RELACJE 2025
Kraków – wokół Starego Miasta 02.03.2025.
Kolejna wycieczka do Krakowa zawiodła nas (przy pomocy PKP) w rejon Starego Miasta.
Zaczęliśmy od spaceru po Plantach. W okolicy Barbakanu trzeba było, oczywiście, zatrzymać się nieco dłużej bo jest tu mnóstwo ciekawych informacji do przekazania. Dalej był Plac Szczepański, plac przed Collegium Novum, ulica Marszałka Józefa Piłsudskiego i wreszcie doszliśmy do Gmachu Głównego Muzeum Narodowego w Krakowie.
Tu jest zawsze wiele wspaniałych dzieł. Stałe galerie: Rzeźba XX – XXI w, Galeria Sztuki Polskiej XX- XXI w, Galeria Rzemiosła Artystycznego oraz wystawy czasowe: Utamar – drzeworyty z japońskiej kolekcji MNK, Mehoffer z Fryburga – Projekty witraży katedralnych, Epoka (Nie)dostępności, Transformacje – Nowoczesność w III RP.
Nie zamierzam tu omawiać wszystkich ekspozycji, wskażę tylko to, co mnie najbardziej zainspirowało.
Nieodmiennie podziwiam sztukę japońską a drzeworyty Utamaro są wybitne. Nie wszyscy rozumieją te delikatne, wysublimowane dzieła ale mnie one zachwycają.
Projekty witraży fryburskich autorstwa Mechoffera są wspaniałe. Wiem, nie napisałem tu niczego oryginalnego, takie opinie funkcjonują już od stu lat, ale to jest moja opinia.
Zawsze poruszają mnie dzieła Witkacego i tym razem nie było inaczej.
W Galerii Rzemiosła Artystycznego jest wiele przedmiotów, które chciałoby się mieć w domu na co dzień.
Spędziliśmy w Muzeum sporo czasu ale i tak zbyt mało, by dogłębnie przeżyć wszystko. Ale dla nas na jeden raz było tego dość. Tu trzeba przychodzić kilka razy i smakować sztukę małymi kąskami.
Po wyjściu z MNK wróciliśmy na Planty. Zatrzymaliśmy się przy płaskorzeźbie upamiętniającej ofiary Wielkiego Głodu na Ukrainie, przy fontannie Fryderyka Chopina, przed Pałacem Arcybiskupim i weszliśmy do kościoła franciszkanów. Tu podziwialiśmy, między innymi, witraże autorstwa Stanisława Wyspiańskiego w prezbiterium (witraż „Bóg Ojciec wydobywający świat z chaosu” niestety był zasłonięty), jego polichromie a w krużgankach klasztornych galerię portretów biskupów krakowskich.
Po wyjściu z klasztoru zatrzymaliśmy się przy pomnikach pierwszych dwóch prezydentów Krakowa: Józefa Dietla i Mikołaja Zyblikiewicza, zajrzeliśmy do pawilonu Wyspiański 2000 by obejrzeć witraże zaprojektowane dla katedry wawelskiej przez patrona tego miejsca (nie zostały przyjęte do realizacji) i wreszcie dotarliśmy do Rynku Głównego. Tu rozstaliśmy się by spędzić mniej lub więcej czasu w tym wspaniałym miejscu.
Po krótszym lub dłuższym pobycie w mniejszych lub większych grupkach wróciliśmy do Chrzanowa zadowoleni z kolejnego atrakcyjnie spędzonego dnia.
KP.
Białe Stawy 23.02.2025.
Bywaliśmy już nad Białymi Stawami – bywaliśmy już prawie wszędzie – ale w Tatry Słowackie warto jeździć zawsze i o różnych porach. Tak więc pojechaliśmy tam pod wodzą Tomka.
Efekty małośnieżnej zimy i tu były widoczne: na ścieżkach było niewiele śniegu ale i tak warto było założyć raczki. Przy pięknej, słonecznej pogodzie podchodziło się przyjemnie. Bo, oczywiście, trzeba było wspiąć się od Drogi Wolności do Białych Stawów o 700 m.
Nad Wielkim Białym Stawem zatrzymaliśmy się, by odpocząć, posilić się, podziwiać wspaniale widoczne otoczenie, zrobić kilka fotografii. Bo było pięknie. A stawu niektórzy nawet nie zauważyli, bo tafla zasypana była śniegiem i nie odróżniała się od otoczenia.
