsze, zebrał się pełen autokar chętnych.

Zaczęliśmy od zwiedzenia zamku w Mosznej. Zamek, a raczej pałac, zbudowany został w końcu XIX w na miejscu zniszczonego przez pożar XVIII -wiecznego barokowego pałacu a następnie rozbudowany na początku II dekady XX w. przez Thiele- Wincklerów – magnatów przemysłowych, którzy w dwa pokolenia, rozpoczynając od Franza Wincklera, pracującego jako górnik na kopalni doszli do ogromnego majątku i tytułu hrabiowskiego (Franz-Hubert). Aby zatrzeć pamięć o dorobkiewiczowskim pochodzeniu zbudowali sobie rezydencję udającą prastarą siedzibę zacnego rodu. Tak więc mamy tu neogotyk, neorenesans, neobarok. Można by rzeczywiście uwierzyć, że przez setki lat członkowie rodziny rozbudowywali swoje gniazdo rodowe. Mniejsza z tym, ważne, że zamek trwa i po różnych przejściach znów jest wspaniały i cieszy oczy.

Zwiedziliśmy go podążając trasą „Życie codzienne zamku” od piwnic aż po strych i wieże dzika i niedźwiedzia. Odważni weszli do klatki hrabiowskiej windy, zgodnie z legendą pozostającej w mocy diabła. Później okaże się, co z tego wynikło. Potem jeszcze zwiedziliśmy komnaty zamkowe a na koniec park ze wspaniałymi okazami kwitnących azalii i rododendronów. Piękna, słoneczna pogoda potęgowała wrażenia i nasz zachwyt tym cudnym miejscem. To połączone piękno architektury i przyrody skusiło bardzo licznych odwiedzających. W pałacu (mieliśmy rezerwację) i w parku (jest przestronny) nie przeszkadzało to nam, ale stało się problemem w momencie wyjazdu z parkingu. Okazało się, że skutkiem diabelskiej interwencji (a może po prostu niefrasobliwości parkingowych) nasz autokar został zablokowany i wyglądało na to, że będziemy musieli czekać nie wiadomo jak długo na powrót kierowców zawadzających aut. Na szczęście dwaj pojawili się dość szybko i wiozący nas Jurek, także dzięki swojemu kunsztowi, zdołał się wydostać z pułapki. Jednak nie był to koniec diabelskich sztuczek. Wkrótce po wyjechaniu z Mosznej natknęliśmy się na blokadę strażaków, osłaniających miejsce wypadku drogowego. Trzeba było zawrócić i skorzystać z objazdu. Trochę nas niepokoiło, czy zdążymy zwiedzić pałac w Pławniowicach, ale starczyło czasu.

Również ta rezydencja należała do bogatego rodu magnatów przemysłowych – Ballestremów. Nie tak okazała jak pałac w Mosznej wewnątrz prezentuje się jednak znacznie lepiej. Pałac uniknął większych zniszczeń podczas II wojny światowej, obecnie jest pod troskliwą opieką kurii biskupiej gliwickiej i zachwyca doskonałym zachowaniem bogatych wnętrz. Uwagę zwracają boazerie, portale, sufity zdobione sztukateriami, tapety i polichromie na ścianach. Godna uwagi jest kaplica pałacowa. Park, nie tak wielki jak poprzedni, także jest interesujący, że względu na okazy rzadkich drzew. Rośnie tu, między innymi cypryśnik błotny, miłorząb dwuklapowy, okazały platan klonolistny.

Po zwiedzeniu zespołu pałacowo – parkowego przejechaliśmy – całkiem niedaleko – nad Jezioro Pławniowickie. Tu, na plaży mogliśmy odetchnąć, uzupełnić płyny, posilić się, wystawić twarze na promienie słoneczne. Krótko mówiąc – sjesta.

A potem pozostał już tylko powrót do domu. To był piękny, bardzo atrakcyjny dzień.

KP.

Kamiennik i Łysina 08.05.2022.

Rzadko odwiedzamy Beskid Średni – nie jest zbyt popularny. Tym razem też nie zebrała się zbyt wielka grupa turystów, jednak ruszyliśmy na szlak.

Rozpoczęliśmy podejście na grzbiet Kamienników w Porębie. Niezbyt długie (nieco ponad 4 km) i pokonujące niewielką różnicę wysokości (około 450 m) podejście doprowadziło nas na Kamiennik Południowy. Mimo tych dość skromnych wartości kilka osób miało jednak problemy – pokazały się niedostatki przygotowania kondycyjnego. Ale wyszliśmy na szczyt i nadeszła pora na zejście. Na Suchej Przełęczy Małgosia ogłosiła czas na odpoczynek i posilenie się. To przyjemne miejsce, z wiatą, stołem, ławami i z miejscem upamiętnienia działających tu w czasie II Wojny Światowej oddziałów AK.

