Relacje 2009 – 2013

 

Teatr „Bagatela” w Krakowie
Szlak Zabytków Techniki Górnego Śląska 8.12.2013
Wieści ze Spisza… 17-11-2013
Poznajemy okolice z UTW – Ziemia krzeszowicka – 24 października 2013
Roztocze 3-6 października 2013
Zamki nad Loarą 2-7 września 2013
Jak przygoda to tylko w … Gorgany 28.08. – 01.09.2013
Okolice Szczawnicy pieszo i na rowerach 24-25 sierpnia 2013
Rysianka, Lipowska … 28 lipca 2013
Bośnia i Hercegowina, Chorwacja 17 – 25 lipca 2013
Pilsko 30.06.2013
Wiedeń 06-08.06.2013
Bawaria 29.05-02.06.2013
Kłodzko – Praga 17-19.05.2013
IV Rajd Rodzinny 11.05.2013
Tyniec, Lasek Wolski 12.05.2013
Kazimierz Dolny +… 12-14.04.2013
VIII Przewodnickie Spotkanie Przy Miedzy 16 marca 2013
Warszawa z UTW 15-17.03.2013
Babia Góra na Dzień Kobiet 10 marca 2013
Zjazd Oddziału 9 marca 2013
Tatry – Przełęcz Karb 3 marca 2013
Święto przewodników turystycznych – Małopolska 21 lutego 2013
Dolina Pięciu Stawów Polskich 17 lutego 2013
Szczyrk 9-10 lutego 2013
III Bal Turystów Chrzanowskich 02 lutego 2013
Powitanie Nowego Roku – Szyndzielnia, Klimczok 1 stycznia 2013
Tatry – Przełęcz Iwaniacka 13.02.2011
Rumunia 25-29.08.2010
Poznań 30.04-03.05.2010
Dolina Mnikowska 25.04.2010
Babia Góra 07.03.2010
Krynica 13-14.02.2010
Barania Góra 06-07.02.2010
Wieliczka – 23.01.2010
Równica 17.01.2010
Prelekcja: Illinois – nie tylko Chicago 14.01.2010
Trzy Korony 03.01.2010
Magura Orawska – 20.09.2009
Łysa Góra – 23.08.2009
Mała Fatra – Wielki Rozsutec – 26.07.2009
Karkonosze – 19-22.06.2009
Tatry – Dolina Kościeliska: Jaskinia Mroźna, Wąwóz Kraków, Jaskinia Smocza Jama – 21.06.2009
Ukraina – Rumunia 22-26.05.2009
Tatry – Dolina Gąsienicowa 24.05.2009
Dolina Mnikowska z Kołem Grodzkim 26.04.2009
Krokusy – Dolina Chochołowska 26.04.2009
Krakowski Kazimierz – nie tylko żydowski 15.03.2009
Zimowa Babia Góra (1725 m npm) w dniu bab 08.03.2009
Walentynki w Krynicy 14-15.02.2009
W Bukowinie Tatrzańskiej – spacer po górkach i basen 01.02.2009
Puchar Świata w skokach narciarskich – Zakopane 15-17 stycznia 2009
Ziemia Chrzanowska – 11.01.2009

Teatr „Bagatela” w Krakowie


14 grudnia 2013 r. w sobotnie popołudnie odbył się wyjazd do krakowskiego teatru Bagatela, zorganizowany przez Koło Grodzkie Oddziału PTTK, na spektakl pt.: „Carmen, Bella Donna”. Z Chrzanowa wyruszyliśmy grupą 27 osób o godzinie 14:30. Na miejsce dotarliśmy po małych przygodach idealnie na czas, aby rozebrać się i zająć miejsca w oczekiwaniu na przedstawienie.
Teatr Bagatela im. Tadeusza „Boya” Żeleńskiego znajduje się na rogu ulic Karmelickiej i Krupniczej. Jego historia sięga 1919 r., kiedy to Marian Dąbrowski – wydawca i redaktor, zainicjował powstanie sceny. Z biegiem lat budynek zmieniał swoje funkcje i nazwy. Był kinem, Teatrem Kameralnym, Teatrem Rozmaitości, Teatrem Młodego Widza, by w roku 1970 powrócić do nazwy Bagatela.
Spektakl Carmen, Bella Donna to komedia kryminalna, której główną bohaterką jest rozerotyzowana, niezwykle atrakcyjna autorka popularnych książek kucharskich – Carmen. Uważa ona, że mężczyzn należy co dwa lata utylizować. Czasem likwidacji jednego mężczyzny i rozpoczęcia romansu z innym zawsze jest sylwester. Jednak w dniu zakończenia roku, pokazanym na scenie, wszystko zaczyna się komplikować nie tylko za sprawą przybyłej zbyt wcześnie córki Sabiny.
Spektakl ten był czasem wspaniałej zabawy, ogromną dawką humoru i pozytywnych emocji, jak również popisem świetnej gry aktorskiej. Uczestnicy wycieczki mogli się rozluźnić, zrelaksować i odpocząć.
Aby dopełnić uroku sobotniego wieczoru, po wyjściu z teatru mieliśmy czas na podziwianie i zachwycanie się magią przedświątecznego Krakowa. Rozeszliśmy się małymi grupkami i przemierzaliśmy piękny rynek, gdzie tradycyjnie, w grudniu odbywa się kiermasz. Zewsząd dochodził zapach grzanego wina, rozmaitych potraw i przede wszystkim zapach nadchodzącej Wigilii. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie i zachwycić się czymś innym. Niestety późna godzina nie pozwoliła na spędzenie tyle czasu aby dokładnie wszystko obejrzeć, ale wystarczyło, żeby każdy poczuł się wyjątkowo i magicznie.



Szlak Zabytków Techniki Górnego Śląska 8.12.2013


8 grudnia 2013 roku z Chrzanowa grupa 19 odważnych, gotowych na wszystko turystów rusza w kierunku Zabrza. Czeka ich niezłe wyzwanie – Koło Grodzkie Oddziału PTTK zorganizowało podróż w głąb ziemi – zwiedzanie Zabytkowej Kopalni Węgla Kamiennego GUIDO. Jest to jeden z obiektów znajdujących się na Szlaku Zabytków Techniki.
Kopalnia powstała w latach 50 XIX wieku. Imię otrzymała na cześć swojego właściciela, hrabiego Guido Henckel von Donnersmarcka, magnata przemysłowego. Do lat 80 wydrążono dwa szyby – Kolejowy i Guido. Wydobycia w niej zaprzestano w 1928 roku. Po II wojnie światowej była częścią KWK „Makoszowy”, przez pewien czas funkcjonowała jako Kopalnia Doświadczalna Węgla Kamiennego. W latach 1982-96 była udostępniana turystom. Kłopoty z wentylacją doprowadziły do jej zamknięcia. Ponownie została otwarta w 2007 roku.
Pierwsze, co się rzuca w oczy po wyjściu z autobusu, to wieża szybowa szybu Kolejowy, zbudowana w 1931 r. Do 1888 r. drewniana, teraz stalowa. Szyb o średnicy 4m jest wyposażony w maszynę wyciągową Berlin z 1927r. na oryginalnych częściach. Oryginalną górniczą szolą, mieszczącą na trzech piętrach 24 osoby, zjeżdża się pod ziemię ( poziomy 170 m i 320 m ) z prędkością 4m/s. Wolniej niż w czynnych kopalniach ale i tak doznaje się niezapomnianych przeżyć. Wyposażeni w hełm górniczy, pouczeni o zasadach bhp – jakoś nie czujemy się bezpieczniej.
Na początku naszej wędrówki po kopalni zobaczyliśmy koło o średnicy 5m z drugiego szybu kopalni Makoszowy, pociąg używany do dziś do transportu górników pod ziemią, kompresory i inne przedmioty związane z kopalnią. Z podszybia poziomu 170 trasa prowadzi poprzez wykuty w litej skale przekop. Oglądamy świetnie zachowane stajnie z przed 100 lat, ekspozycje górniczych narzędzi, lamp, sprzętu ratunkowego i wystawę geologiczną. Wszystko to w doskonale zachowanych korytarzach i komorach górniczych. Widzimy przekop wentylacyjny, uskok, tamę izolacyjną, komorę pomp.
Poziom 320 m to drugi, najgłębszy poziom zabytkowej kopalni. Wydrążony na przełomie XIX i XX wieku, z systemem korytarzy opartych na dwóch wyrobiskach. Ma około 2,5 km długości. Posiada jedyną w Europie podwieszaną kolejkę górniczą. Tu czeka moc atrakcji – przejażdżka około 400 m kolejką kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, pracujący kombajn chodnikowy Alpina, potężny kombajn węglowo-bębnowy KWB, przenośniki taśmowe, unikatowy w polskim górnictwie 300 tonowy zbiornik na surowy węgiel. Sporych emocji dostarcza zejście w głąb wyrobiska nachylonego pod katem 18 stopni, tzw. upadowa kamienna. Tu znajdują się najstarsze i najprostsze urządzenia transportowe -np. drewniany kołowrót z II poł. XIX w. Dla odważnych ( a wszyscy tacy byli ) – wejście do wyrobiska zabierkowego o wysokości nie przekraczającej 1 metra, w obudowie indywidualnej stalowo-kotwiowej.
Zwiedzając kopalnię dowiedzieliśmy się od bardzo sympatycznej przewodniczki, co to jest przodek, spąg, strop, ociosy, uskok. Jak się dawniej i dziś pracuje w kopalni. Poczuliśmy w nogach kilometry podziemnych chodników. Tym przyjemniej spędziliśmy chwile w najbardziej kultowym pabie na Śląsku – w Hali Pomp. To najgłębiej położone miejsce do kameralnych spotkań a surowy, kopalniany wystrój stwarza niepowtarzalny klimat.
Po krótkim odpoczynku udaliśmy się do Centralnego Muzeum Pożarnictwa w Mysłowicach. Utworzone zostało 14.09.1975 roku. Ogromna, dwupoziomowa przestrzeń wystawowa robi duże wrażenie. Na parterze stoją samochody, głównie czerwone. Wyglądają tak, jakby zaraz miały ruszyć do akcji. Wspaniale prezentuje się Federal z 1931 roku, z drabiną podciąganą za pomocą łańcuchów. Ogromne wrażenie robi wypalony w czasie ataku ognia autentyczny wóz bojowy. Do najciekawszych zabytków w kolekcji można zaliczyć – bogato rzeźbiona jednoramienna sikawka konna z 1717 roku, unikalna pompa parowa z 1894 r., samochód rekwizytowy marki Benz-Gaggenau z 1912 r., autopogotowie pożarnicze marki Polski Fiat z 1938 r.
Na piętrze zgromadzono lżejsze eksponaty – przede wszystkim związane z modą pożarniczą. Specjalny dział poświęcono historii straży śląskiej. Odrębne pomieszczenia przeznaczono na pokazanie wielkich katastrof: awarii elektrowni jądrowej w Czarnobylu, tragedii World Trade Center, powodziom w Polsce.
Chyba każdy chłopiec – ten mały i ten duży – chciał być kiedyś strażakiem. Zapewne i nie jedna dziewczynka o tym marzyła. W tym muzeum mogli poczuć się jak w raju – w raju strażackim.
Dzień był pełen mocnych wrażeń.
Przepełnieni podziwem dla pracy górników i strażaków, wróciliśmy do Chrzanowa.

