RELACJE 2025

Hrebienok 08.02.2025.

I znów licznie wybraliśmy się w Słowackie Tatry, by przejść łatwą, atrakcyjną trasą i podziwiać lodowe rzeźby. Dojazd do południowych podnóży Tatr jest dość długi, tym bardziej, że w Tatrzańskiej Łomnicy często tworzą się korki, w końcu dotarliśmy jednak do Starego Smokowca, gdzie zaczynała się trasa piesza. Nie dla wszystkich – można było na Hrebienok wyjechać kolejką terenową. Jest polska nazwa tego miejsca – Smokowieckie Siodełko – ale powszechnie używana jest nazwa słowacka i przy niej pozostanę.

Spora część naszych turystów zdecydowała się jednak na wyjście. Przy górnej stacji kolejki dołączyli do nas ci, którzy wyjechali i zechcieli poczekać i podążyliśmy w stronę Wodospadów Zimnej Wody. Na zejściu do Bilikowej Chaty i dalej do wodospadów było ślisko, warto było założyć raczki. Po kolei podziwialiśmy Mały Wodospad i Skryty Wodospad a potem zatrzymaliśmy się przy Reinerowej Chatce. Dalsza trasa wiodła nas obok Olbrzymiego Wodospadu w górę, aż do Chaty Zamkowskiego. Tu był czas na oddech, wzmocnienie się kanapką lub daniem z bufetu, uzupełnienie płynów. Można też było, po prostu, wystawić twarz na promienie słoneczne – bo Słońce pieściło nas przez cały dzień.

Na Hrebienok wróciliśmy inną, nieco krótszą drogą – bez schodzenia do wodospadów. Na Hrebienoku weszliśmy do kopuły okrywającej Lodową Świątynię. Tym razem motywem wiodącym był Jan Paweł II. Wiązało się to z 30 rocznicą jego pobytu w Wysokich Tatrach. Tatrzańska Lodowa Świątynia łączy w sobie fragmenty katedry wawelskiej i krakowskiego kościoła św Wojciecha. Jest tam też Smok Wawelski. Pod drugą kopułą są rzeźby, które stworzyli uczestnicy Tatry Ice Master – Tatrzańskich Mistrzostw Rzeźby Lodowej. Obie ekspozycje zachwycają.

Po obejrzeniu tych wspaniałości mieliśmy jeszcze chwilę na kawę lub coś innego na tarasie. A potem zostało tylko zejście lub zjazd do Starego Smokowca. I na tej prostej trasie kilka osób potrafiło się zagubić. Na szczęście znaleźli się dość szybko i mogliśmy wracać do domu.

Było pięknie – wspaniałe góry, cudowna pogoda i na koniec wyjątkowe rzeźby z lodu. Taki dzień nie zdarza się co dzień.

KP.

Morskie Oko 12.01.2025.

To już tradycja – każdego roku na początku stycznia wyjeżdżamy nad Morskie Oko. Tak było i tej niedzieli. Znów rano wsieliśmy do autokaru, by dotrzeć do Palenicy Białczańskiej. Stąd pod wodzą Adama ruszyliśmy standardową drogą, przez Wodogrzmoty Mickiewicza, polanę Włosienica. Ciągle padał śnieg, tworząc warstwę, po której szło się wygodnie i bezpiecznie. To była zaleta opadu, ale z drugiej strony śnieżne chmury ograniczały widoczność. Niestety, poza urokliwym zimowym lasem w najbliższym otoczenia nie widzieliśmy wiele więcej.

Doszliśmy do schroniska PTTK nad Morskim Okiem a tu tłum, jak zwykle, choć na drodze nie było zbyt tłocznie. W końcu jednak udało się usiąść, zjeść coś, wypić, odpocząć. Na brzeg stawu nawet nie zeszliśmy bo i tak nic tam nie było widać. Po dłuższej przerwie zebraliśmy się by ruszyć w kierunku parkingu. Tym razem śnieg był już trochę udeptany i nieco śliski ale do autokaru dotarliśmy bez problemu.

Jeszcze tylko przejazd autokarem i o niezbyt późnej porze wróciliśmy do Chrzanowa. To nie była urocza wycieczka, ale i tak warto było przejść te kilka kilometrów w czystym, górskim, zimowym powietrzu.

KP.

Eger 04-06.01.2025.