Po chwili oddechu wystartowaliśmy do kolejnego podejścia – jeszcze krótszego (900 m, 184 m różnicy wzniesień) ale znów dającego się we znaki. Wkrótce dotarliśmy do Łysiny (891 m npm) i po wykonaniu fotografii grupowej ruszyliśmy, już łagodnie, grzbietem do schroniska PTTK na polanie Kudłacze. Na tym odcinku trasy spotkaliśmy już sporo turystów, także z małymi dziećmi i psami. To łatwo dostępny szlak wykorzystywany często do rodzinnych spacerów niedzielnych. Po dojściu do schroniska przekonaliśmy się, że tu jest jeszcze tłoczniej. W pobliże schroniska da się dojechać asfaltową drogą i to napędza mu klientów. W kolejce do bufetu warto było się zastanowić nad zamówieniem, żeby nie czekać zbyt długo na jego realizację. Unikalnym daniem oferowanym przez kuchnię jest zupa – krem z czosnku niedźwiedziego. Próbowałem, smaczna.

Kiedy nadszedł czas na opuszczenie schroniska okazało się, że nie wszyscy przemyśleli swoje zamówienia i kilka osób jeszcze czekało na danie. Nic to, ruszyliśmy – dogonią nas.

Zejście przez Działek, Śliwnik, Uklejną jest nużąco długie. Na ostatnim odcinku szlak prowadzi przez ciekawy geologicznie teren pocięty wąwozami osuwiskowymi i ozdobiony wychodniami skalnymi. Rowy osuwiskowe widzieliśmy zresztą jeszcze wcześniej w kilku miejscach. Niestety trasa nie jest widokowa. Zaledwie w kilku miejscach można się rozejrzeć po nieco dalszej okolicy a i to nie w szerokim planie. Ale wiosenny las z budzącą się do życia przyrodą stanowi przyjemne tło dla niedzielnej wycieczki. Szkoda, że kilka osób przeliczyło się ze swoimi możliwościami i dotarło do mety na Zarabiu ostatkiem sił.

KP.

XI Rajd Rodzinny UTW 07.05.2022.

Koło PTTK przy Uniwersytecie Trzeciego Wieku w Chrzanowie zainicjowało Rajdy Rodzinne, organizowane przy współudziale Uniwersytetu oraz wsparciu chrzanowskiego Oddziału PTTK.

Tegoroczny, jedenasty już Rajd miał nieco inny charakter, ze względu na trwającą od kilku miesięcy agresją rosyjską na Ukrainę i związaną z tym obecnością w Polsce licznych uchodźców a raczej uchodźczyń z dziećmi. Uniwersytet włączył się w pomoc Ukrainkom przebywającym w Chrzanowie prowadząc naukę języka polskiego i zapraszając je wraz z dziećmi na metę Rajdu w Simocie.

Ale, jak to na Rajdzie, była także możliwość dotarcia na metę pieszo lub na rowerze.

Niezbyt liczna grupa rowerowa pokonała ciekawą trasę: z osiedla Niepodległości przez Łazienki nad Zalew Chechło, potem przez Piłę Kościelecką do Jaskini Maciejowej, przez Wapiennik do Płazy Górnej (zatrzymaliśmy się przed pałacem Starzeńskich), Płaską Górę do Czułej Stodoły. Tu właśnie było już ponad stu uczestników Rajdu.

Na zakończenie był poczęstunek, gry i zabawy dla dorosłych i dzieci a także pokaz pracy garncarki – właścicielki obiektu, Doroty Kouby. W galerii można było podziwiać przykłady jej prac. Było ciekawie i wesoło.

Po zakończeniu imprezy wsieliśmy na rowery i ruszyliśmy do Chrzanowa. Było atrakcyjnie i przyjemnie, choć tak blisko.

KP.

Zbójnicka Chata 03.05.2022.

Dawno nie byliśmy w Tatrach słowackich – głównie ze względu na pandemię. I wreszcie się tam wybraliśmy. Tym razem celem była Zbójnicka Chata w Dolinie Staroleśnej. Pod wodzą Tomka wybrało się na ten szlak prawie 40 osób.

Pieszą wędrówkę rozpoczęliśmy w Starym Smokowcu. Kilka osób wyjechało kolejką na Siodełko a większość weszła tam wygodną drogą dojazdową. Dalej już szliśmy wspólnie. Od Bilikovej Chaty zeszliśmy nieco do wodospadów Zimnej Wody a potem, po krótkim postoju przy Rajnerovej Chacie szliśmy wspinając się, zrazu powoli, potem coraz bardziej stromo Doliną Staroleśną. Prawie od Siodełka na ścieżce leżał śnieg, nie utrudniając jednak przejścia. Kiedy podchodziliśmy pogoda zmieniała się od słonecznej, przez pochmurną do śnieżycy w pobliżu schroniska – pełny zakres warunków, od letnich po zimowe. Po uciążliwym podejściu na stromy próg podwieszonej doliny dotarliśmy do schroniska. A w nim – ciepło, sucho, przytulnie. I bufet oferujący produkty pierwszej (i także drugiej) potrzeby. Czyli idealne miejsce na odpoczynek po zimowym podchodzeniu. Skorzystaliśmy chętnie z tej okazji. Po dłuższym oddechu zebraliśmy się do zejścia. Śnieżyca już przeszła, pokazały się otaczające dolinę góry, dało się zrobić kilka ciekawych zdjęć. Kiedy schodziliśmy chmury zniknęły prawie całkowicie, niebo wybłękitniało, promienie słoneczne upiększały majestatyczne ściany skalne otaczające nas ze wszystkich stron. Dość długie zejście dało się we znaki ale i tak było wspaniale. A na koniec znów pojawiły się chmury i rozpadało się. Na szczęście prawie wszyscy byli już wtedy w autokarze oczekując na kilka zapóźnionych osób.