Ewa Kuncewicz


Wieści ze Spisza…


17 listopada 2013r. z Chrzanowa wyjeżdża grupa 24 zapalonych turystów na wycieczkę zorganizowaną przez Koło Grodzkie Oddziału PTTK. Za oknem busa mgła, ale wszystkim towarzyszą wyśmienite humory. Z każdym kilometrem podróży słońce coraz bardziej wygląda zza chmur, by na Spiszu powitać nas pełnym blaskiem.
Pierwszy punkt naszej podróży to Trybsz. Wieś położona jest w polskiej części Spisza, na północno-zachodnim Zamagurzu, pomiędzy Pieninami Spiskimi a Pogórzem Spiskim. Trybsz wzmiankowany jest od XVI wieku, kiedy to należał do właścicieli zamku Dunajec (obecnie Niedzica). Wieś założona została przez spolonizowanych osadników z Frydmana. Początkowo należała do parafii w Krempachach, potem we Frydmanie, a samodzielną parafią stała się w roku 1769. Naszym celem było zwiedzenie kościoła św. Elżbiety Węgierskiej. Na miejscu czekała przewodniczka, która opowiedziała o tym niezwykłym zabytku. Drewniany kościół pw. św. Elżbiety Węgierskiej z 1567 r.to konstrukcja zrębowa, konsekrowana ok. roku 1640, jednonawowa bez wieży (rozebranej w 1924r.). Wewnątrz barokowa polichromia z 1647r. Na sklepieniu najstarsza malowana panorama polskich Tatr (Hawrań, Płaczliwa Skała), stanowiąca tło dla przedstawienia Sądu Ostatecznego. Kościół wpisany jest do rejestru zabytków, leży na małopolskim Szlaku Architektury Drewnianej. Za kościołem cmentarz parafialny, który również mogliśmy zobaczyć. Obok starej świątyni w 1904 r. wzniesiono nową, murowaną – dzisiejszy kościół parafialny, w którym znajduje się cześć wystroju starego, drewnianego kościółka. Omijając kramy z „chińszczyzną” na parafialnym odpuście ruszyliśmy do kolejnego punktu naszej wyprawy czyli do Łapsz Wyżnych.
Łapsze Wyżne leżą na Pogórzu Spiskim. Miejscowość położona jest na wysokości 635-670 m w głębokiej dolinie potoku Łapszanka, na wschodnich stokach Trybskiej Przełęczy. Na północ od wsi wznosi się grzbiet ze szczytem Grandeus (795 m), od południa najwyższe wzniesienie Magury Spiskiej – Kuraszowski Wierch. Pierwsza wzmianka źródłowa o wsi Łapsze Wyżne pochodzi z dokumentu z 1340 roku. Wieś należała wówczas do parafii w Łapszach Niżnych prowadzonej przez zakon Bożogrobców. My udaliśmy się do kościoła, który z zewnątrz wyglądał na tradycyjny i nowoczesny a w środku……. Kościół w Łapszach Wyżnych pod wezwaniem św. Piotra i Pawła nazywany jest perłą rokoka na polskim Spiszu. Obecny kościół zaczęto budować 1 maja 1759 roku staraniem ks. proboszcza Szymona Goryłowicza pochodzącego z Kacwina, a zakończono w 1776 roku wstawiając rokokowe wyposażenie. Kościół ten wzniesiono na miejscu drewnianej cerkiewki. Rokokowe wyposażenie kościoła pochodzi z lat 1760-76. Ołtarz główny z 1776 roku zawiera obraz przedstawiający świętych Piotra i Pawła oraz rzeźby św. Szymona, św. Jana Chrzciciela i koronację Najświętszej Maryi Panny w zwieńczeniu. Na mensie ołtarza stoi ażurowe tabernakulum. Urządzenie wnętrza, bogate, jednolite stylowo jest przykładem doskonałej snycerki rokokowej z trzeciego ćwierćwiecza XVIII wieku i zasługuje na szczególną uwagę. Dekoracje stwarzają wrażenie pogodnej sytości i ciepła, przyciągając wzrok mnóstwem zdobień i barwnością. Pełni wrażeń i ciekawych informacji przekazanych przez oprowadzającego nas proboszcza parafii wyruszyliśmy w dalszą drogę na przełęcz Nad Łapszanką.
Z przełęczy Nad Łapszanką rozpościera się jeden z najpiękniejszych widoków na Tatry. Na miejscu powitał nas pies, który chętnie nam towarzyszył w tym krótkim odpoczynku a nawet chciał się z nami wybrać w dalszą drogę. Widok ośnieżonych w oddali gór utrwaliliśmy na wspólnych fotografiach i pełni zachwytu nad naszą wspaniałą polską przyrodą wyruszyliśmy do Jurgowa, by tam zobaczyć zagrodę spiską, Zagrodę Sołtysów, zbudowaną w 1861r. Stanowi ona przykład niegdyś typowej, obecnie niespotykanej ubogiej, drewnianej, chłopskiej chałupy spiskiej. Zagroda składa się z domu mieszkalnego i zabudowań gospodarczych w jednym ciągu i pod jednym dachem. Część mieszkalna składa się z zaledwie trzech pomieszczeń: sieni, izby i komory. Centralne pomieszczenie było wielofunkcyjne tutaj spano, gotowano, przebywano w ciągu dnia i podejmowano gości. Zabudowania gospodarcze obejmują drewutnię i owczarnię, boisko i stajnię. Zagroda jest wyposażona w najrozmaitsze sprzęty i przedmioty stosowane w spiskim gospodarstwie chłopskim z przełomu XIX i XX wieku. W izbie mieszkalnej można się zapoznać z ciekawym, dziś już unikalnym strojem jurgowskim z końca XIX i początku XX wieku. Zgromadzony we wnętrzu ubogiej zagrody strój obrazuje sposób ubierania się zarówno zamożnych, jak i ubogich mieszkańców wsi. To część góralskiej historii. W sąsiedztwie muzeum znajduje się stara remiza strażacka. W jej wnętrzach można oglądać wystawę zdjęć „Jurgów w starej fotografii”, której my też poświeciliśmy nasz czas.
Po części „edukacyjnej” wycieczki nastał czas na przyjemności. Czas na Bukowinę Tatrzańską. Po krótkim „kawowym” postoju w miłym i przytulnym zajeździe dotarliśmy do Term w Bukowinie Tatrzańskiej. Aquapark Terma BUKOVINA to niezwykłe miejsce, pozwalające zaznać znakomitej zabawy, wyśmienitego relaksu i skorzystać ze zdrowotnych właściwości wody wypływającej z najczystszych zakątków Tatr. Temperatura wody w basenach utrzymuje się w granicach 30-36°C. Przyjemne masaże w bulgotniku zrelaksowały nasze ciała a pobyt na otwartych basenach je zahartował, „rwąca rzeka” dostarczyła emocji. Przez chwilę mogliśmy delektować się oszałamiającą panoramą Tatr, podziwianą wprost z wypełnionych wyjątkową wodą termalną basenów. Warto było tu pobyć, może nie tak długo bo tylko nieco ponad 2 godziny i odpocząć od pośpiechu codziennego życia. Niestety nastał czas powrotu do domu. W czasie krótkiego postoju na posiłek w zajeździe „U Lipy” dzieliliśmy się wrażeniami z całego dnia.
Do Chrzanowa wracaliśmy zrelaksowani, w myślach planując kolejne wyprawy w tak miłym towarzystwie. Do zobaczenia na kolejnej wycieczce.



Poznajemy okolice z UTW – Ziemia krzeszowicka – 24 października 2013


Nieoczekiwanie pomysł z gatunku „cudze chwalicie” całkowicie się sprawdził – w wycieczce udział wzięło 43 osoby, z tego większość to słuchacze UTW. Zaangażowanie naszego kolegi Zbyszka Durczoka ze Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Krzeszowickiej oraz jego kolegów z organizacji dało bardzo dobry efekt poznawczy i rekreacyjny. Pogodę też zamówili wspaniałą.
Początek przy Pomniku Józefa Piłsudskiego i Niepodległości Polski w Nawojowej Górze, o którym niewielu wiedziało, a już w skojarzeniu tego miejsca z wymarszem pierwszej brygady legionowej – chyba nikt. Potem spacer do Willi Domańskich. Wspaniała opowieść o ludziach, którzy nie żyli tylko dla siebie, a swój talent „biznesowy” wykorzystywali też na rzecz innych. Chciałoby się powiedzieć – to był oświecony i ludzki kapitalizm w wydaniu rodzimego kapitalisty – Karola Domańskiego. Świetnie utrzymana willa, z wojennymi i powojennymi losami jej właścicieli i mieszkańców – to kanwa do interesującego opowiadania pana Łukasza Skalnego, prezesa SMZK.
Wizyta w Muzeum Regionalnym – jak wieść gminna niesie z trudem powstało to muzeum dzięki darowiźnie domu przez rodzinę Studenckich, powoli gromadzi zbiory, które póki co są raczej skromne. Ale opowieść pani Teresy Czerny o Krzeszowicach i okolicach była ciekawa, a my mogliśmy skonfrontować swoje wiadomości (i pamięć) z eksponatami. Przekonaliśmy się, że konstrukcja cepa jest rzeczywiście prosta. Potem skok do XXI wieku – przecież wcześniej w Polsce pól golfowych raczej nie było, a o takim standardzie i stopniu trudności – na pewno. Paczółtowice mogą się pochwalić, a ranga rozgrywanych tu zawodów będzie rosła wraz z umiejętnościami polskich golfistów. A trafić do dołka wcale nie jest łatwo – o tym mogli się przekonać wszyscy chętni uczestnicy wycieczki. Piłka nie słucha, kij krzywy, dołek mały – to na równym treningowym terenie. Jak to wygląda na prawdziwym torze (18 dołków, 5750m długości, ponad 80ha powierzchni i norma tylko 72 uderzenia). Jak to zrobić? – oto jest pytanie. Ale próbowaliśmy.
I słońce!!!! Szkoda tylko, że „wypiło” wodę – awaria w dostawie wody.
Kościół pw. Nawiedzenia NMP w Paczółtowicach – mały, niezwykle sympatyczny drewniany kościółek, o którym proboszcz, ks. Ryszard Pałka, opowiedział nam od ołtarza wiele szczegółów i ciekawostek. Chyba wielu odwiedzi go przy najbliższej okazji, albo specjalnie przyjedzie. Klasztor Karmelitów Bosych w Czernej – tutaj znów opowieść nestorki SMZK pani Teresy Czerny, poszerzona o informacje przekazane przez jednego z zakonników. Historia Zakonu, klasztoru w Czernej, fundatorach, św. Rafale Kalinowskim, którego szczątki doczesne spoczywają w klasztorze, o kościele klasztornym, misjach oraz .. afrykańskim muzeum. Wprawdzie nie jest ono tylko poświęcone pracy misyjnej zakonników, ale zbiory afrykańskie stanowią gros eksponatów. Zobaczyć tu można również misternie wyszywane szaty liturgiczne, w tym ornaty św. Rafała. Oddzielnym i mocnym przeżyciem była opowieść o św. Rafale – uważam za nieodzowne przytoczenie chociaż by krótkiej notki biograficznej świętego, który tak blisko nas żył i pracował.
Urodził się w Wilnie 1 IX 1835 r. Ukończył studia w Mikołajewskiej Akademii Inżynierskiej w Petersburgu, otrzymując stopień kapitana. W czasie powstania styczniowego był jednym jego z przywódców. Pochwycony przez Rosjan, został zesłany w roku 1864 na dziesięć lat pobytu na Syberii. Potem był wychowawcą bł. Augusta Czartoryskiego. W roku 1877 wstąpił do karmelitów bosych i otrzymał imię Rafała od św. Józefa. Święcenia kapłańskie przyjął w 1882 roku w Czernej. Odznaczał się wielką gorliwością w życiu zakonnym i kapłańskim. Niestrudzenie oddawał się posłudze sakramentu pokuty i kierownictwu duchowemu. W 1892 r. założył klasztor w Wadowicach i kilkakrotnie był jego przełożonym. Zmarł w 15 XI 1907 r. w Wadowicach. W roku 1983 papież Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a w 1991 roku świętym.
Dla chętnych jeszcze tylko niepowtarzalna plenerowa Droga Krzyżowa – wspaniałe rzeźbione kamienne Stacje, rozmieszczone na wzgórzu klasztornym pośród potężnych buków.
Kończąc wycieczkę obiecujemy sobie – „swoje też może być ciekawe, a już na pewno nie powinno być nieznane”.