Po dłuższej przerwie ruszyliśmy dalej – w stronę schroniska Szarotka (Plesnivec). Schodzenie mniej mi się podoba (kolana nie lubią) ale jeśli się weszło to i zejść trzeba. W schronisku był czas na posiłek, odpoczynek a potem – dalszy ciąg zejścia. Ta część drogi była już zupełnie wolna od śniegu i lodu.
W Tatrzańskiej Kotlinie czekał nasz autokar – zajęliśmy miejsca i w drogę. Było pięknie, było przyjemnie.
KP.
Hrebienok 08.02.2025.
I znów licznie wybraliśmy się w Słowackie Tatry, by przejść łatwą, atrakcyjną trasą i podziwiać lodowe rzeźby. Dojazd do południowych podnóży Tatr jest dość długi, tym bardziej, że w Tatrzańskiej Łomnicy często tworzą się korki, w końcu dotarliśmy jednak do Starego Smokowca, gdzie zaczynała się trasa piesza. Nie dla wszystkich – można było na Hrebienok wyjechać kolejką terenową. Jest polska nazwa tego miejsca – Smokowieckie Siodełko – ale powszechnie używana jest nazwa słowacka i przy niej pozostanę.
Spora część naszych turystów zdecydowała się jednak na wyjście. Przy górnej stacji kolejki dołączyli do nas ci, którzy wyjechali i zechcieli poczekać i podążyliśmy w stronę Wodospadów Zimnej Wody. Na zejściu do Bilikowej Chaty i dalej do wodospadów było ślisko, warto było założyć raczki. Po kolei podziwialiśmy Mały Wodospad i Skryty Wodospad a potem zatrzymaliśmy się przy Reinerowej Chatce. Dalsza trasa wiodła nas obok Olbrzymiego Wodospadu w górę, aż do Chaty Zamkowskiego. Tu był czas na oddech, wzmocnienie się kanapką lub daniem z bufetu, uzupełnienie płynów. Można też było, po prostu, wystawić twarz na promienie słoneczne – bo Słońce pieściło nas przez cały dzień.
Na Hrebienok wróciliśmy inną, nieco krótszą drogą – bez schodzenia do wodospadów. Na Hrebienoku weszliśmy do kopuły okrywającej Lodową Świątynię. Tym razem motywem wiodącym był Jan Paweł II. Wiązało się to z 30 rocznicą jego pobytu w Wysokich Tatrach. Tatrzańska Lodowa Świątynia łączy w sobie fragmenty katedry wawelskiej i krakowskiego kościoła św Wojciecha. Jest tam też Smok Wawelski. Pod drugą kopułą są rzeźby, które stworzyli uczestnicy Tatry Ice Master – Tatrzańskich Mistrzostw Rzeźby Lodowej. Obie ekspozycje zachwycają.
Po obejrzeniu tych wspaniałości mieliśmy jeszcze chwilę na kawę lub coś innego na tarasie. A potem zostało tylko zejście lub zjazd do Starego Smokowca. I na tej prostej trasie kilka osób potrafiło się zagubić. Na szczęście znaleźli się dość szybko i mogliśmy wracać do domu.
Było pięknie – wspaniałe góry, cudowna pogoda i na koniec wyjątkowe rzeźby z lodu. Taki dzień nie zdarza się co dzień.
KP.
Morskie Oko 12.01.2025.
To już tradycja – każdego roku na początku stycznia wyjeżdżamy nad Morskie Oko. Tak było i tej niedzieli. Znów rano wsieliśmy do autokaru, by dotrzeć do Palenicy Białczańskiej. Stąd pod wodzą Adama ruszyliśmy standardową drogą, przez Wodogrzmoty Mickiewicza, polanę Włosienica. Ciągle padał śnieg, tworząc warstwę, po której szło się wygodnie i bezpiecznie. To była zaleta opadu, ale z drugiej strony śnieżne chmury ograniczały widoczność. Niestety, poza urokliwym zimowym lasem w najbliższym otoczenia nie widzieliśmy wiele więcej.
Doszliśmy do schroniska PTTK nad Morskim Okiem a tu tłum, jak zwykle, choć na drodze nie było zbyt tłocznie. W końcu jednak udało się usiąść, zjeść coś, wypić, odpocząć. Na brzeg stawu nawet nie zeszliśmy bo i tak nic tam nie było widać. Po dłuższej przerwie zebraliśmy się by ruszyć w kierunku parkingu. Tym razem śnieg był już trochę udeptany i nieco śliski ale do autokaru dotarliśmy bez problemu.