Potem pozostał już tylko powrót autokarem do Chrzanowa, niestety niezbyt szybki ze względu na licznie wracających spod Tatr turystów. Ale i tak zapamiętamy ten dzień jako wspaniałą górską przygodę.

KP.

Na krokusy na Turbacz 24.04.2022.

Poprzedniego dnia podziwialiśmy krokusy w tatrzańskiej Dolinie Chochołowskiej a teraz ruszamy w Gorce. Rozpoczęliśmy od Obidowej i dość szybko podeszliśmy do schroniska na Starych Wierchach. Już na tym odcinku zobaczyliśmy pierwsze krokusy, na razie nieliczne i nie rozwinięte. Ale uważny obserwator mógł zauważyć kwitnące lepiężniki, śledziennice skrętolistne, pierwiosnki. Niedaleko od schroniska zauważyłem pierwsze kwitnące kępki knieci błotnej (nie znacie ? a kaczeńce znacie ? to właśnie to) a na małym zbiorniku wodnym warstwy skrzeku (to żabie jajka). A schronisko zaprasza także na chwilę odpoczynku i posiłek. Ale my mamy jeszcze daleko do celu, więc nie zatrzymujemy się na dłużej.

Od schroniska na drodze pojawia się coraz więcej śniegu. Jest mokry, miejscami przechodzący w błoto – to nie jest zbyt przyjemna droga. A i pogoda nie jest zachwycająca – jest pochmurnie, w rzadkich miejscach, gdzie drzewa nie przesłaniają całej okolicy i tak nie widać daleko. Ale przez moment zauważyliśmy kopułę obserwatorium astronomicznego na Suchorze a tuż obok szlaku pomnik upamiętniający ofiary katastrofy samolotu sanitarnego w 1973 r. Po przejściu kolejnego odcinka osiągnęliśmy wreszcie szczyt Turbacza (1310 m npm). Tu zatrzymaliśmy się na chwilę, by zrobić kilka zdjęć i spróbować dojrzeć coś na horyzoncie. Stąd już niedaleko do schroniska. Kiedy tam dochodziliśmy kończyła się właśnie msza zorganizowana z okazji otwarcia małopolskiego sezonu górskiego. Tak się złożyło, że termin i miejsce naszej wycieczki pokryły się z zaplanowaną przez krakowski oddział PTTK imprezą. Było około 300 uczestników, głównie z Krakowa i Nowego Sącza, w tym znajomi prezesi i przewodnicy. Była okazja do rozmowy. Było trochę ciasno w schronisku, ale kto chciał, zdołał kupić coś do jedzenia i picia. A pogoda poprawiła się na tyle, że z przyjemnością można było posiedzieć na tarasie podziwiając coraz wyraźniej rysujący się łańcuch Tatr.

W odpowiednim czasie zebraliśmy się do zejścia. Wkrótce dotarliśmy do Hali Turbacz i zatrzymaliśmy się na nieco dłużej, bo kwitły tu liczne, wspaniale rozwinięte krokusy, w tym sporo białych. I to właśnie przebijało Chochołowską – tam były tylko liliowe. Warto było zmęczyć się trochę i spocić dla tych widoków.

No i teraz pozostało nam już tylko zejście – długie, miejscami strome, ogólnie męczące.

Na szczęście nieco niżej znów pokazały się wczesnowiosenne pierwiosnki, lepiężniki, śledziennice, kaczeńce a także żywce gruczołowate, zawilce gajowe – było co fotografować.

W Koninkach wsiedliśmy do autokaru i bez przygód wróciliśmy do Chrzanowa.

Warto pojechać na krokusy na Turbacz !

KP.

Na krokusy do Chochołowskiej 23.04.2022.

Hasło „jedźmy na krokusy do Doliny Chochołowskiej” rzucił w kole PTTK Fablok nasz znakomity kolega Marek na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. A więc to już 50 lat ! Propozycja się spodobała, krokusy były piękne i od tego czasu wycieczka pod tym hasłem organizowana jest co roku (z niewielkimi przerwami, na przykład na COVID). Z upływem lat impreza się rozrosła, zainteresowanie było coraz większe, w organizację włączył się chrzanowski Oddział PTTK, oglądaliśmy krokusy także w innych miejscach.

W tym roku do Chochołowskiej wybrało się prawie 130 osób, pomimo nienajlepszej prognozy pogody. I rzeczywiście, na początku przejścia Doliną Chochołowską mieliśmy marne widoki, nawet drobniutką mżawkę. Ale z upływem czasu chmury rozpraszały się, dało się widzieć coraz więcej gór. A na Polanie Chochołowskiej powitał nas gęsty dywan krokusów. Zrazu niedorozwiniętych, a po pewnym czasie, gdy spłynęły na nie promienie słoneczne – prezentujących się w pełnej krasie. Bardzo liczni turyści fotografowali je z wszystkich stron. Droga i ścieżki przez Polanę były ogrodzone przez ludzi z TPN taśmami a dodatkowo liczni wolontariusze pilnowali, żeby ich nie przekraczać. I słusznie, bo bez tego w tłumie znalazło by się wielu chętnych na fotkę na środku polany albo inne działania szkodzące pięknym kwiatom.