A.K.

Zdjęcia A.K. i T.B.



Roztocze 3-6 października 2013


W dniach od 03 do 06 października grupa członków PTTK oraz jego sympatyków udała się na wycieczkę zorganizowaną przez Koło Grodzkie, której celem było zwiedzanie Roztocza Południowego czyli obecnych Kresów Polski. Rejon ten stanowi pasmo wzniesień biegnących łukiem z północnego zachodu od Kraśnika aż na południowy Wschód za Lwowem. Większość terenu porośnięta jest lasami, które łączą się bezpośrednio z rozległym kompleksem Puszczy Solskiej. To również kraina pól, dolin i wąwozów.
Pierwszym obiektem, który zwiedzaliśmy podczas tej wycieczki był Zespół Pałacowo-Parkowy w Łańcucie. Zaczęliśmy od spaceru po parku, w którym mimo trwającej już jesieni kwitło mnóstwo czerwonych róż. Następnie zobaczyliśmy piękne, ciągle zachwycające wnętrza pałacu oraz wysłuchaliśmy jego historii. Duże zainteresowanie wzbudziły pojazdy zgromadzone w Powozowni. Uczestnicy z zainteresowaniem oglądali również ikony pochodzące z różnych obiektów sakralnych rejonu, zebrane w jednym z dawnych budynków gospodarczych należących do pałacu.
Po tym przejechaliśmy do niewielkiego Lubaczowa, położonego zaledwie kilkanaście kilometrów od granicy z Ukrainą, u ujścia rzeki Sołotwy do Lubaczówki, liczącego zaledwie 13 tysięcy mieszkańców. Głównym powodem, dla którego zawitaliśmy do tego miasteczka była chęć odwiedzenia muzeum Kresów, zlokalizowanego w dawnym spichlerzu. Zapoznaliśmy się tam z dziejami ziemi lubaczowskiej od czasów najdawniejszych do współczesnych, kulturą wsi lubaczowskiej oraz wielonarodowym dziedzictwem Kresów. Zobaczyliśmy mnóstwo eksponatów prezentujących lokalne rzemiosła wiejskie i małomiasteczkowe. Dowiedzieliśmy się, że Muzeum oprócz prezentacji posiadanych zbiorów prowadzi również działalność badawczą i i szkoleniową. W części poświęconej sztuce sakralnej podziwialiśmy malarstwo i rzeźby związane z Kościołem Rzymskokatolickim, z ciekawością oglądaliśmy ikony z Cerkwi Greckokatolickiej, dużym zainteresowaniem cieszyła się również kolekcja judaików. W skupieniu oglądaliśmy krzyże i figury kamienne, wykonane w ośrodku kamieniarskim w Bruśnie Starym oraz kolekcję żelaznych krzyży cerkiewnych. Odwiedziliśmy również wystawę okresową prezentowaną w Galerii Oficyna, poświęconą hodowli owiec i życiu pasterskiemu w Europie.
Następnie odbyliśmy spacer po zrewitalizowanym rynku miasteczka, zaglądnęliśmy również do ogromnej murowanej cerkwi Świętego Mikołaja Cudotwórcy.
Ponieważ była już pora przedwieczorna udaliśmy się do Horyńca Zdroju, gdzie w ośrodku „Dukat” mieliśmy zarezerwowane noclegi. Po smacznej obiadokolacji część uczestników udała się na spoczynek, a ci którzy nie czuli jeszcze zmęczenia udali się na spacer po uzdrowisku, a nawet skorzystali z Krytej Pływalni.
Drugi dzień wycieczki rozpoczęliśmy śniadaniem, po którym udaliśmy się do Radruża , aby zobaczyć najstarszą drewnianą cerkiew grecko-katolicką w Polsce.
Pogoda nie była zbyt łaskawa, gdyż po nocnym przymrozku dokuczał znaczny ziąb. Nie stanowiło to jednak dla nas przeszkody i wstąpiliśmy na teren cerkiewny, aby móc poznać ten ciekawy zabytek. Na zespół cerkiewny składają się mury, wysoka wieża obronna oraz masywna budowla świątyni pod wezwaniem św. Paraskewy, zbudowana w końcu XVI w. bez użycia gwoździ, z grubych dębowych i modrzewiowych dech.
Miejscowa Pani Przewodnik z ogromną pasją i ekspresją zapoznała nas z bogatą historią tego przybytku, jego tajemnicami, w interesujący sposób podzieliła się również ciekawostkami związanymi z tym miejscem. Od niej też dowiedzieliśmy się, że zabytek w bieżącym roku został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Walory artystyczne całego zespołu oraz unikalne wyposażenie zrobiły na nas niesamowite wrażenie.
Po wyjściu z obiektu czekała nas miała niespodzianka: całe otoczenie cerkwi skąpane było w słońcu i znacznie się ociepliło. Wstąpiliśmy jeszcze na dwa opuszczone przy cerkiewne cmentarze, które znajdują się pod opieką muzeum, gdzie mogliśmy podziwiać surowe piękno kamiennych krzyży oraz oddać się zadumie nad przemijaniem. Przed odjazdem odbyliśmy krótki spacer do bardzo bliskiej granicy polsko-ukraińskiej, podziwiając po drodze urok pól i ukształtowanie terenu. W następnej kolejności nasz czas przeznaczyliśmy na zwiedzanie części Horyńca Zdroju. Przespacerowaliśmy się przez park zdrojowy, a następnie idąc mini deptakiem zobaczyliśmy z bliska kościół, a także budynek dawnego Teatru dworskiego, w którym obecnie mieści się Dom Kultury. Następnie weszliśmy na teren sanatorium Bajka, mieszczącego się w odrestaurowanym pałacu książąt Ponińskich, otoczonym 9-hektarowym parkiem z dwoma stawami. Oprowadzający nas kolega Heniek zapoznał nas z historią uzdrowiska oraz jego współczesnością.
W czasie wolnym chętni odwiedzili lokale gastronomiczne i w zależności od upodobania zaspokoili swoje zachcianki. Po tym krótkim odpoczynku już wspólnie udaliśmy się autokarem na spotkanie z kolejnymi drewnianymi cerkwiami.
Najpierw zawitaliśmy do Kowalówki. Obiektem, który warto zobaczyć w tej miejscowości jest jest drewniana, szalowana, zwieńczona jedną kopułą, z dachem krytym blachą dawna cerkiew greckokatolicka. Od lat pełni ona funkcję świątyni rzymskokatolickiej, dzięki temu uniknęła losu innych cerkwi i nie uległa dewastacji.
Następnie przejechaliśmy do Gorajca, gdzie zwiedziliśmy dawną cerkiew greckokatolicką p.w. Narodzenia NMP. To bardzo stary drewniany obiekt sakralny, z XVI w., który na przestrzeni lat był kilkukrotnie rozbudowywany. Cerkiew znajduje się pod opieką konserwatora zabytków, jednak nie ma stałego użytkownika, gdyż nie pełni już funkcji sakralnych. We wnętrzu cerkwi znajdują się stare i cenne elementy wyposażenia. Zobaczyliśmy również odnowione polichromie ścienne z połowy XVII w.
Kolejnym obiektem, który oglądaliśmy, była dawna cerkiew unicka w Chotylubiu. Po opuszczeniu wsi przez ludność ukraińską cerkiew stała opuszczona, a później służyła jako kościół katolicki. Obecnie znów opuszczona popada w ruinę. Jakkolwiek bryła cerkwi jest ciekawa, to została zeszpecona dobudowanym współcześnie „babińcem”. Zdumiał nas także komin niespotykany w żadnym innym obiekcie cerkiewnym.
Potem przemieściliśmy się w okolice Starego Brusna. Dla odmiany zażyliśmy kontaktu z naturą. Polną drogą, w promieniach słońca, które mocno przegrzewało, udaliśmy się w kierunku wzgórza Hrebcianka. Idąc wśród pól podziwialiśmy rozległy krajobraz i pofałdowany teren. Naszą uwagę przykuwały kamienne krzyże wotywne, zbudowane z miejscowego kamienia, stojące pośród pól i na rozdrożach, dodające uroku tym miejscom. Po przejściu przez pole kukurydzy dotarliśmy do częściowo zarośniętego, jednak dość dobrze zachowanego, jednego z bunkrów, wchodzącego w skład fortyfikacji tworzących umocnienie tzw. Linii Mołotowa. Ten militarny obiekt przeszłości wzbudził duże zainteresowanie zwłaszcza wśród męskiej części wycieczki.
W drodze powrotnej idąc przez teren nieistniejącej już wsi Brusno Stare, którą do czasu wysiedlenia po II wojnie światowej zamieszkiwała głównie ludność ukraińską, skręciliśmy w las, aby dotrzeć do rozległego, opuszczonego cmentarza. Wśród drzew i zarośli ukazało się nam mnóstwo nagrobków i niskich kamiennych krzyży, często porośniętych mchem i wijącym się bluszczem. Całość daje niesamowite wrażenie. Dominuje uczucie opuszczenia, nostalgii, nicości, zadumy, ale także żalu, że piękno zaklęte w kamieniu niszczeje, a może nawet jest rozkradane, gdyż wyraźnie widać, że liczne figury zostały siłą oderwane. Warto, aby ocalić to miejsce, także dla pamięci pochowanych tam ludzi.
Nostalgiczny nastrój opuścił nas, gdy znów znaleźliśmy się w pełnym słońcu i zobaczyliśmy ludzi pracujących na polu, a w dali zabudowania gospodarskie.