Jeszcze tylko przejazd autokarem i o niezbyt późnej porze wróciliśmy do Chrzanowa. To nie była urocza wycieczka, ale i tak warto było przejść te kilka kilometrów w czystym, górskim, zimowym powietrzu.
KP.
Eger 04-06.01.2025.
W tym roku dobrze się ułożyły dni wolne na początku stycznia – po pierwszym weekendzie nastąpiło święto Trzech Króli. Wspaniała okazja, żeby wyjechać w ciekawe, niezbyt odległe miejsce, na przykład do Egeru. Na zaproszenie na tę imprezę odpowiedziało prawie 60 osób.
W sobotni poranek ruszyliśmy na południe. Fragment drogi z Popradu do Dobszyny jest bardzo atrakcyjny widokowo, choć dla kierowcy męczący – z licznymi zakrętami na stromych podjazdach a potem zjazdach. Po kilkugodzinnej podróży z krótką przerwą obok wejścia do Dobszyńskiej Jaskini Lodowej dotarliśmy do Betliaru, gdzie zwiedziliśmy oddział Słowackiego Muzeum Narodowego w kasztelu Andryaszych. To bardzo ciekawy obiekt zachowany bez zniszczeń wojennych od czasu dawnych właścicieli. Poznaliśmy tam życie węgierskiej magnaterii i to tej z najwyższych sfer. Warto tam zajrzeć, choć przewodniczki opowiadają po słowacku.
Po zakończeniu zwiedzania przejechaliśmy za granicę, na Węgry, do wejścia do Jaskini Baradla. To jaskinia o długich korytarzach, którą można zwiedzać także od strony słowackiej. W towarzystwie miejscowego przewodnika (zapalał światła i trochę mówił po angielsku) przeszliśmy korytarzami i salami jaskini zachwycając się szatą naciekową, miejscami wyjątkowo piękną. Zauważyliśmy także liczne nietoperze hibernujące na stropie. W Sali Koncertowej najpierw wysłuchaliśmy utworu muzycznego, który odtworzył dla nas przewodnik a potem sami zaśpiewaliśmy: najpierw Sokoły a potem Przybieżeli do Betlejem … Akustyka tam jest znakomita. Podczas naszych wojaży zwiedziliśmy liczne jaskinie a ta jest niewątpliwie godna odwiedzenia.
Potem kierowaliśmy się do Egeru. W Hotelu Eger&Park już czekali na nas. Po zakwaterowaniu nadszedł czas na kolację. Posiłki są tu znakomite: bardzo bogaty, urozmaicony bufet zachęca do skosztowania każdego dania, co jednak nie jest możliwe. Trzy zupy, inne każdego dnia, kilka rodzajów dań mięsnych, ryby, sałatki, surówki, desery … Wszystko bardzo smaczne. Śniadania są równie atrakcyjne. Trzeba wielkiej samodyscypliny, żeby nie przesadzić. Ale dość o tym. Po obfitej kolacji warto było pójść na spacer, tym bardziej, że w centrum Egeru wiele budynków jest wieczorem pięknie oświetlonych.
A potem jeszcze była chwila na wejście do strefy Wellness. W hotelu jest bardzo dobra strefa z basenami, hydromasażem, sauną, komorą solną. Mieliśmy to wszystko w cenie pobytu. To naprawdę bardzo dobry hotel.
W niedzielę mieliśmy w planie zwiedzenie Egeru. Zaczęliśmy od zamku. To średniowieczna forteca o wspaniałej historii. Najważniejszym wydarzeniem była bohaterska obrona przed osmańskimi najeźdźcami w 1552 roku. Pod wodzą Istvana Dobo załoga zamku wspomagana przez kobiety przez 40 dni odpierała ataki wielekroć liczniejszych napastników, którzy ostatecznie odstąpili od murów. Wtedy powstała legenda o cudownej mocy miejscowego czerwonego wina, które, według najeźdźców, dawało obrońcom nadzwyczajną moc. Turcy byli przekonani, że obrońcy piją byczą krew i właśnie taką nazwę przyjęło najsłynniejsze egerskie czerwone wino. Dobrze zachowane mury, bramy, bastiony i ciekawa ekspozycja muzealna są warte odwiedzenia. Z bastionów można podziwiać panoramę miasta. Widać stąd także niedaleki minaret (Mahometanie opanowali jednak Eger na 90 lat) – najdalej na północ położony ślad ekspansji imperium osmańskiego.