Po dojściu do schroniska nieliczna (10 osób) grupa uderzeniowa pod wodzą Tomka ruszyła na Grzesia. Trasa była tu już nieco trudniejsza (stroma, pokryta częściowo zlodzonym śniegiem) ale amatorzy rozległych widoków weszli na szczyt bez problemów i zostali nagrodzeni wspaniałą panoramą. Chmury rozrzedziły się już i tylko podkreślały majestat gór.

Pozostali poświęcili więcej czasu na fotografowanie krokusów, otaczających gór i towarzyszy wędrówki, na odwiedziny w kaplicy i odpoczynek z posileniem się w schronisku lub obok niego. Słońce przygrzewało, chwila sjesty na tarasie była wymarzona.

Wśród licznych turystów poznałem przewodników z jaworznickiego Oddziału PTTK. Zamieniliśmy kilka zdań. Oni również lubią krokusy w Chochołowskiej i tym razem przywiedli cały autokar turystów.

O odpowiedniej porze zebraliśmy się do powrotu. Schodzliliśmy wciąż podziwiając otaczające nas szczyty, odwracając się często, by spojrzeć na najwyższe, zamykające Dolinę.

Obawialiśmy się trochę korków na drogach, związanych z powrotem tłumów spod Tatr, ale było całkiem znośnie i do Chrzanowa wróciliśmy o przyzwoitej porze.

Było cudnie – za rok pojedziemy tam znowu.

KP.

Żywiec 27.03.2022.

W rocznym harmonogramie zaplanowaliśmy na tę niedzielę odwiedziny w Tychach – w świetnym Wodnym Parku i Tyskim Browarium ale od dłuższego czasu na stronie Muzeum widnieje informacja, że wkrótce zostanie otwarte. I wciąż jest, że wkrótce, więc daliśmy szansę konkurencji – jedziemy do Żywca !

Zaczęliśmy od zbudowanego końcem XVI w jako wotum mające bronić od zarazy kościoła św Marka. Pierwotnie drewniany, pod koniec XIX w wymurowany pełnił funkcję kościoła cmentarnego. Był już zamknięty po zakończonej niedawno mszy, ale bardzo się tym nie przejęliśmy – wnętrze nie jest bogate.

Potem przeszliśmy na Rynek. Tu trzeba było zrobić przerwę – był smak na kawę i … ciśnienie. Po zebraniu się zrobiliśmy grupowe zdjęcie z ratuszem w tle – wyszło piękne, także dzięki słonecznej pogodzie.

Kolejny kościół, który odwiedziliśmy – zbudowany na początku XV w, pod wezwaniem Świętego Krzyża – zainteresował nas barokowym wnętrzem w gotyckiej bryle.

Niedaleko (tu wszędzie jest blisko) jest Stary Zamek a w nim Muzeum Miejskie. Mają w nim kilka ekspozycji, niektóre dość ciekawe. Jest dział historii i sztuki, w tym sztuki sakralnej, dział etnografii, dział przyrody, dział archeologii. Mnie najbardziej zainteresowały obrazki na szkle, zabawki i stroje rytualne w dziale etnografii. Co potrafili zrobić ludzie, kiedy nie byli przyklejeni do ekranów !

Z Muzeum w Starym Zamku przeszliśmy do konkatedry Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Tu również barokowe wnętrze w gotyckiej bryle zaskakuje (czy na pewno – to dość powszechne w polskich kościołach).

Dalej przeszliśmy do parku zamkowego. Przed Nowym Zamkiem sfotografowałem się na ławeczce z Alicją Habsburg (brązową, oczywiście), potem jeszcze Pawilon Chiński (a wokół niego – krokusy) i wkrótce opuściliśmy park. Po chwili byliśmy w autokarze, który zawiózł nas pod Muzeum Browaru Żywiec.

Od ponad 15 lat w dawnych piwnicach używanych do leżakowania piwa działa bardzo dobrze pomyślane i zrealizowane muzeum. Tu można poznać technologię warzenia piwa, historię browaru, działalność marketingową browaru w przeszłości i obecnie a na koniec spróbować miejscowego wyrobu (może być bezalkoholowy). Smakowite !

I na tym zakończyliśmy program wizyty w Żywcu. Był ciekawy, urozmaicony. I była piękna pogoda!

KP.

Kraków – szlakiem witraży 19.03.2022.

Kraków można zwiedzać na wiele sposobów – tym razem ruszyliśmy szlakiem krakowskich witraży. Temat – i zapowiadana piękna pogoda – zachęciły sporą grupę turystów.

Rozpoczęliśmy od miejsca podstawowego dla naszego – Muzeum Witrażu przy Krakowskim Zakładzie Witrażów S.G. Żeleński. Otrzymaliśmy tu znakomite wprowadzenie – kompetentna i sympatyczna przewodniczka (na co dzień pracująca przy wykonaniu witraży) opowiedziała nam i pokazała jak tworzy się te wspaniałe dzieła sztuki. W galerii mieliśmy okazję zachwycić się pozostającymi w dyspozycji firmy witrażami. Bo też jest się czym zachwycać.

Następnym przystankiem było Muzeum Dom Józefa Mehoffera – jednego z czołowych autorów witraży z początku XX wieku. Tu, oprócz projektów wspaniałych witraży obejrzeliśmy wnętrza odtworzone na wzór tych, w których żył Józef Mehoffer z rodziną: ich meble, liczne obrazy i rysunki autorstwa Mehoffera, eksponaty z jego bogatej kolekcji dzieł sztuki.