Udaliśmy się z powrotem do autokaru. Nie był to koniec naszej wędrówki po roztoczańskiej ziemi w tym dniu, gdyż przed powrotem do Horyńca, skierowaliśmy się do Nowin Horynieckich, gdzie zaliczyliśmy kolejny spacer pośród bujnej przyrody, z wyraźnie już zaznaczonymi jesiennymi kolorami, prześwietlonymi promieniami chylącego się ku zachodowi słońca. Tym razem naszym celem było dotarcie do miejsca pielgrzymkowego ukrytego pośród drzew w pięknym wąwozie z „cudownym źródełkiem” leczącym podobno oczy oraz kapliczką Matki Boskiej. Jak się okazało źródełek jest kilka, a miejsce niezwykle urokliwe. Spędziliśmy tam trochę czasu,aby każdy mógł nasycić się urodą i energią tego miejsca. Jednak mający się już ku końcowi dzień skłonił nas do powrotu, gdzie w ośrodku czekała na nas obiadokolacja, która i tym razem okazała się smaczna i zadowoliła wszystkich. Po kolacji kto jeszcze miał siły, skorzystał z zaproszenia do wspólnego spędzenia czasu przy muzyce.
Kolejny ranek przywitał nas słońcem, które szczęśliwie towarzyszyło nam do samego wieczoru. Piękna pogoda była nam bardzo potrzebna tego dnia, gdyż zamierzaliśmy udać się nad rzekę Tanew, aby podziwiać na niej „szumy” zwane inaczej „szypotami”.
Korzystając ze sprzyjającej nam aury podjechaliśmy do miejscowości Rebizanty i rozpoczęliśmy spacer leśnymi szlakami. Najpierw przemieszczaliśmy się w kierunku potoku Jeleń, na którym zobaczyliśmy największy jego wodospad. Następnie przez piękny sosnowy bór, pośród wzniesień o stromych zboczach, mijając zabagniony teren, porośnięty olchami, dotarliśmy do miejsca, gdzie potok wpada do Tanwi. Dalej kontynuowaliśmy spacer wzdłuż koryta rzeki, aż doszliśmy do miejsca gdzie tworzy ona zakole. Naszym oczom ukazał się piękny widok. Niewysokie progi skalne, niekiedy przebiegające wzdłuż koryta rzeki, tworzą w tym miejscu urocze, niewielkie wodospady, które swoimi odgłosami potwierdzają ich nazwę. Malownicze obrazy zawdzięczaliśmy słońcu, które rozświetlało otaczający rzekę las, podkreślając urodę jesienną drzew liściastych,w wodach rzeki odbijał się błękit nieba. Każdy do woli mógł delektować się urokiem tego miejsca, gdyż mieliśmy tutaj dłuższą przerwę. Oczywiście aparaty poszły w ruch, aby utrwalić oglądane widoki.
Trochę z żalem opuszczaliśmy ten uroczy zakątek, ale czekały na nas kolejne ciekawe miejsca i zabytki. Skierowaliśmy się więc do Tomaszowa Lubelskiego, największego ośrodka miejskiego tej części Roztocza, gdzie jako pierwszą zwiedziliśmy murowaną cerkiew prawosławną. Proboszcz parafii opowiedział nam o jej historii i podzielił się z nami wiedzą na temat różnic między prawosławiem, a kościołem katolickim, wskazał również na rzeczy, które łączą te oba wyznania. Po zakupieniu pamiątek udaliśmy się do pobliskiego kościoła katolickiego, który również jest ciekawym obiektem zasługującym na uwagę. Zbudowany jest z drewna modrzewiowego i posiada barokowy charakter, co jest pewnym ewenementem, jeżeli chodzi o budownictwo drewniane. Z zaciekawieniem oglądaliśmy trzynawowe wnętrze z manierystycznym ołtarzem, w którym znajduje się cudowny obraz Matki Bożej Szkaplerznej oraz dwa szeregi kaplic otwartych ku nawom.
Następnie przespacerowaliśmy się uliczkami miasteczka, zwracając uwagę na budynek byłej herbaciarni, tzw. Czajnię, zbudowanej z okazji koronacji cara Mikołaja II na wzór domów drewnianych w północnej Rosji.
Było już późne popołudnie, więc udaliśmy się w drogę powrotną do Horyńca.
Wracając do naszego ośrodka mieliśmy okazję zobaczyć w Narolu, niestety tylko z oddalenia, ciekawy obiekt, tj. Pałac Łosiów, położony w pięknym parku, do którego prowadzi wiekowa lipowa aleja. W chwili obecnej jest on prywatną własnością, jednak istnieje nadzieja, że w przyszłości chociaż w części będzie udostępniony do zwiedzania, gdyż powstaje tam Centrum Szkoleniowo- Artystyczne.
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Woli Wielkiej, gdzie niestety tylko z zewnątrz oglądnęliśmy opuszczoną drewnianą cerkiew, pełniącą dość długi okres czasu funkcję świątyni katolickiej. Mieszkańcy pobudowali obok nowy kościół, a stary nieużywany obiekt niszczeje, popadając w ruinę. Jeżeli nie zostanie poddany on teraz renowacji i konserwacji może okazać się za późno na jego uratowanie.
Przed wjazdem do Horyńca wstąpiliśmy do klasztoru ojców franciszkanów, gdzie trochę czasu poświęciliśmy na zwiedzanie tego obiektu. Bardzo grube mury kościoła i klasztoru oraz otaczający je mur i dawna fosa świadczą o obronnym charakterze zespołu klasztornego. We wnętrzu barokowej XVIII – wiecznej świątyni na szczególną uwagę zasługuje łuk tęczowy, który pokrywają oryginalne freski z czasów budowy kościoła.
Na zakończenie tak aktywnego dnia wstąpiliśmy jeszcze na cmentarz, aby zobaczyć ciekawą kaplicę-mauzoleum właścicieli uzdrowiska Ponińskich oraz pomnik upamiętniający poległych podczas walk polsko-ukraińskich w latach 1918 – 1919 r.
Po kolacji znów co wytrwalsi udali się na tańce, a komu było mało chodzenia, to zaliczył jeszcze spacer po wieczornym Horyńcu.
Rankiem grupa sprawnie wykwaterowała się z gościnnego „Dukata” i udaliśmy się w kierunku Jarosławia. Ostatni dzień naszej wycieczki miał być poświęcony zwiedzaniu tego galicyjskiego miasta o charakterze kupieckim, słynącego kiedyś z bogatych jarmarków. Kilkugodzinny spacer w towarzystwie miejscowego Przewodnika dostarczył nam wielu wrażeń. Jako pierwszą zwiedziliśmy Kolegiatę Bożego Ciała, będącą najstarszym pojezuickim kościołem w Polsce. Następnie spacerując uliczkami dotarliśmy do miejsca, skąd mogliśmy podziwiać piękny widok na wzgórze z usytuowanym na nim zespołem klasztornym sióstr Benedyktynek. Po dojściu do greckokatolickiej cerkwi Przemienienia Pańskiego skierowaliśmy się w stronę obszernego Rynku, otoczonego pięknymi kamieniczkami, posiadającymi zachowany styl jarosławski tj. posiadającymi zadaszone dziedzińce tzw. wiaty. Największą uwagę przyciągnął jednak neorenesansowy, odnowiony budynek Ratusza z wieżą zegarową.
W jednej z kamieniczek znajduje się wejście do podziemnej Trasy Turystycznej, liczącej ok. 150 m długości. Przemierzając piwnice i korytarze obudowane cegłą, usytuowane na poziomie ok.9 m wgłąb ziemi, mieliśmy okazję zobaczyć jak wyglądały dawne składy kupieckie. Po zakupie pamiątek skierowaliśmy się do oglądanego wcześniej z oddali opactwa Benedyktynek, opasanego murami z 8 basztami i wieżą obronną. Podczas pobytu w zespole klasztornym, oprócz kościoła, odwiedziliśmy tzw. „Czarną Kaplicę”, której nazwa powstała po pożarze, kiedy to w wyniku wysokich temperatur doszło do stopienia powierzchni cegieł i wytworzenia się błyszczącej czarnej glazury. Z ciekawością obejrzeliśmy też eksponaty muzealne, zgromadzone w części udostępnionej pielgrzymom. Po zwiedzaniu odpoczęliśmy w klasztornej kawiarni, popijając kawę oraz delektując się sernikiem i jabłecznikiem. Nadszedł czas odjazdu, więc skierowaliśmy się do naszego autokaru i ruszyliśmy w drogę.
Zmierzając do Chrzanowa zatrzymaliśmy się jeszcze w Rzeszowie, dochodząc wspólnie do Rynku. Potem w ramach wolnego czasu już indywidualnie zwizytowaliśmy jego okolice. Rynek tętnił życiem, słoneczna pogoda sprzyjała spacerom mieszkańców, którzy licznie odpoczywali na jego terenie. Było wystarczająco dużo czasu, aby dobrze zjeść i pozaglądać w różne miejsca. Gdy spotkaliśmy się znów wszyscy razem podzieliliśmy się wrażeniami. Okazało się, że niektórzy zaglądnęli nawet do Muzeum Dobranocek i przypomnieli sobie czas swojego dzieciństwa i młodości.
W drodze do autokaru podziwialiśmy fasady mijanych budynków. Największą uwagę przyciągnął zamek Lubomirskich, w którym obecnie mieści się prokuratura tego miasta. Ponieważ było to ostatnie miejsce, które mieliśmy zobaczyć podczas naszej wycieczki, udaliśmy się w dalszą drogę do Chrzanowa.
Wracaliśmy zadowoleni, gdyż pogoda nam dopisała, a bogaty program został zrealizowany i zaspokoił oczekiwania uczestników. Ponadto grupa mogła ciekawie spędzić dość długie już wieczory.
Podczas wycieczki mieliśmy okazję zapoznać się z historią tego interesującego regionu Polski, zabytkami jego kultury materialnej, wśród których największą uwagę przyciągnęły drewniane cerkwie oraz było nam dane obcować z naturą. W pamięci wszystkich na długo zostaną piękne widoki znad Tanwi, a także uroczy spacer przez las roztoczański oraz pośród pól, zdobionych pięknymi kapliczkami i krzyżami. Byliśmy pełni uznania dla organizatora tej wycieczki za ciekawy i różnorodny program.