W tym roku dobrze się ułożyły dni wolne na początku stycznia – po pierwszym weekendzie nastąpiło święto Trzech Króli. Wspaniała okazja, żeby wyjechać w ciekawe, niezbyt odległe miejsce, na przykład do Egeru. Na zaproszenie na tę imprezę odpowiedziało prawie 60 osób.

W sobotni poranek ruszyliśmy na południe. Fragment drogi z Popradu do Dobszyny jest bardzo atrakcyjny widokowo, choć dla kierowcy męczący – z licznymi zakrętami na stromych podjazdach a potem zjazdach. Po kilkugodzinnej podróży z krótką przerwą obok wejścia do Dobszyńskiej Jaskini Lodowej dotarliśmy do Betliaru, gdzie zwiedziliśmy oddział Słowackiego Muzeum Narodowego w kasztelu Andryaszych. To bardzo ciekawy obiekt zachowany bez zniszczeń wojennych od czasu dawnych właścicieli. Poznaliśmy tam życie węgierskiej magnaterii i to tej z najwyższych sfer. Warto tam zajrzeć, choć przewodniczki opowiadają po słowacku.

Po zakończeniu zwiedzania przejechaliśmy za granicę, na Węgry, do wejścia do Jaskini Baradla. To jaskinia o długich korytarzach, którą można zwiedzać także od strony słowackiej. W towarzystwie miejscowego przewodnika (zapalał światła i trochę mówił po angielsku) przeszliśmy korytarzami i salami jaskini zachwycając się szatą naciekową, miejscami wyjątkowo piękną. Zauważyliśmy także liczne nietoperze hibernujące na stropie. W Sali Koncertowej najpierw wysłuchaliśmy utworu muzycznego, który odtworzył dla nas przewodnik a potem sami zaśpiewaliśmy: najpierw Sokoły a potem Przybieżeli do Betlejem … Akustyka tam jest znakomita. Podczas naszych wojaży zwiedziliśmy liczne jaskinie a ta jest niewątpliwie godna odwiedzenia.

Potem kierowaliśmy się do Egeru. W Hotelu Eger&Park już czekali na nas. Po zakwaterowaniu nadszedł czas na kolację. Posiłki są tu znakomite: bardzo bogaty, urozmaicony bufet zachęca do skosztowania każdego dania, co jednak nie jest możliwe. Trzy zupy, inne każdego dnia, kilka rodzajów dań mięsnych, ryby, sałatki, surówki, desery … Wszystko bardzo smaczne. Śniadania są równie atrakcyjne. Trzeba wielkiej samodyscypliny, żeby nie przesadzić. Ale dość o tym. Po obfitej kolacji warto było pójść na spacer, tym bardziej, że w centrum Egeru wiele budynków jest wieczorem pięknie oświetlonych.

A potem jeszcze była chwila na wejście do strefy Wellness. W hotelu jest bardzo dobra strefa z basenami, hydromasażem, sauną, komorą solną. Mieliśmy to wszystko w cenie pobytu. To naprawdę bardzo dobry hotel.

W niedzielę mieliśmy w planie zwiedzenie Egeru. Zaczęliśmy od zamku. To średniowieczna forteca o wspaniałej historii. Najważniejszym wydarzeniem była bohaterska obrona przed osmańskimi najeźdźcami w 1552 roku. Pod wodzą Istvana Dobo załoga zamku wspomagana przez kobiety przez 40 dni odpierała ataki wielekroć liczniejszych napastników, którzy ostatecznie odstąpili od murów. Wtedy powstała legenda o cudownej mocy miejscowego czerwonego wina, które, według najeźdźców, dawało obrońcom nadzwyczajną moc. Turcy byli przekonani, że obrońcy piją byczą krew i właśnie taką nazwę przyjęło najsłynniejsze egerskie czerwone wino. Dobrze zachowane mury, bramy, bastiony i ciekawa ekspozycja muzealna są warte odwiedzenia. Z bastionów można podziwiać panoramę miasta. Widać stąd także niedaleki minaret (Mahometanie opanowali jednak Eger na 90 lat) – najdalej na północ położony ślad ekspansji imperium osmańskiego.

Z zamku poszliśmy w stronę Doliny Pięknej Pani. To kolejne słynne miejsce w Egerze. Zlokalizowane jest tu kilkadziesiąt winiarni serwujących wyroby okolicznych winiarzy. Można usiąść w którejś z nich, skosztować kilku win, zamówić coś na miejscu lub zabrać ze sobą. W pełni sezonu jest tu tłoczno ale i w styczniu winiarnie są otwarte i odwiedzane przez turystów.