Potem przeszliśmy na Rynek Główny, by chwilę odetchnąć a dalej skierowaliśmy się do kościoła franciszkanów. Tu podziwialiśmy znakomity witraż autorstwa Stanisława Wyspiańskiego „Bóg Ojciec”. Niestety, kolejne witraże tego autora oglądaliśmy tylko odtworzone na zasłonach okrywających prezbiterium – obecnie remontowane. Dziełem Stanisława Wyspiańskiego są także polichromie we wschodniej części kościoła. Zajrzeliśmy także do kaplicy Męki Pańskiej a dalej do krużganków, gdzie spojrzeliśmy na portrety biskupów krakowskich.

Z kościoła wyszliśmy na Plac Wszystkich Świętych, gdzie była okazja do informacji o władzach miasta Krakowa (siedziba Prezydenta Miasta i Rady, pomniki prezydentów Józefa Dietla i Mikołaja Zyblikiewicza). Stąd już na wyciągnięcie ręki jest Pawilon Wyspiańskiego z pełnymi ekspresji witrażami zaprojektowanymi przez tego artystę do katedry wawelskiej (projektu tego nie zrealizowano w katedrze a dopiero po stu latach właśnie do tego pawilonu). Jednak pawilon obejrzeliśmy tylko z zewnątrz ze względu na remont (przypomnę: otwarto go niecałe 15 lat temu).

Z programu krajoznawczego pozostał nam jeszcze kościół Mariacki. Tu także można podziwiać witraże – średniowieczne w prezbiterium i stukilkudziesięcioletnie, projektowane przez Stanisława Wyspiańskiego i Józefa Mehoffera, nad chórem zachodnim. Również polichromie w kościele, projektu Jana Matejki, wykonali jego młodzi wówczas studenci – Wyspiański i Mehoffer. Ale kościół znany jest na świecie przede wszystkim dzięki ołtarzowi wykonanemu przez Wita Stwosza. Podeszliśmy do niego i zachwyciliśmy się wspaniałym, ponadczasowym dziełem. Zatrzymaliśmy się także przy innym dziele tego samego mistrza – krucyfiksie zrealizowanym na zamówienie mincerza Slatera i przy okazałym cyborium wykonanym przez Jan Marię Padovano.

I znów była dłuższa chwila wolna – na posiłek, oddech przy kawie czy czymś innym. W Krakowie zawsze warto spokojnie posiedzieć, chłonąć atmosferę. Albo pospacerować, gdy pogoda ładna – a taka właśnie była. W otoczeniu Rynku Głównego, jak zwykle (poza krótkim okresem pandemicznym) przewalają się tłumy turystów. Wielojęzyczne. Ukraińcy nie rzucają się w oczy, widać za to małe grupki żołnierzy amerykańskich. Siedzą tu gdzieś, niedaleko, pilnują nas, a w wolnych chwilach zwiedzają, a co, jak nie Kraków ?

Na koniec przeszliśmy Floriańską na Plac Matejki i stąd, po krótkiej pogadance „na temat” odjechaliśmy do Chrzanowa.

Na podziwianie krakowskich witraży można by poświęcić znacznie więcej czasu, ale i tak zobaczyliśmy dużo i przekonaliśmy się, że warto tu przyjechać właśnie dla nich.

KP.

Babia Góra na Dzień Kobiet 06.03.2022.

Na Babią Górę z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet, a więc około 8. marca chodzimy od roku 2001. W tym roku znów się tam wybraliśmy. To był chyba 20 raz (w ubiegłym roku pandemia nas powstrzymała).

Od lat rozpoczynamy wyjście od przełęczy Lipnickiej często nazywanej (od polany, która jest w tym miejscu) – Krowiarki. Tak rozpoczęliśmy również tym razem. Widać było, że przejście będzie dość wygodne – spora warstwa świeżego śniegu była udeptana przed dziesiątki (a raczej setki) butów ale nie zmrożona i wyślizgana, jak to czasem bywa. Kto miał (prawie wszyscy) – założył pod buty mniejsze lub większe kolce i ruszyliśmy. Kiedy wyszliśmy ponad górną granicę lasu okazało się, że i tak niewiele widać – otoczyły nas chmury. Nadal szło się wygodnie a nawet jeszcze lepiej – podejście nie było już tak strome jak na Sokolicę. Ale zaczął wiać wiatr – zrazu lekki, potem wzmagający się. Schodzący ze szczytu byli pokryci w różnych miejscach warstewkami lodu powstałego z nawianej przez wiatr mgły. Obawialiśmy się, że na szczycie wiatr będzie bardzo mocny. Na szczęście z upływem czasu pogoda poprawiała się – wiatr cichł, chmury zaczęły się przecierać. Na szczycie było już na tyle spokojnie, że niektóre nasze koleżanki zaszalały przebierając się w stroje balowe i szpilki. Ale widoków nadal nie było, nie zatrzymaliśmy się więc na dłużej, niż potrzeba na zrobienie kilku zdjęć i zjedzenie kanapki. Zejście było także dość wygodne – udeptany ale i miękki śnieg zapewniał pewne oparcie dla butów. Oczywiście, w niektórych miejscach (na przykład na zejściu z Brony) trzeba było uważać, ale nawet ci, którzy nie mieli nic ostrego pod butami przeszli trasę bezpiecznie. I doszliśmy do schroniska. Na zewnątrz i w środku był gęsty tłum, ale udało się znaleźć miejsca przy stołach. Zauważyliśmy liczną grupę z Andrychowa – oni chodzą na Babią w terminie dniokobiecym od 18 lat.