Zuzanna Gondek

Zdjęcia P.P.
Zdjęcia H.B.



Zamki nad Loarą 2-7 września 2013


Wycieczka pod patronatem Koła UTW – ale udział bierze tylko 7 słuchaczy UTW, ogółem – 41 osób. Poniedziałek – wtorek – wyjazd o godzinie 18:00. Przed nami daleka podróż – około 22 godziny w drodze. Wielu z utęsknieniem, ale i nadzieją oczekiwało na zakończenie pierwszego etapu podróży. Blois – tu się zatrzymamy na dwa dni. Jeszcze późnym popołudniem ruszamy na pierwsze zapoznanie się z miastem, z królewskim miastem i zamkiem. Póki co wszystkich poraża ogrom libańskiego cedru, szczególnie na tle innych drzew.
Środa – Zamek królewski w Blois sprawia ogromne wrażenie.
Jeden z największych zamków w Dolinie Loary, był siedzibą kilku królów Francji. Z uwagi na czas powstawania – od XIII do XVII wieku – gromadzi w sobie wiele stylów i pomysłów architektonicznych – o wszystkim opowiada francuski przewodnik. Z poloniców należy odnotować pobyt na zamku Marysieńki Sobieskiej (śmierć w 1716 roku). Dla Francji chyba najważniejsze wydarzenia to błogosławieństwo Joanny d’Arc przed wymarszem przeciwko Anglikom (1429r.).
Po południu ruszamy do Chenonceau – Zamek Dam – najsłynniejsze jego mieszkanki to Katarzyna Medycejska, która przejmuje zamek od Diany de Poitiers – faworyty królewskiej. Obie damy wywarły niepowtarzalne piętno na samej architekturze ale i wystroju zamku, do dziś wręcz namacalny jest dotyk kobiecej dłoni – w przepięknych ogrodach, wystroju komnat, salonów i gabinetów, w niepowtarzalnych, przepięknych i zawsze świeżych kompozycjach kwiatowych. Uroku i przepychu dodają oryginalne dzieła wielkich mistrzów pędzla – Corregio, Rubens, Bassano, Veronese i inni.
Jeszcze dzisiaj zamek Chambord – ogromne renesansowe dzieło architektury, największy zamek w dolinie Loary, sporadycznie tylko wykorzystywany przez królów Francji. Jednym z jego mieszkańców był po utracie tronu polskiego król Stanisław Leszczyński, prywatnie teść Ludwika XV. Na marginesie – większość zamków nad Loarą nie miała znaczenia wojskowego, były to nieco umocnione pałace (chateau można tłumaczyć jak zamek, ale również jak pałac). Zamek Chambord nawet i murów żadnych nie ma i nigdy nie miał.
Czwartek – wcześnie rano udajemy się do Villandry. Ale tu chcemy zobaczyć nie tyle zamek-pałac, ale fantastyczne ogrody. Część z nich w formie klasycznych wysokich strzyżonych bukszpanów, natomiast reszta w postaci grządek warzywnych obramowanych niskimi, krótko strzyżonymi bukszpanami. Wrażenie niesamowite – piękna kolorowa rabata z kapust, porów, lawendy, dyni, albo jeszcze czegoś innego. Doprawdy cudowne wrażenie – dynia w kwiatach, rabata czerwonych buraków – czyż może być coś urokliwszego?
Zamek w Amboise – był jednym z ważniejszych zamków królewskich w historii Francji. Skonfiskowany w XV wieku, stał się ulubioną siedzibą królewską. W zamku znajdują się również pamiątki po algierskim emirze Abd El Kaderze, więzionym tu wraz z kilkudziesięcioosobowym orszakiem po upadku powstania (w latach 1848-1852). W parku groby muzułmańskie. Także pomnik Leonardo da Vinci. W kaplicy św. Huberta jest pochowany Leonardo da Vinci, który był gościem króla Franciszka I od 1515 roku, żył i pracował nad swoimi genialnymi wynalazkami w niedalekim pałacyku Le Clos Luce. W muzeum i obszernym parku znajdują się makiety, i pracujące prototypy, wielu z jego wynalazków (około 40). Jeszcze jedna ciekawostka – w drodze do pałacu Leonardo, przy wąskiej uliczce w stromym zboczu wapiennym pomieszczenia mieszkalne kute (dłubane) w skale. Łatwo powiększyć M.
Przejazd do Orleanu – miasto mocno historycznie związane z Joanną d’Arc, stąd i jej przydomek Dziewica Orleańska. Wrażenie robi pomnik konny Joanny na cokole zdobionym reliefami ze scenami z jej życia. Uwagę zwraca katedra Notre Dame – bliźniaczo podobna do paryskiej. We wszystkich kościołach i katedrach zwraca uwagę surowość i brak wystroju – to pokłosie Rewolucji Francuskiej, w czasie „wierna córa kościoła katolickiego” odwróciła się od kościoła, a drogocenny wystrój został zdarty i wykorzystany inaczej. Dobrze, że chociaż część dostała się do muzeów.
Piątek – Paryż. To jedno słowo wystarczy za wszelkie opisy. Jak opisać coś, co się opisowi nie poddaje. Przynajmniej mojemu. Przecież wszyscy wiedzą o Paryżu wszystko – tylko nie wszyscy widzieli. Nie opowiem im nic – wybierzcie się, i to nie raz. Raz być w Paryżu to tak jak by wcale nie być. Zawsze coś znajdziesz. My (tym razem) zobaczyliśmy: Plac Trocadero z widokiem na Wieżę Eiffla, wizyta w pobliżu Wieży, katedra Notre Dame z mostem kłódek, Pałac Sprawiedliwości, Ogrody Luksemburskie, Łuk Triumfalny, Champs Elysee, Luwr i okolice, późnowieczorna przejażdżka statkiem po Sekwanie, przejazdy paryskim metrem, paryskie ulice. Na jeden dzień dużo. Aha – jeszcze nasze Panie (nie tylko) wizyta w firmie Fragonard – fabryka zapachów. Głowy potracone, tak się kręciło od zapachów. I CEN. Koło północy wyruszamy do domu. Podziękowania dla pilota – pani Joanny – i kierowców. Brawo! To była dobra robota! Chociaż tempo obłędne i zmęczenie szybko narastało. Do zobaczenia w Paryżu!!!!

A.K.

Zdjęcia A.K.
Zdjęcia E.K.