Z zamku poszliśmy w stronę Doliny Pięknej Pani. To kolejne słynne miejsce w Egerze. Zlokalizowane jest tu kilkadziesiąt winiarni serwujących wyroby okolicznych winiarzy. Można usiąść w którejś z nich, skosztować kilku win, zamówić coś na miejscu lub zabrać ze sobą. W pełni sezonu jest tu tłoczno ale i w styczniu winiarnie są otwarte i odwiedzane przez turystów.
Po godzince, może dłużej, zebraliśmy się, by kontynuować zwiedzanie miasta. Zajrzeliśmy do bazyliki archikatedralnej a potem przeszliśmy na Plac Istvana Dobo – centralny na starym mieście. Tu weszliśmy do kościoła minorytów. Obie te świątynie – każda z innej epoki – są monumentalne, bogata zdobione.
Potem już wróciliśmy do hotelu, by przygotować się do wizyty w kąpielisku termalnym. Nieco ponad kilometr od hotelu jest zespół basenów termalnych – wewnętrznych i zewnętrznych, do którego, jako goście hotelu mieliśmy wolne wejście. Kilkadziesiąt lat temu, kiedy na Podhalu i w innych miejscach nie było basenów termalnych, Eger oferował coś unikalnego. Teraz mamy u siebie atrakcyjniejsze kąpieliska ale i tu warto wejść.
Potem już był czas na kolację a po niej znów wizytę w hotelowym obszarze Welness. Blisko, wygodnie, przyjemnie – znakomite zakończenie dnia.
Poniedziałek rozpoczęliśmy – po śniadaniu i opuszczeniu hotelu – od przejazdu do Matrahaza. Stąd ruszyliśmy w górę, by zdobyć najwyższy szczyt Węgier – Kekes (1017 m npm). Podejście po zlodowaconym śniegu na stoku narciarskim było nieco trudne, ale udało nam się wejść w rejon szczytu bez wypadku. A tu było jeszcze bardziej ślisko. Trzeba było bardzo uważać, by bezpiecznie dojść do pomalowanego na węgierskie barwy narodowe kamień wskazujący najwyżej położone miejsce tego kraju. W planach mieliśmy podziwianie panoramy z wieży widokowej, ale ze względu na gęstą mgłę spowijającą okolicę zrezygnowaliśmy z tej – wątpliwej – atrakcji. W zamian za to wypiliśmy w restauracji po lampce Egri Bikaver. Potem zajęliśmy miejsca w autokarze (owszem, można prawie na sam szczyt wyjechać autokarem, ale my chcieliśmy zdobyć szczyt pieszo) i skierowaliśmy się do Miszkolca.
W Miszkolcu mieliśmy akurat tyle czasu, by zrobić zakupy w miejscowym markecie i zjeść w restauracji popularnej sieci. A potem trzeba było kierować się w stronę domu. Na szczęście warunki na drogach były dobre, kierujący autokarem Daniel wykazał się znakomitą formą, więc do Chrzanowa wróciliśmy szybko i sprawnie.
To był atrakcyjny wyjazd z ciekawym programem, pobytem w wygodnym hotelu, w znakomitym towarzystwie. Myślę, że warto tam będzie znów pojechać.
KP.
Powitanie Nowego Roku – Kudłacze 01.01.2025.
I znów witamy Nowy Rok w górach. Tym razem z Przełęczy Jaworzyce ruszamy w stronę Kudłaczy. Pogoda jest dobra, świeci Słońce, podchodzi się przyjemnie a wzdłuż drogi ustawione są tablice informujące o Polakach, którzy odegrali znaczącą rolę w astronomii, począwszy do Kopernika (informacja o nim jest na ostatniej tablicy) kończąc na Aleksandrze Wolszczanie. To bardzo ciekawa ścieżka dydaktyczna doprowadzająca do obserwatorium astronomicznego na Lubomirze. W Nowy Rok nie jest ono dostępne do zwiedzania ale i tak nie mieliśmy tego w planie. Po chwili odpoczynku i wspólnym zdjęciu ruszamy dalej – na Łysinę a potem na Kudłacze. Droga była miejscami oblodzona, choć nie nadmiernie – dało się przejść bezpiecznie. Po drodze zatrzymujemy się na niewielkim punkcie widokowym by spojrzeć na północ. Widoczny był nawet fragment zalewu Dobczyckiego na Rabie i zamek w Dobczycach.
W schronisku na Kudłaczach było prawie pełno, ale znaleźliśmy dwa stoły, przy których zmieściliśmy się prawie wszyscy. Bo przecież trzeba wznieść toast za Nowy Rok w górach. Miniony rok był bardzo dobry, mamy nadzieję, że rozpoczęty właśnie nie będzie gorszy.
KP.