Po odpowiednim czasie, spożyciu dań, napojów zebraliśmy się do zejścia. I znów tradycyjne skorzystaliśmy z zejścia czarnym szlakiem. Andrychowiacy schodzili początkowo równolegle a potem skręcili na niebieski szlak do Lajkonika. A my wkrótce doszliśmy do Podryzowanej, gdzie czekał na nas autokar. Powrót był płynny i do Chrzanowa dojechaliśmy na czas (to znaczy – niezbyt późno).

I znów było świetnie.

KP.

Olkusz 27.02.2022.

Odwiedzamy czasem Olkusz, bo jest ciekawy a od niedawna zyskał jeszcze na atrakcyjności – w ubiegłym roku otwarto tu ekspozycję Podziemny Olkusz. No więc wybraliśmy się, by tę nowość zobaczyć. Oczywiście w programie wycieczki były także inne atrakcje Olkusza.

Rozpoczęliśmy jednak właśnie od nowości. Na olkuskim Rynku, w miejscu, gdzie dawniej stał Ratusz weszliśmy do podziemi – druga część grupy weszła do podziemi w budynku dawnego starostwa. W podziemiach pod Rynkiem w bardzo przemyślany, atrakcyjny technicznie sposób przedstawiona jest historia Olkusza. To jest nowoczesna ekspozycja, wykorzystująca współczesną technikę ale i włączająca artefakty (to takie modne obecnie określenie tego, co dawniej nazywano przedmiotami lub eksponatami) odnalezione podczas prac archeologicznych. Można ją zwiedzać w towarzystwie miejscowej przewodniczki (sympatycznej i kompetentnej), z audioguidem lub przeglądając liczne prezentery. W drugiej części – pod starostwem – urządzona jest ekspozycja dotycząca górnictwa i hutnictwa. Bo przecież Olkusz przez setki lat był – i jest nadal – znany z wydobycia ołowiu, srebra a potem i cynku. Bogacił się na tej działalności i przyczyniał się do bogactwa Polski. Tu również widać przemyślaną koncepcję i współczesną technikę. W sumie obie części ekspozycji bardzo nam się podobały – to znakomita inicjatywa władz miasta.

Kolejnym punktem programu była wizyta w Muzeum Regionalnym w najstarszej kamienicy – Batorówce. Prowadzone przez miejscowy Oddział PTTK Muzeum gromadzi i udostępnia związane z regionem zbiory historyczne, etnograficzne, geologiczne … Po muzeum oprowadzała nas prezeska Oddziału PTTK Barbara. Dziękujemy.

Potem mieliśmy trochę czasu na wzmocnienie się w restauracji w Batorówce lub innym lokalu.

Po przerwie zajrzeliśmy do bazyliki św Andrzeja. Weszliśmy do wnętrza zaraz po zakończeniu mszy i zdążyliśmy zaledwie rzucić okiem na srebrny krzyż gwarków (tu oryginał – replika w Podziemiach jest znacznie lepiej wyeksponowana) i słynne organy Hansa Hummla (ukończone po śmierci Hummla przez jego ucznia Jerzego Nitrowskiego) bo w bardzo nieprzyjemny sposób zostaliśmy wyproszeni przez kościelnego.

A dalej przeszliśmy do Dworku Machnickich, w którym pod egidą Miejskiego Ośrodka Kultury funkcjonują trzy ekspozycje. Po kolei: Muzeum Afrykanistyczne gromadzi i udostępnia przekazane przez dra Bogdana Szczygła i Bożenę Szczygieł – Gruszczyńską eksponaty z zakresu etnografii Czarnego Lądu oraz kolekcję sztuki i malarstwa Czarnej Afryki zgromadzoną przez prof. dr Annę i Leona Kubarskich, w Muzeum Twórczości Władysława Wołkowskiego można podziwiać dzieła tego artysty wykonane głównie z wikliny a Kolekcja Minerałów i Skamieniałości umożliwia zapoznanie się z niezwykle bogatą geologią Ziemi Olkuskiej. Nie miejsce tu na szczegółowy opis tych ekspozycji, napiszę tylko, że każda z nich jest unikalna. Kto ich jeszcze nie oglądał wychodzi zadziwiony, że w niedalekim Olkuszu można zobaczyć takie ciekawostki.

To był już ostatni punkt programu. Jeszcze tylko napiszę, że spacerując po Olkuszu przystawaliśmy przy figurkach gwarków – to kolejna inicjatywa miejscowych władz, nawiązująca do wrocławskich krasnali, choć rozbudowana o tabliczki informujące o faktach z historii miasta lub legendach z nim związanych. Jest także aplikacja prowadząca szlakiem gwarków.

Wróciliśmy do domu, ci, którzy jeszcze nie zwiedzali Olkusza – zaskoczeni atrakcyjnością tego miasta a wszyscy – usatysfakcjonowani ciekawie spędzonym dniem, zresztą przy pięknej pogodzie.