Jak przygoda to tylko w … Gorgany 28.08. – 01.09.2013

Wymyśliliśmy tę wycieczkę dla ciekawych nowych wrażeń, w miarę doświadczonych, o dobrej kondycji turystów górskich. Przewidywana długość tras pieszych oraz spodziewane bardzo skromne warunki pobytu odstraszyły kilka osób a z drugiej strony nowość tematu i spodziewana egzotyka zachęciły innych. I ci drudzy nie zawiedli się. Zebrało się nas 25 zdeterminowanych zwiedzić góry uznawane za najdziksze w Karpatach.
Środa. Wyjechaliśmy o 20,00 i szybko (ach, te nasze drogi !) i sprawnie dojechaliśmy do przejścia granicznego w Korczowej. Chwila na zakup hrywien w kantorze i przystępujemy do odprawy granicznej. I tu zaczynają się atrakcje. O pierwszej nie będę się szerzej rozpisywał, żeby nie narobić wstydu osobie, która ją spowodowała, a tylko ona poniosła konsekwencje. Druga to coraz sprawniejsza odprawa zarówno po stronie polskiej, jak i ukraińskiej. Technika (komputery, skanery) i uproszczenia zasad odprawy powodują, że przy odrobinie szczęścia (jeśli nie ma kolejki) można przekroczyć granicę w czasie poniżej 1,5 godz (co jeszcze niedawno było marzeniem).
I już mogliśmy ruszyć do celu. Był środek nocy, więc większość uczestników posnęła i tylko załoga musiała czuwać, żebyśmy dojechali cali tam, gdzie należy. A jazda, w miarę oddalania się od granicy, była coraz trudniejsza. Jeszcze droga do Lwowa jest znośna, choć już gorsza od polskiej średniej a im dalej, tym gorzej. Skończyło się na tym, że na ostatnim odcinku około 30 km wyprzedzali nas miejscowi staruszkowie na rowerach składakach. Jest na tej drodze więcej dziur niż całego i samochód zaprojektowany na drogi europejskie nie może jechać szybciej, żeby się nie rozsypał.
Czwartek. W końcu jednak rano dojechaliśmy do celu – pensjonatu Arnika w Osmołodzie. Przywitali nas serdecznie gospodarze: Wiktor i Julia, zakwaterowaliśmy się w trzech sąsiadujących ze sobą domach, zjedliśmy śniadanie i mogliśmy ruszać w góry. Padał drobny deszcz i Wiktor (przewodnik i ratownik górski) delikatnie odradzał nam wyjście w góry, ale nie chcieliśmy tracić dnia, więc skorygowaliśmy tylko pierwotny plan uwzględniając dowóz w głąb gór. Wiktor zadzwonił, gdzie trzeba i wkrótce podjechał nasz środek transportu – gruzowik, czyli ciężarówka z ławami na skrzyni ładunkowej i Wasylem za kierownicą.
Wasyl ma szeroki uśmiech błyskający złotem a gruzowik to mocna bestia nie bojąca się żadnych dziur, stromych podjazdów czy jazdy korytem potoku. I takiej maszyny nam trzeba.
W Gorganach odległości są duże, więc zdobywanie tych gór bez dowozu w głąb dolin wymagałoby wielogodzinnego nudnego chodzenia okropnie rozjeżdżonymi drogami leśnymi (chyba, że zakłada się wędrówkę z namiotem i zapasami żywności). Gruzowik załatwia to w miarę szybko i w miarę wygodnie. Korzystaliśmy z niego codziennie i dzięki temu udało nam się zrealizować znacznie ciekawszy program od zakładanego pierwotnie i znacznie mniejszym wysiłkiem. Za każdym razem jazda na pace była dodatkową atrakcją.
Tak więc we czwartek dojechaliśmy w głąb doliny potoku Kotelec i zielonym szlakiem ruszyliśmy w górę planując zdobycie Grofy (1738). Po niezbyt długim podejściu lasem doszliśmy do polany Płyśce, gdzie jest chatka – schron samoobsługowy, w którym można się przespać (w dwóch izbach są drewniane podesty, na których może się rozłożyć, przy gęstym upakowaniu, do 20 osób) i ugotować strawę i wysuszyć, bo w sieni jest piec, drewna za oknami w bród a i źródełko wody niedaleko. W chatce spotkaliśmy turystę ze Lwowa, który powitał nas kubkiem gorącej herbaty wzmocnionej z piersiówki i słoikiem konfitur z czarnej porzeczki własnego wyrobu.
Wkrótce ruszyliśmy dalej. Cały czas otaczała nas gęsta mgła, przemieniająca się dość często w drobny deszcz. Drobne przeoczenie na starcie od chatki spowodowało zagubienie oznakowanej ścieżki i w rezultacie podchodzenie w kierunku szczytu najpierw przez las a potem przedzieranie się przez sporą połać kosówki. W końcu dotarliśmy do ścieżki i już dość łatwo podeszliśmy na szczyt Grofy. Niestety, ciągle byliśmy w chmurze, widoczność – zerowa, w dodatku wzmagał się wiatr i było coraz zimniej, nie zatrzymywaliśmy się na szczycie zbyt długo i rozpoczęliśmy zejście. Ale na szczycie pokrytym gorganem (słowo to, które dało nazwę całej grupie górskiej oznacza rumosz skalny), przy minimalnej widoczności, dla odnalezienia kierunku zejścia konieczne było użycie kompasu.
Wciąż w gęstej chmurze zeszliśmy czerwonym szlakiem przez połacie gorganu i kosówki do lasu i wciąż w dół doszliśmy do kolejnej chatki przy której weszliśmy na niebiesko oznakowaną ścieżkę edukacyjną. Jeszcze tylko półtorej godziny zejścia (na ostatnim odcinku dość stromego) i znaleźliśmy się na dnie doliny Kotelca, w miejscu, gdzie czekał na nas Wasyl w swojej maszynie.
Powrót gruzowikiem – kolejna atrakcja. Trzęsie niemiłosiernie, ale wrażenia są niesamowite. Wróciliśmy do bazy zmęczeni, przemoknięci i zmarznięci, ale zadowoleni z atrakcyjnego dnia.
Po powrocie zdążyliśmy się odświeżyć pod natryskiem, nawet zrobić niezbędne zakupy (są tu dwa małe, ale całkiem nieźle zaopatrzone sklepiki) i nadszedł czas na obiad.
A potem spotkaliśmy się w „salonie” u Wiktora i Julii przy gitarze (Andrzej pokazał swój talent) i czym tam kto miał. W międzyczasie niektórzy skorzystali z sauny, w której napalili gospodarze. Było sympatycznie i wesoło i już całkiem się rozgrzliśmy. Ponieważ mieliśmy za sobą noc w autokarze i sporą trasę po górach w trudnych warunkach, wkrótce część uczestników rozeszła się do pokojów, ale wytrwalsi poszli jeszcze do ogniska, przy którym siedzieli już młodzi turyści z Dniepropietrowska, by tam kontynuować miło rozpoczęty wieczór.
Piątek. Pogoda się poprawiła – będzie piękny dzień. Przemoczone buty i ciuchy zdążyły prawie zupełnie wyschnąć. Po śniadaniu znów wsiedliśmy do gruzowika i kazaliśmy się zawieźć do doliny potoku Bystryk. W głąb każdej doliny doprowadzone są szerokie i solidne, choć o bardzo nierównej nawierzchni drogi leśne, którymi dojeżdżają do pracy drwale i ciężki sprzęt oraz wywozi się drzewo. Nasze przejście zaczęło się przy ujściu do Bystryka potoku Negrowa. Tym razem szliśmy nieoznakowaną drogą leśną aż do grzbietu, na którym pozostały słupki wyznaczjące biegnącą tędy w okresie międzywojennym granicę Polski z Czechosłowacją. Dziś słupki takie stanowią dodatkową pomoc w orientacji podczas przejść w terenie. Przez chwilę padał niewielki deszcz, ale cóż to dla nas.
Wkrótce doszliśmy wzdłuż słupków do Polany Bystrej, gdzie weszliśmy na czerwony szlak i zatrzymaliśmy się na krótko przy ruinach dawnego schroniska. Jeszcze kawał podejścia między kosówką, po gorganie i osiagamy szczyt Małej Sywuli (1818). Już stąd widać morze gór dokoła. Kilka zdjęć i ruszamy dalej, by wkrótce zdobyć Wielką Sywulę (1836) – najwyższy szczyt w Gorganach. A z niej widoki są jeszcze rozleglejsze. Warto było tu wejść. Dłuższa chwila na podziwianie panoramy, na drugie, czy nawt trzecie śniadanie, na zdjęcia i ruszamy dalej. Czerwony szlak wiedzie dalej grzbietem przez Łopuszną (1694), Borewkę (1596) i wreszcie opuszczamy go, by czarnym szlakiem wrócić do doliny Bystryka. Wracamy gruzowikiem z młodymi z Dniepropietrowska, którzy przeszli podobną trasę, zaglądając jednak pod drzewa obok ścieżek i dzięki temu zebrali trochę grzybów (ale Wasyl wyrzucił im z torby kilka niejadalnych).
Po dotarciu do bazy – kąpiel, obiad i czas wolny wykorzystany na zwiedzanie miejscowych lokali rozrywkowych (napis „kawiarnia” nad lokalem zamkniętym na głucho, usiąść przy piwie można w sklepie) lub kontynuację programu rozrywkowego przy ognisku. W naszym domku mamy dodatkowe towarzystwo pięciu turystów z Lubelszczyzny, którzy wybierają się na pięciodniowe przejście ze sprzętem biwakowym a noc przed wyjściem prześpią u nas, „na glebie”.
Sobota. Po śniadaniu Wasyl wiezie nas do doliny Czarnej. Jadą z nami Wiktor, Julia i Ralf (ich pies). Kiedy wysiadamy Wiktor z Julią ida na grzyby a Ralf towarzyszy nam. A my idziemy nieoznakowaną drogą leśną, zrazu przez teren wyrębu, więc trochę trudny, potem lasem, grzbietem Czarnego Wierchu. Po drodze spotykamy kilku grzybiarzy. Wkrótce docieramy do domku – schronu, przy którym zatrzymujemy się na mały posiłek. Stąd dalej prowadzi już ścieżka edukacyjna na szczyt Małej Popadii (1598). Podejście jest dość długie i strome, niektórzy z wielką ulgą witają szczyt. Ale to jeszcze nie koniec atrakcji, bo naszym celem w tym dniu jest widoczna już stąd Popadia (1740). Po krótkim odpoczynku ruszamy czerwonym szlakiem w jej kierunku.
Szczyt Popadii pokryty jest gorganem o takiej wielkości odłamków skalnych, że trzeba bardzo uważać stąpając po głazach, bo są one dość duże, ale jednak, bywa, że chwiejne.
Po dotarciu na szczyt znów mamy okazję podziwiać szeroką panoramę. Identyfikujemy zdobyte w poprzednich dniach Grofę i Sywulę. Fotografujemy słupek graniczny z numerem 1. Jest słonecznie, dość ciepło, odpoczywamy więc nieco dłużej.
Jednak trzeba ruszać dalej. Zejście zaplanowaliśmy wzdłuż dawnej granicy, bez szlaku. Początkowy odcinek jest dość trudny, bo stromy i po niezbyt stabilnym gorganie, potem dodatkowo wąską ścieżką przez kosówkę. Na tym odcinku spotykamy samotną turystkę. Ciągle towarzyszy nam Ralf – biegnie przed nami a gdy marudzimy, zawraca, by sprawdzić, czy się nie pogubiliśmy.
Za słupkiem numer 3 schodzimy ze ścieżki grzbietowej wyznakowanej słupkami, by zejść w dolinę. Zaczął padać niewielki deszcz, prowadząca nas ścieżka jest wąska i często niknie wśród bujnych traw na hali, ale kierunek „w dół” jest oczywisty.
Wkrótce dochodzimy do placu załadunku drewna w dolinie Czarnej. Stąd poprowadzi nas już droga wywozu drewna. Jednak okazuje się, że to nie takie proste. Droga jest, ale jest i potok i za chwilę są one jednym. Póki potok jest skromny, nie ma problemu z przejściem, ale po przyjęciu kilku mniejszych i nieco większych dopływów robi się z niego całkiem spora rzeczka a droga wciąż wiedzie jej korytem. Tak więc trochę wzdłuż jej brzegów, przeskakując z jednego na drugi, z kamienia na kamień, trochę nieco dalej od niej, przez las, jeśli niezbyt gęsty, mozolnie posuwamy się w dół. Wreszcie dochodzimy do trasy dawnej kolejki wąskotorowej, służącej niegdyś do wywozu drewna. Szyn już nie ma, pozostały jeszcze spróchniałe, zarośnięte trawą podkłady a przede wszystkim – wygodna, równa droga.
Wreszcie docieramy do placu, gdzie czeka na nas Wasyl i Julia (obiera zebrane prawdziwki – niektóre – potężne) i wkrótce dochodzi Wiktor. Wsiadamy do maszyny i ruszamy do bazy. Tym razem mamy najdalej, więc podróż trwa prawie godzinę.
Po obiedzie znów najwytrwalsi siadają przy ognisku z gitarą, choć jutro pobudka jest wcześnie.
Niedziela. Śniadanie mamy o 6,30 (5,30 naszego czasu) i kilka minut po 7 opuszczamy gościnne progi pensjonatu Arnika. Przed nami kawał drogi, w znacznej części koszmarnie dziurawej, planujemy jeszcze zatrzymać się na dłuższą chwilę w trzech miejscach, czeka nas przekraczanie granicy a chcemy wrócić do domu niezbyt późno, bo jutro trzeba pracować.
Ale na początku nie da się nic przyspieszyć. Dziury jak były, tak są i na pierwsze 70 km potrzeba nam 3,5 godziny. Po drodze podziwiamy w kolejnych wsiach dzieci idące na rozpoczęcie roku szkolnego (właśnie w niedzielę mają tę uroczystość). Szczególnie dziewczynki, w specjalnych, jednakowych, brązowych sukienkach, białych fartuszkach i ze wspaniałymi białymi kokardami prezentują się pięknie. Widać sporo chłopców w tradycyjnych, kolorowo haftowanych koszulach a przed jedną ze szkół między czekającymi rodzicami zauważamy dwóch popów. W końcu docieramy do pierwszego z dzisiejszych celów: Skitu Maniawskiego. To monastyr (klasztor) bazylianów, który dzięki odmowie przyjęcia unii brzeskiej stał się ostoją prawosławia na kresach wschodnich Rzeczypospolitej. Po wielu klęskach (spalenie przez Turków, likwidacja w okresie kasty józefinskiej, czasy komuny) obecnie odnowiony obiekt znów służy rzeszom wiernych. Podziwiamy mury obronne, zabudowania klasztorne a przede wszystkim cerkiew pod wezwaniem Podniesienia Krzyża Świętego z pięknym ikonostasem. Wszystkie obiekty są odnowione, choć bez zwracania uwagi na użycie materiałów nawiązujących do pierwowzoru.
Z Maniawy kierujemy się na Iwano – Frankiwsk (do 1962 – Stanisławów). Znów dziurawe drogi, choć przed stolicą województwa już trochę lepsze.
W Stanisławowie zatrzymujemy się w centrum. Podczas krótkiego spaceru po mieście zatrzymujemy się przed pomnikiem Adama Mickiewicza, na rynku przed ratuszem i drogowskazem pokazujacym kierunki i odległości do miast partnerskich Stanisławowa (fotografujemy się tu przed tabliczką kierującą do Chrzanowa), zaglądamy do katedry katolickiej (obecnie obrządku bizantyjsko – ukraińskiego), na placu przed katedrą uczestniczymy w Święcie Chleba (dożynki – kramy z regionalnymi artykułami spożywczymi, estrada z zespołami ludowymi). Tu znów podziwiamy licznych młodych i starszych mężczyzn ubranych w tradycyjne haftowane kolorowo koszule.
Niestety nie mamy wiele czasu i wkrótce ruszamy dalej – w kierunku Lwowa.
Drogi między miastami wojewódzkimi są nieco lepsze i udaje się nam osiągnąć oszałamiającą średnią prędkość 45 km/godz. Niestety Lwów wita nas deszczem. Zrazu niewielki opad nasila się i po szybkim przejściu od Baszty Prochowej, koło pomnika Epifana Drowniaka (Nikifora Krynickiego) i kościoła dominikanów, przez Rynek ze sławnym Ratuszem, koło katedry łacińskiej do pomnika Adama Mickiewicza rozchodzimy się, żeby się schować przed deszczem. Można wejść do katedry (trwa msza św), można do jednej z licznych w okolicy Rynku restauracji.
O umówionej porze zbieramy się w autokarze, żeby już ostatecznie skierować się do domu.
Na przejściu granicznym w Krakowcu, niestety stajemy w kolejce, jako piąty autokar do odprawy.
Jednak kolejka posuwa się dość szybko, odprawa przebiega sprawnie, zarówno po stronie ukraińskiej jak i po naszej i wreszcie jesteśmy w Polsce.
Powrót z Korczowej do Chrzanowa przebiegł bez przygód.
Podsumowując, trzeba stwierdzić, że wycieczka była bardzo ciekawa. Zrealizowaliśmy bogaty program górski, bardziej atrakcyjny od planowanego, podczas drogi powrotnej zobaczyliśmy, choć tylko przelotnie, kilka ciekawych miejsc, dotknęliśmy z bliska fragmentu Ukrainy i spodobała się nam. Gorgany są dzikie, ale już nie tak, jak dawniej. Są mapy turystyczne i przewodniki (także polskie), w terenie jest sporo dobrze oznakowanych szlaków turystycznych, a można chodzić i bez szlaków, jest trochę bazy w dolinach. Nie ma schronisk w górach a tylko kilka chatek, nie ma turystów na szlakach (spotkaliśmy dwie osoby w ciągu trzech dni). I to się nie zmieni, dopóki będzie się tam dojeżdżało takimi drogami, jakie są w tej chwili – czyli nieprędko. Jednak warto nawet znieść trudy dojazdu, żeby tam zawitać. Bo są tam jeszcze, oczywiście, ludzie, miejscowi: serdeczni, przyjaźni, gościnni, chętni do pomocy, jeszcze nie zepsuci przez letników, którzy przyjeżdżają z workiem pieniędzy i oczekują „all inclusive” z podaniem do łóżka.
Pojedziemy tam znowu w przyszłym roku (może w inną grupę górską).

KP

Zdjęcia M.G.



