Bieszczady 25-28.06.2020

Bieszczady 25-28.06.2020.

Co roku organizujemy wycieczkę w Bieszczady (czasem nawet dwie) i zawsze cieszą się ogromną popularnością – od wielu lat dzięki Waldkowi, który potrafi świetnie je przygotować i znakomicie poprowadzić. W tym roku ogłosiliśmy zapisy na wycieczkę końcem stycznia i w mgnieniu oka zebrał się komplet chętnych, ale później przywlókł się koronawirus i nie byliśmy pewni, czy wycieczkę uda się zrealizować a potem – w jakiej formie. W końcu jednak złagodzono ograniczenia w gromadzeniu się i podróżowaniu i wiedzieliśmy, że możemy jechać. Kilka osób zrezygnowało obawiając się kontaktów z grupą – ich strata – ale zdecydowana większość z radością wybrała się we czwartek na trasę.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy w Lesku określanym Bramą w Bieszczady. Po krótkiej przerwie na lody obejrzeliśmy zamek Kmitów, rynek z pomnikami, kościół Nawiedzenia NMP, weszliśmy na chwilę do synagogi i na kirkut i ruszyliśmy w stronę Kamienia Leskiego – sporej wychodni skalnej, gdzie mieliśmy możliwość podziwiać szkolenie GOPRowców w podciąganiu się na linie i zjazdach. Dalej przez Czulnię (576) – trochę tu padało – i błota (musimy do nich przywyknąć) doszliśmy do Zwierzynia i wkrótce do Myczkowiec. Zapora w Myczkowcach zrobiła na nas wielkie wrażenie, bo po ostatnich opadach spuszczano ze zbiornika sporo wody, dało się to słyszeć już z daleka a obserwacja spienionych mas wody spływających gwałtownie w dół zapierała dech w piersiach.

I tu był koniec tego spaceru na rozgrzewkę w tym dniu. Jeszcze tylko niedaleki dojazd, krótki przystanek pod sklepem w Baligrodzie i już jesteśmy w Bystrem, gdzie czekała już kolacja (smaczna i obfita). Po zakwaterowaniu i przebraniu zabłoconego obuwia niektórzy wyszli jeszcze na krótki spacer po okolicy a inni przygotowywali się psychicznie do kolejnego dnia.

A na kolejny dzień zaplanowane było przejście przez Chryszczatą. Zaczęliśmy w Komańczy przy pięknej, słonecznej pogodzie (co nie znaczy, że po drodze nie było błota). Ci, którym się spieszyło (zawsze jest grupa takich szybkobiegaczy) ruszyli z kopyta, inni szli nieco spokojniej a jeszcze inni mieli nawet czas na rozglądanie się po lesie za grzybami. I nie bez sukcesu: tuż przy ścieżce rosło sporo dorodnych prawdziwków i jeśli ktoś miał pomysł, jak je bez szkody donieść do bazy a potem wykorzystać to mógł uzbierać sporo. Różna szybkość pokonywania trasy wynikała także z różnic w kondycji. Niektórzy powoli, ale w końcu wszyscy doszli do pięknych Jeziorek Duszatyńskich. Krótki odpoczynek (dla niektórych może zbyt krótki) i ruszamy dalej. Stąd już niezbyt daleko – choć wysoko – do szczytu Chryszczatej (998). Tu znów zatrzymujemy się na chwilę i wkrótce opuszczamy Główny Szlak Beskidzki i rozpoczynamy schodzenie oznakowaną zielonym kolorem ścieżką dydaktyczną. Zaczynamy się spieszyć, bo z daleka odzywają się odgłosy burzy i nie chcielibyśmy, żeby nas dopadła ulewa na stromym i nawet bez deszczu nieprzyjemnym zejściu. Pojedyncze upadki, na szczęście niegroźne mogłyby się, na śliskim podłożu, skończyć masowymi zjazdami na …

Jesteśmy jednak szybsi od nadciągającego deszczu. Kiedy zaczyna padać, idziemy już wygodną, bitą leśną drogą i peleryny rozwiązują problem. Przez Chuczwice i Rabe (to, jak to często bywa w Bieszczadach, raczej nazwy na mapie niż realne osiedla ludzkie) dochodzimy wreszcie do naszej bazy – w sam raz na kolację. Ubłoceni, trochę zmęczeni, ale zadowoleni z przejścia ciekawej trasy.