KP.

Dolina 5 Stawów 20.02.2022.

Mieliśmy duże wątpliwości, czy da się przeprowadzić tę wycieczkę – przez wiele dni szlak dnem Doliny Roztoki był zablokowany przez pnie powalonych drzew a potem – po ich usunięciu – wysokie zagrożenie lawinowe i zapowiadane trudne warunki pogodowe odstraszały od wypraw w góry. Ale szlak został udrożniony a krótko przed wyjazdem stopień zagrożenia lawinowego obniżono do II (umiarkowanego) więc wyjechaliśmy.

Drogą z Palenicy Białczańskiej – jak prawie zawsze – ciągnął gęsty tłum turystów i spacerowiczów, w przeważającej większości nad Morskie Oko. W pobliżu Wodogrzmotów Mickiewicza znacznie już mniejsza liczba prawdziwych turystów skierowała się w Dolinę Roztoki – a my między nimi. Na drodze spora warstwa świeżego śniegu, udeptanego przez turystów umożliwiała bezpieczne i w miarę wygodne przejście. Zachmurzenie ograniczało widoczność, z trudem dostrzegaliśmy ściany skalne po obu stronach doliny ale widok ośnieżonego lasu obok nas zachwycał. Wraz z rosnącą wysokością wzmagał się wiatr. Kiedy podeszliśmy do dolnego końca wyciągu towarowego do schroniska przekonaliśmy się, że na otwartej przestrzeni wiatr wieje dość silnie, niosąc igiełki zmrożonej mgły. Podejście pod próg, na którym zlokalizowane jest schronisko, dość strome, pokryte śniegiem, wystawione na porywisty wiatr powoli zniechęcało kolejnych uczestników naszej wycieczki. Najpierw kilka osób, potem prawie cała reszta zawróciła, bez osiągnięcia celu. Zapewne kilku wytrwałych doszło by do schroniska, ale prowadzący grupę Tomek, widząc stan większości podjął decyzję o zawróceniu. Jego decyzja była wiążąca.

Kiedy schodziliśmy Doliną Roztoki mieliśmy okazję podziwiać coraz większe fragmenty otoczenia – chmury powoli podnosiły się. Ze względu na wcześniejszy odwrót mieliśmy trochę czasu i część grupy odwiedziła schronisko w Roztoce. Potem zostało niedługie zejście do parkingu, chwila na posilenie się w barze i już nadszedł czas na odjazd do Chrzanowa.

Aby ominąć korki na Zakopiance wracaliśmy drogami przez Czarny Dunajec, Rabę Wyżnią, Jordanów – wąskimi, krętymi ale jednak umożliwiającymi płynną jazdę.

Mało brakowało, aby ta wycieczka nie doszła do skutku, warunki były trudne ale dobrze że się tam wybraliśmy – kochamy góry i chcemy je odwiedzać także w niesprzyjających warunkach.

KP.

Morskie Oko 16.01.2022.

Zawsze chętnie wybieramy się nad Morskie Oko. Tym razem znów zebrała się spora grupa chętnych. Podczas dojazdu na miejsce podziwialiśmy wschodzące Słońce oświetlające Luboń Wielki, Babią Górę, Gorce i wreszcie Tatry. Widać było, że zanosi się na piękny dzień.

Z parkingu na Palenicy Białczańskiej ruszyliśmy drogą między dość licznymi turystami. Zgodnie z przewidywaniami droga była trochę śliska – niezbyt gruba warstwa śniegu była udeptana i wyślizgana stopami tysięcy spacerowiczów i kołami wozów. Z każdym krokiem, czy może raczej kilometrem otwierały się przed naszymi oczami coraz szersze widoki. Po drodze zatrzymaliśmy się nad Wodogrzmotami Mickiewicza. Na ścieżkach ścinających długie serpentyny – bardziej stromych i wyłożonych kamieniami – było najwięcej lodu. Kiedy doszliśmy do schroniska PTTK okazało się, znów zgodnie z przewidywaniami, że w sali jadalnej jest pełno. Żeby wypić kawę, trzeba było odstać w sporej kolejce (chyba, że ktoś miał w termosie). Po chwili odpoczynku małe grupki wybrały się w stronę Czarnego Stawu. Choć byli ryzykanci skracający sobie dojście przez środek Morskiego Oka, my woleliśmy bezpieczne obejście brzegiem. Na tym odcinku szło się wygodnie i spokojnie. Kiedy rozpoczęliśmy podejście, trudności zaczęły narastać wraz z rosnącą stromizną. Pod koniec podejścia okazało się, że ścieżka jest tak oblodzona, że raczki nie zapewniają bezpieczeństwa a i z rakami przejście jest ryzykowne. A trzeba myśleć jeszcze o zejściu, z reguły trudniejszym. Tak więc z kilkunastu osób planujących wejście do Czarnego Stawu zamiar ten zrealizowały cztery. I dobrze, lepiej się wycofać w porę niż dawać zajęcie ratownikom.

Mieliśmy za to czas na obejście Morskiego Oka, podziwianie majestatycznego otoczenia stawu a potem także na zjedzenie jakiegoś dania w schronisku (jeszcze bardziej zatłoczonym). Kiedy nadeszła pora zebraliśmy się do zejścia. Sama droga jest trochę nudna, ale otoczenie zachwyca, szczególnie, że szczyty nadal były osłonecznione.