Po godzince, może dłużej, zebraliśmy się, by kontynuować zwiedzanie miasta. Zajrzeliśmy do bazyliki archikatedralnej a potem przeszliśmy na Plac Istvana Dobo – centralny na starym mieście. Tu weszliśmy do kościoła minorytów. Obie te świątynie – każda z innej epoki – są monumentalne, bogata zdobione.

Potem już wróciliśmy do hotelu, by przygotować się do wizyty w kąpielisku termalnym. Nieco ponad kilometr od hotelu jest zespół basenów termalnych – wewnętrznych i zewnętrznych, do którego, jako goście hotelu mieliśmy wolne wejście. Kilkadziesiąt lat temu, kiedy na Podhalu i w innych miejscach nie było basenów termalnych, Eger oferował coś unikalnego. Teraz mamy u siebie atrakcyjniejsze kąpieliska ale i tu warto wejść.

Potem już był czas na kolację a po niej znów wizytę w hotelowym obszarze Welness. Blisko, wygodnie, przyjemnie – znakomite zakończenie dnia.

Poniedziałek rozpoczęliśmy – po śniadaniu i opuszczeniu hotelu – od przejazdu do Matrahaza. Stąd ruszyliśmy w górę, by zdobyć najwyższy szczyt Węgier – Kekes (1017 m npm). Podejście po zlodowaconym śniegu na stoku narciarskim było nieco trudne, ale udało nam się wejść w rejon szczytu bez wypadku. A tu było jeszcze bardziej ślisko. Trzeba było bardzo uważać, by bezpiecznie dojść do pomalowanego na węgierskie barwy narodowe kamień wskazujący najwyżej położone miejsce tego kraju. W planach mieliśmy podziwianie panoramy z wieży widokowej, ale ze względu na gęstą mgłę spowijającą okolicę zrezygnowaliśmy z tej – wątpliwej – atrakcji. W zamian za to wypiliśmy w restauracji po lampce Egri Bikaver. Potem zajęliśmy miejsca w autokarze (owszem, można prawie na sam szczyt wyjechać autokarem, ale my chcieliśmy zdobyć szczyt pieszo) i skierowaliśmy się do Miszkolca.

W Miszkolcu mieliśmy akurat tyle czasu, by zrobić zakupy w miejscowym markecie i zjeść w restauracji popularnej sieci. A potem trzeba było kierować się w stronę domu. Na szczęście warunki na drogach były dobre, kierujący autokarem Daniel wykazał się znakomitą formą, więc do Chrzanowa wróciliśmy szybko i sprawnie.

To był atrakcyjny wyjazd z ciekawym programem, pobytem w wygodnym hotelu, w znakomitym towarzystwie. Myślę, że warto tam będzie znów pojechać.

KP.

Powitanie Nowego Roku – Kudłacze 01.01.2025.

I znów witamy Nowy Rok w górach. Tym razem z Przełęczy Jaworzyce ruszamy w stronę Kudłaczy. Pogoda jest dobra, świeci Słońce, podchodzi się przyjemnie a wzdłuż drogi ustawione są tablice informujące o Polakach, którzy odegrali znaczącą rolę w astronomii, począwszy do Kopernika (informacja o nim jest na ostatniej tablicy) kończąc na Aleksandrze Wolszczanie. To bardzo ciekawa ścieżka dydaktyczna doprowadzająca do obserwatorium astronomicznego na Lubomirze. W Nowy Rok nie jest ono dostępne do zwiedzania ale i tak nie mieliśmy tego w planie. Po chwili odpoczynku i wspólnym zdjęciu ruszamy dalej – na Łysinę a potem na Kudłacze. Droga była miejscami oblodzona, choć nie nadmiernie – dało się przejść bezpiecznie. Po drodze zatrzymujemy się na niewielkim punkcie widokowym by spojrzeć na północ. Widoczny był nawet fragment zalewu Dobczyckiego na Rabie i zamek w Dobczycach.

W schronisku na Kudłaczach było prawie pełno, ale znaleźliśmy dwa stoły, przy których zmieściliśmy się prawie wszyscy. Bo przecież trzeba wznieść toast za Nowy Rok w górach. Miniony rok był bardzo dobry, mamy nadzieję, że rozpoczęty właśnie nie będzie gorszy.

KP.