Okolice Szczawnicy pieszo i na rowerach 24-25 sierpnia 2013


Zarząd koła Grodzkiego, skupiającego sporą liczbę turystów – kolarzy, postanowił zorganizować wycieczkę, łączącą dwa w jednym: turystykę kolarską i pieszą górską. Za najlepsze miejsce na taką wycieczkę uznano rejon Szczawnicy. Ogłoszony program i prognozy pięknej pogody skłoniły do wyjazdu 26 osób.
Do Szczawnicy dojechaliśmy w sobotę przed południem, zakwaterowaliśmy się i przeszliśmy do wypożyczalni rowerów. Po zaopatrzeniu się w pojazdy (było z tym trochę problemów, także podczas jazdy) ruszyliśmy specjalnie dla rowerzystów przygotowaną dróżką wzdłuż Grajcarka, potem wzdłuż Dunajca. Przy pawilonie edukacyjnym Pienińskiego Parku Narodowego zatrzymaliśmy się, między innymi żeby zobaczyć na znajdującej się tam mapie plastycznej czekającą nas trasę. A zaplanowany był przejazd do Czerwonego Klasztoru i, oczywiście, również z powrotem. Wkrótce ruszyliśmy dalej.
Pod wodzą doświadczonego przodownika turystyki kolarskiej Jurka Guta grupa jechała spokojnie i bezpiecznie, choć ruch na Drodze Pienińskiej wzdłuż Dunajca był spory. Korzystając z pięknej, słonecznej pogody wielu turystów i wczasowiczów wybrało się do Leśnicy lub Czerwonego Klasztoru pieszo lub na rowerach. Jadąc wzdłuż rzeki podziwialiśmy wznoszące się nad nią ściany skalne Sokolicy, potem Trzy Korony a przez cały czas liczne tratwy flisackie przewożące amatorów spływu oraz pontony i kajaki, którymi pokonywali ten piękny fragment Dunajca zwolennicy mocniejszych wrażeń.
Po godzince „z hakiem” dojechaliśmy na miejsce. W Czerwonym Klasztorze, jak sama nazwa wskazuje, najciekawszy jest dawny klasztor kartuzów (obecnie muzeum), ale również liczne punkty gastronomiczne oraz kramy z pamiątkami przyciągają turystów. Można także spłynąć stąd ze Słowakami, choć nieco krótszą trasą niż z polskimi flisakami.
Dla mnie osobiście powrót tą samą trasą był niezbyt ciekawy, oderwałem się więc od grupy i ruszyłem w stronę Wielkiego Lipnika. Droga do tej wsi prowadzi doliną potoku Lipnickiego, jest więc dość płaska, ale, niestety wykorzystywana także przez samochody. A potem jest jeszcze ciekawiej, bo z Wielkiego Lipnika trzeba się wspiąć na Przełęcz pod Tokarnią (710 mnpm) pokonując około 130 m różnicy wzniesień. Ale niekoniecznie trzeba tam wyjeżdżać, można przecież podprowadzić rower, kawałeczek chociaż. Za to jaka frajda po drugiej stronie ! Do samej Leśnicy nie trzeba kręcić pedałami a tylko pilnować hamulców, żeby się zanadto nie rozpędzić.
A w Leśnicy warto zatrzymać się przy kościele pod wezwaniem Michała Archanioła. Podobno dzwony tej świątyni mają moc odpędzania burz. Szkoda tylko, że kościół przeważnie jest zamknięty.
A jeszcze trochę dalej dojeżdża się do miejsca, które tłumnie odwiedzają turyści, wczasowicze i letnicy ze Szczawnicy – chaty Pieniny, czyli schroniska a właściwie – gospody. Ze Szczawnicy niedaleko, droga łatwa i piękna (otoczenie Leśnickiego Potoku jest zachwycające), gra kapela (także polskie standardy biesiadne), w knajpie można zjeść i wypić za złotówki, więc nawet skauci piwni moga się zdobyć na taką wyprawę, i chętnie to robią. Ale miejsca jest dość, więc nawet towarzystwo piwoszów bardzo nie przeszkadza.
Tam też spotkałem się z grupą, która przyjechała, jak należy, Drogą Pienińską. Bez pośpiechu zjedliśmy kanapki lub skorzystaliśmy z oferty restauracji (według upodobań).
Po odpowiednim czasie zebraliśmy się do powrotu. Dojazd do Polski, do Szczawnicy i wreszcie do wypożyczalni rowerów minął bez przygód. A po oddaniu rowerów mieliśmy jeszcze czas na spacer po Szczawnicy według indywidualnych planów. Starczyło tego czasu na posmakowanie lodów, krótki spacer po dolnym Parku Zdrojowym, przejście do górnego Parku Zdrojowego a w nim między innymi, odwiedzenie Dworku Gościnnego – pięknie zrekonstruowanego po pożarze w 1962 roku, chwilę relaksu na ławeczce przy Placu Dietla. Na każdym kroku widać tu rozwój uzdrowiska pod troskliwym okiem nowych właścicieli (prawnuków hrabiego Adama Stadnickiego) i nie bez ich sporego finansowego udziału.
Ale nadszedł czas na obiad i potem znów indywidualne plany, na przykład podejście do schroniska pod Bereśnikiem lub odwiedzenie kilku lokali rozrywkowych działających do późna.
W niedzielę po śniadaniu opuściliśmy pensjonat i podeszliśmy pod dolną stację kolejki linowej na Palenicę. Wyjazd pozwolił nam szybko uzyskać sporą wysokość i dalsza część zaplanowanego na ten dzień przejścia prowadziła grzbietem Małych Pienin, bez konieczności pokonywania większych podejść. Pogoda była słoneczna, niebo prawie bezchmurne, przejrzystość powietrza spora, mogliśmy więc podziwiać z Palenicy i później widoki na Pieniny (łącznie z Wysoką, Sokolicą i Trzema Koronami), Gorce, fragmencik Beskidu Wyspowego z Mogielicą, Beskid Sądecki (Pasmo Radziejowej) a także Tatry.
Piękna, słoneczna pogoda, widoki z odkrytych polan, niezbyt męczące przejście – czego można chcieć więcej ? A jeszcze na dodatek mieliśmy ciekawe towarzystwo: od Palenicy przyłączyły się do naszego kierdla dwie owce i konsekwentnie szły za nami i przewodnikiem naszego stada – Wackiem Oczkowskim – aż do Wysokiego Wierchu, podchodząc wraz z nami na strome fragmenty i schodząc po skałkach i kamieniach. A potem – chyba wróciły. Owce – turystki, cy co?
Pod Wysokim Wierchem u juhasa kupiliśmy oscypki (może choć leżały koło owczego sera ?).
Przed szczytem Durbaszki zeszliśmy do schroniska, które tam się znajduje. Posiedzieliśmy przy nim chwilę, ktoś tam coś zjadł, ktoś wypił (nie piwo, bo to harcerskie schronisko), ktoś wystawił twarz do słońca.
Zejście w rejon Jaworek było wygodne i niemęczące – szeroką drogą, łagodnie w dół. Jeszcze około kilometra i doszliśmy do kościoła – dawnej cerkwi w Jaworkach. Niestety wnętrze z pięknym ikonostasem mogliśmy obejrzeć tylko przez zamkniętą kratę.
Wkrótce pod karczmę w Jaworkach (chyba akurat ucztowali tam prezydenci ościennych państw) podjechał nasz bus i pozostał nam tylko powrót do Chrzanowa.
Okazało się, że wycieczka łącząca zainteresowania turystów kolarzy i turystów górskich jest dobrym pomysłem. Prawie wszyscy uczestnicy wyjazdu wzięli udział w obu częściach – kolarskiej i górskiej. Warto kontynuować takie imprezy.

KP

Zdjęcia H.B.



Rysianka, Lipowska … 28 lipca 2013

Koło Fablok od wielu lat dość regularnie organizuje w lipcu wycieczki w rejon Hal Lipowskiej i Rysianki – taka tradycja. W tym roku kolejna wycieczka wypadła w okresie bardzo dokuczliwych upałów, które odstraszyły wielu amatorów górskich wędrówek. Mimo to zebrała się silna grupa twardzieli (24 osoby), którym niestraszne deszcze i niepogody ale także upały i spiekota.
Zajechaliśmy do Żabnicy i, żeby jak najwyżej podejść możliwie wcześnie, nim góry rozgrzeją się do czerwoności, ruszyliśmy najpierw w stronę Romanki. Doszliśmy na Halę Pawlusią a z niej na szczyt Romanki (1366 m npm – najwyższy punkt wycieczki). Niestety ścieżki w tym rejonie są zdewastowane przez ściąganie pni drzew, leży też na przejściach sporo gałęzi po ściętych świerkach. Kilkoro spośród uczestników wycieczki przyznało, że po raz pierwszy zdobyli ten szczyt, choć w okolicy bywali wielokrotnie.
Ze szczytu ponownie przez Halę Pawlusią doszliśmy do schroniska PTTK na Rysiance. I tu była pora na odpoczynek, uzupełnienie wydatkowanych kalorii a przede wszystkiem – płynów. Zrobiło się już naprawdę upalnie i trzeba było ciągle pamiętać o nawadnianiu organizmu.
W minionych latach przerwy w okolicach schronisk na Rysiance i Lipowskiej były przez uczestników wykorzystywane na zbieranie jagód, ale panujące tego lata upały i susza bardzo ograniczyły urodzaj tych smacznych owoców.
Po odpoczynku skierowaliśmy się w stronę nieodległego schroniska na Hali Lipowskiej. Tu przystanek był krótszy, bo i zmęczenie od ostatniego postoju niewielkie.
Ponieważ słońce przypiekało, nieco zmodyfikowaliśmy planowaną trasę przejścia i zamiast przez Redykalny Wierch (a wcześniej Hale Bieguńską, Gawłowską, Bacmańską i wreszcie Redykalną – na każdej z nich pełna wystawa na słońce) przeszliśmy ocienionym szlakiem po północnej stronie Wierchów Boraczego i Redykalnego.
W schronisku na Hali Boraczej była kolejna przerwa – wodopojowa.
I pozostało nam jeszcze zejście do Żabnicy Skałki. A tam była chwila na spłukanie w potoku – przynajmniej z grubsza – kurzu, potu i soli i wkrótce ruszyliśmy w drogę powrotną.
Mimo obaw, wszyscy przeżyli gorący dzień w dobrej formie. Trasa, którą przeszliśmy w większości prowadziła ocienionymi drogami leśnymi, nie musieliśmy się spieszyć, było gdzie odetchnąć podczas marszu, więc upał nam nie dokuczył nadmiernie. Niech żałują ci, którzy się przestraszyli prognoz i nie wybrali się na wycieczkę.

KP

Zdjęcia B.P.