Na parkingu musieliśmy chwilę poczekać na maruderów a potem pozostał nam już tylko dojazd do domu. Niestety tuż za Nowym Targiem a potem w okolicy Skomielnej Białej trafiliśmy na korki – z Podhala wracali narciarze. W końcu jednak dojechaliśmy do Chrzanowa.

To był kolejny piękny dzień we wspaniałym górskim otoczeniu.

KP.

Wieliczka, Kraków 08.01.2022.

Motywacją zorganizowania tej wycieczki były dwa wyjątkowe wydarzenia oraz kopalnia soli, oczywiście. Program spotkał się z takim zainteresowaniem, że dość szybko zapełniły się wszystkie dostępne miejsca – kopalnia ogranicza liczebność grupy do 30 osób.

Mroźnym rankiem ruszyliśmy z Chrzanowa i dojechaliśmy do Wieliczki na tyle szybko, że musieliśmy chwilę poczekać na wejście do kopalni. Ale warto było, bo jest ona jedyna w swoim rodzaju. Funkcjonująca nieprzerwanie od ponad 700 lat, przez wieki podstawa bogactwa królewskiego, w 1978 r wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO, obecnie jest celem podróży setek tysięcy turystów rocznie. Zwiedzanie trzech poziomów kopalni na trasie turystycznej trwa około trzech godzin. Podziwia się w tym czasie korytarze, komory, kaplice a także fragment podziemny Muzeum Żup Krakowskich. Trzeba się trochę nachodzić – samych schodów pokonuje się 800 (na szczęście – w dół) – ale spokojnie, bez pośpiechu a w międzyczasie można pod ziemią coś zjeść, wypić, złapać oddech.

Po wyjeździe na powierzchnię przeszliśmy – niedaleko – do Zamku Żupnego, gdzie w Muzeum Żup Krakowskich oprócz stałej ekspozycji (między innymi wspaniała kolekcja solniczek) prezentowana jest ekspozycja czasowa „Środkowoeuropejska kultura stołu i królewskie srebra stołowe”. W Wieliczce i w Polsce jest to ekspozycja wyjątkowa. Zdążyliśmy – ekspozycja prezentowana jest jeszcze tylko przez 1 tydzień.

Z Muzeum przeszliśmy na Rynek Górny. Tu, po zrobieniu pamiątkowej fotografii rozeszliśmy się, by w którymś z okolicznych lokali posilić się i uzupełnić płyny.

Po zebraniu się przejechaliśmy do krakowskiego Ogrodu Doświadczeń Stanisława Lema by odwiedzić funkcjonujący tam do końca lutego Ogród Świateł. Już po raz drugi zorganizowano tu pokaz świetlnych scenek, tym razem związanych z bajką o Królewnie Śnieżce. Oprócz tego była bogata iluminacja na drzewach, pokazy laserów. Dla dzieci to, jak sądzę, spora atrakcja ale mnie to nie porwało.

To był już ostatni punkt urozmaiconego programu wycieczki. Pozostał nam tylko powrót do Chrzanowa. Było ciekawie, choć tak blisko.

KP.

Powitanie Nowego Roku Błatnia 01.01.2022.

Mamy Nowy Rok ! Jedźmy więc w góry, aby go odpowiednio powitać ! Tym razem na Błatnią.

Zaczęliśmy w Brennej Spalonej i ruszyliśmy w górę Szlakiem Myśliwskim. Przy drodze są tu ustawione tablice prezentujące tematy związane z lasem i myślistwem. W połowie szlaku warto odbić nieco od niego by dojść do niemal stuletniego drewnianego dworku myśliwskiego i kapliczki patrona myśliwych – św Huberta. Dworek czasem można zwiedzać, ale nie rankiem w Nowy Rok – obejrzeliśmy go tylko z zewnątrz i zrobiliśmy sobie zdjęcie grupowe. Potem wróciliśmy na szlak i dalej skrobaliśmy się w górę. Wkrótce dotarliśmy na grzbiet i do czerwonego szlaku turystycznego.

Przez Małą Cisową i Wielką Cisową (878) doszliśmy do Rancza Błatnia. Byliśmy trochę zmoknięci i zmarznięci, bo pogoda była nienadzwyczajna: cały czas było pochmurnie, mgła gęstniała czasem do mżawki lub nawet drobnego deszczu. Nic to – w ciepłej jadalni Rancza usiedliśmy wygodnie wokół dużego stołu, wypiliśmy coś, zjedliśmy, ogrzaliśmy się i zaśpiewaliśmy kolędy. Było bardzo przyjemnie. W odpowiednim czasie zebraliśmy się do zejścia. Tym razem kierowaliśmy się do centrum Brennej. Znów było mgliście albo nawet dżdżyście schodziliśmy więc bez zbędnej zwłoki. W Brennej wsiedliśmy do busa i po niedługim czasie dotarliśmy do Chrzanowa.

Co można powiedzieć o tej wycieczce ? Pogoda była marna, było mokro, miejscami ślisko, trochę błotnisto, widoczności brak ale pogoda ducha – wręcz przeciwnie, była świetna. Trochę zmokliśmy i zmarzliśmy ale całkiem przyjemnie zainaugurowaliśmy nowy rok turystyczny.

KP.