Na sobotę Waldek przygotował kolejną ciekawą propozycję. Podjeżdżamy do Kalnicy by stąd kolejnym odcinkiem Głównego Szlaku Beskidzkiego wejść na Smerek. Słonce świeci, jest ciepło ale, niestety, znów błotnisto. Nic to – idziemy śmiało w górę. Po pokonaniu ponad sześćsetmetrowego podejścia osiągamy szczyt Smereka (1222). Warto się tu zatrzymać, bo widoki są rozległe. Niestety silny wiatr zniechęca do dłuższego odpoczynku na szczycie. Partia szczytowa Smereka to jedyne miejsce podczas naszej wycieczki, gdzie napotkaliśmy licznych turystów. Kilka osób było jeszcze nad Jeziorkami Duszatyńskimi a poza tym mieliśmy góry wyłącznie dla siebie.

Po nasyceniu ciał czym tam kto miał w plecaku i oczu zachwycającą panoramą ruszyliśmy w dół – przez Przełęcz Orłowicza, Wysokie Berdo, Krysową do bacówki PTTK w Jaworzcu. Końcowy odcinek tej trasy znów zapisał się w mojej pamięci nieprzebytymi błotami. Przed bacówką jest zestaw szczotek umożliwiając zgrubne oskrobanie butów. To o czymś świadczy. Na szczęście jest tam także „łokienko życia” w którym można, za drobną opłatą pozyskać produkty ratujące życie turysty (wiadomo – napoje). Ponieważ dalekie odgłosy grzmotów nie zamieniły się na bliską burzę, mogliśmy pod bacówką spędzić nieco więcej czasu, tym bardziej, że do parkingu, gdzie byliśmy umówieni z Jurkiem było całkiem blisko.

Po powrocie do bazy i kolacji była chwila na przygotowanie się do atrakcji tego wieczoru – spotkania przy ognisku. Gospodarze ośrodka mają dobrze przygotowane miejsce na takie imprezy: palenisko pod dachem, stoły i ławy też (ale można też siedzieć wygodnie pod chmurką), zapewniają też zaopatrzenie (kiełbaski, chleb, herbata) i sprzęt. Dodając do tego świetną atmosferę panującą w grupie, znakomitego gitarzystę Jacka, przygotowane śpiewniki otrzymaliśmy wspaniałą imprezę.

W niedzielę trzeba już było myśleć o powrocie. Ale i tak pół dnia spędziliśmy jeszcze w górach. Przeszliśmy z Dołżycy na Łopiennik (1068) i zeszliśmy do Jabłonek. Przyjemna trasa (choć nie brakowało stromych podejść i zejść oraz, oczywiście, błota) w piękny słoneczny dzień – to było ładne zwieńczenie wycieczki. Potem jeszcze tylko zatrzymaliśmy się na szybkie zakupy w Baligrodzie i pozostał nam już tylko powrót do domu. Przejeżdżając przez Podkarpacie widzieliśmy wiele łąk i pół zalanych wodą albo ze śladami zalania, wiedzieliśmy o groźnych powodziach w tym regionie, ale mogliśmy się cieszyć, że nas te kataklizmy ominęły.

To była piękna wycieczka: świetnie opracowana i poprowadzona, w znakomitym towarzystwie i pogodzie znacznie lepszej od prognoz. Już czekamy na następną w przyszłym roku – Waldek obiecał.

KP.