Bośnia i Hercegowina, Chorwacja 17 – 25 lipca 2013

W ubiegłym roku nasza wycieczka z bazą w Medziugorie cieszyła się ogromnym powodzeniem (pojechały dwa autokary), ale tegoroczna już nie miała takiej obsady – wyjechało 34 uczestników, choć program był zmieniony, aby ci, którzy zdecydują się na powtórkę, zobaczyli coś nowego.
Tak więc z kilkunastoma miejscami wolnymi w autokarze wyjechaliśmy z Chrzanowa w środowe południe. Po krótkim postoju w Cieszynie, nieco dłuższym przy popularnej Rohlence (zespół obiektów gastronomicznych pod tytułowym wiatrakiem koło Brna) i wieczornym oddechu w Zoebern (sporą atrakcją jest tu coś, co można zobaczyć przed zajazdem – ale nie będę psuł niespodzianki, trzeba to zobaczyć na miejscu), po przekroczeniu kilku granic (na szczęście w większości niezauważalnych – podróżowaliśmy cały czas po terenie Unii Europejskiej) rankiem we czwartek zajechaliśmy do Omiszu.
Misteczko to jest obecnie popularnym kąpieliskiem o pięknej, piaszczystej (wyjątek w tej okolicy) plaży, jednym z wielu na wybrzeżu dalmatyńskim, a w jego historii wybija się okres, gdy stanowiło bazę dla piratów adriatyckich. Po tym epizodzie pozostały w samym Omiszu i w bliskiej okolicy ruiny czterech twierdz broniących dostępu do miasta. Mieliśmy dość czasu, żeby zachwycić się urokliwymi wąskimi uliczkami starówki, spojrzeć z daleka lub nawet z bliska na zachowane pozostałości twierdz, zanurzyć się w Adriatyku, odpocząć po nocy w autokarze na plaży, kupić owoce na ulicznym bazarze.
Po południu zebraliśmy się i ruszyliśmy w dalszą drogę. Wkrótce dotarliśmy do przejścia granicznego z Chorwacji do Hercegowiny, które w następnych dniach poznamy dokładnie. Bośnia i Hercegowina nie należy do zjednoczonej Europy, są tu kontrolowane dokumenty (paszporty lub dowody osobiste), ale przebiega to dość sprawnie i zajmuje zwykle kilkanaście minut.
Od przejścia granicznego do naszej bazy pod Medziugorie jest już blisko i do celu dojechaliśmy o przyzwoitej porze. U wrót powitali nas serdecznie gospodarze: Ela i Slawko. Zakwaterowanie przebiegło bez większych problemów i wkrótce zebraliśmy się w nowej jadalni (gospodarze zakończyli kolejny etap rozbudowy pensjonatu), przy kolacji z powitalnym winem.
W piątek po śniadaniu wyjechaliśmy w kierunku Sarajewa. Doliną Neretwy, między kolejnymi pasmami Gór Dynarskich oddalaliśmy się od wybrzeża morskiego i równocześnie obserwowaliśmy zmianę roślinności pokrywającej stoki gór. Tuż przed stolicą zjechaliśmy z głównej drogi w stronę masywu Bjelasnicy, gdzie w 1984 roku rozgrywane były niektóre z dyscyplin Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Doliną a potem zboczami gór, gdzie jeszcze widoczne są tablice ostrzegające o minach, dojechaliśmy pod zespół skoczni narciarskich, na których skakali olimpijczycy. Niestety, obiekty, zbudowane z wielkim zaangażowaniem mieszkańców całej Jugosławii przed Olimpiadą, obecnie, nieużywane, popadają w ruinę. Olimpiada, która miała przyczynić się do rozkwitu sportów zimowych na tych terenach, przegrała z wojną, która przetoczyła się przez te tereny 10 lat później.
Po zrobieniu fotografii na tle skoczni i na podium olimpijskim wjechaliśmy do centrum Sarajewa.
Tam spotkaliśmy się z panią Małgorzatą, Polką mieszkającą od ponad 30 lat w Sarajewie, która oprowadziła nas po tym ciekawym mieście o bogatej historii, gdzie widoczne są wpływy rządów tureckich, austriackich, gdzie z meczetami sąsiadują cerkiew i katedra katolicka, gdzie na każdym kroku napotyka się ślady niedawnej krwawej wojny. Na koniec mieliśmy trochę czasu na degustację specjałów miejscowej kuchni.
Wracając z Sarajewa przystanęliśmy w Mostarze. Szkoda byłoby przejechać przez to miasto i nie zajrzeć, choćby na krótko, do jego najstarszej części. Co prawda czasu na to mieliśmy niewiele, ale wystarczyło, aby się zachwycić pięknie odbudowanym po zniszczeniu podczas wojny Starym Mostem (podziwialiśmy nawet skoczka, który z mostu skoczył do Neretwy), krętymi uliczkami z warsztatami miejscowych rzemieślników i sklepikami pełnymi pamiątek.
Po powrocie do bazy zjedliśmy kolację a nieco później spotkaliśmy się na tradycyjnym wieczorku zapoznawczym. Były tańce, były śpiewy, rozmowy o wojażach odbytych i planowanych lub choćby wymarzonych, garść dowcipów, była – a jakże – degustacja specjałów miejscowych winiarzy i destylatorów. Ale wszystko było w miarę.
Na sobotę zaplanowaliśmy rejs – tak zwany fish piknik. Po śniadaniu przejechaliśmy (z krótkim przystankiem na granicy) do Gradaca. Tam zaokrętowaliśmy się na niewielki stateczek i oddaliśmy się pod opiekę jego dwuosobowej załogi, która powitała nas otwartymi ramionami, kieliszeczkiem rakiji i szklaneczką (na dobry początek) czerwonego wina. No i odpłynęliśmy „w siną dal”. Właściwie to nie w wielką dal, bo w kierunku widocznego cały czas półwyspu Peljeszac. Po niecałej godzinie przybiliśmy do przystani w miejscowości Trpanj. Tam mieliśmy czas na plażowanie, kąpiel, odwiedzenie nabrzeżnego baru. Kto nie uważał i wystawił się zbyt długo na słońce – spiekł się na czerwono. Po powrocie na statek zjedliśmy pyszną makrelę z rusztu (dla chętnych była dokładka) i popłynęliśmy dalej. Drugi przystanek był w miejscowości Duba. Znów plaża i kąpiel ale już bez rybki po powrocie. Kolejny przystanek kapitan urządził nam nieopodal Duby, przy plaży, na którą nie można zejść, bo nie ma tam przystani. Nie można zejść, ale można zeskoczyć ze statku i dopłynąć. I właśnie te skoki – na nogi, na głowę, z dolnego pokładu lub z górnego – były największą atrakcją rejsu. Wspaniała, przejrzysta woda, odpowiednio głęboka, zapewniała skaczącym do niej niezapomniane przeżycia. Żałujcie, którzyście nie spróbowali.
Ostatni etap – powrót do Gradaca – minął szybko, tym bardziej, że wino jeszcze się nie skończyło.
A w Gradacu jeszcze chwila na spłukanie soli pod natryskiem przy plaży, drobne zakupy – i powrót. Dla mnie osobiście to był najprzyjemniejszy dzień podczas tej wycieczki.
W niedzielę w programie nie mogło zabraknąć samego Medziugoria. Po śniadaniu pojechaliśmy do centrum a potem do przedmieścia Bijakovici, skąd rozpoczyna się ścieżka do miejsca pierwszych objawień. Skalista, kamienista ścieżka wśród kolczastych zarośli to typowa droga w tym rejonie. Wzdłuż tej ścieżki postawiono stacje tajemnic różańcowych. Niektórzy z pątników – a mijaliśmy ich bardzo wielu – idą w górę boso (dla pokuty lub wzmocnienia intencji modlitewnych towarzyszących pielgrzymce). Po przejściu trasy pielgrzymkowej wróciliśmy do centrum miasta, czyli na parking obok kościoła św Jakuba. Tam był czas na udział we mszy św., zakup pamiątek, odpoczynek przy kawie lub wejście na Kriżewac – drugie wzgórze popularne wśród pielgrzymów z drogą krzyżową prowadzącą na szczyt, gdzie w 1900 rocznicę aktu zbawienia ludzkości (śmierci Jezusa na krzyżu) ustawiono wielki krzyż. Ta droga jest dłuższa i w upalne południe bardzo wyczerpująca, więc pielgrzymkę tę odbyłem tylko ja jako reprezentant grupy.
Na popołudnie przewidzieliśmy dłuższą chwilę oddechu pod wodospadami Krawicy. Jest to piękne miejsce, gdzie rzeka spada z progów trawertynowych kilkunastometrowej wysokości. Ogromna popularność wśród pielgrzymów i miejscowych tego, oddalonego od Medziugorie o nieco ponad 20 km kąpieliska jest w pełni uzasadniona, choć prowadzi do strasznego tłoku w okresach upałów. Jednak mimo tłoku, warto tam pojechać, aby się ochłodzić pod naturalnymi natryskami (można nawet zażyć przyjemności biczów wodnych), popływać lub po prostu poleżeć nad wodą.
W poniedziałek czekał nas znowu dłuższy przejazd. Najpierw skierowaliśmy się do Parku Narodowego Krka. Park obejmuje otoczenie rzeki Krki z licznymi ciekawostkami geologicznymi, przyrodniczymi, historycznymi. Najbardziej popularne są jednak wodospady, jakie utworzyły się na rzece między miejscowościami Skradin i Lozowac. Można tu spacerować po starannie przygotowanych dróżkach i drewnianych kładkach, fotografować wspaniałe połączenie spadającej z wysoka wody z bogatą roślinnością, można zażyć kąpieli, poleżeć na trawie, zjeść coś lub wypić w jednym z licznych punktów gastronomicznych. A to wszystko po wykupieniu biletu za jedyne 90 kun (ponad 50 zł) od osoby (po uwzględnieniu zniżki za wejście grupowe). No cóż, Chorwaci potrafią cenić swoje walory turystyczne.
Po zwiedzeniu parku (lub raczej jego niewielkiej części) pojechaliśmy do niedalekiego Szybenika. Upał i zmęczenie pierwszą częścią dnia sprawiły, że sił wystarczyło nam tylko na podziwianie katedry św Jakuba, Placu Republiki Chorwackiej i ratusza (gradska loza) oraz z daleka odbudowywanych ruin twierdzy św Anny. Pozostały czas spędziliśmy na plaży.
Na wtorek zaplanowaliśmy zwiedzanie kolejnej ciekawej miejscowości na wybrzeżu dalmatyńskim oraz kąpiel. Przez przejście graniczne w Metkowicu (niestety spora kolejka, dość długa odprawa i w rezultacie około 1 godziny straty) wjechaliśmy do Chorwacji. Wkrótce potem jeszcze dwa razy przekraczaliśmy granice Chorwacko – Hercegowińskie w okolicy Neum (to miasto wraz z dwudziestokilkukilometrowym odcinkiem wybrzeża należy do Bośni i Hercegowiny) aby wreszcie wjechać na półwysep Peljeszac. Pokonując kilka gór dojechaliśmy wreszcie do Orebicza, skąd można przepłynąć regularnie kursującym stateczkiem do Korczuli.
To piękne, choć miniaturowe miasteczko (chodzi o historyczną część),otoczone murami obronnymi z basztami i bramami słynie z katedry św Marka (patron na pamiątkę kilusetletniego władania Wenecji nad miastem), domu rodzinnego słynnego podróżnika Marca Polo, z żywej tradycji tańców regionalnych – Moreszki. Jest tu również piękna przystań jachtowa oraz plaża. Szeroko znane są przysmaki miejscowej kuchni opartej na owocach morza. Miasteczko można przejść z końca w koniec w kilkanaście minut, warto jednak zatrzymać się na chwilę w kilku miejscach i chłonąć jego niepowtarzalną atmosferę. A i kąpiel była przyjemna.
Powrót przebiegł już sprawniej, tak, że przed dotarciem do bazy zdążyliśmy jeszcze zrobić zakupy, głównie spożywcze, w markecie na skraju Medziugorie. Pożegnalna kolacja była znów z winem.
We środę zjedliśmy śniadanie nieco wcześniej i wkrótce opuściliśmy gościnne progi u Eli i Sławka, aby skierować się w stronę domu. Jednak to nie był jeszcze koniec atrakcji krajoznawczych.
Po kilku godzinach jazdy dotarliśmy do kolejnego parku narodowego w Chorwacji – PN Paklenica.
Jest to park obejmujący najciekawszą część pasma górskiego Velebit. Można tam wędrować nieźle przygotowanymi dróżkami i ścieżkami górskimi, można coś zjeść i nawet przenocować w schroniskach, można się wspinać, można oglądać relikty bogatej historii regionu. My przeszliśmy najczęściej uczęszczaną przez turystów doliną Wielkiej Paklenicy.
Niedaleko od wejścia podziwialiśmy sporą grupę (mimo upału) amatorów wspinaczki zawzięcie zdobywających wielokrotnie już zdobyte (i przygotowane – obite na stałe) drogi wspinaczkowe. Wśród naszych uczestników największe poruszenie wywołała rodzina z dwójką dzieci (na oko 6- i 3- letnie), wspinających się zupełnie profesjonalnie (z asekuracją), choć na łatwych początkach.
Ale nie przyszliśmy tu po to, żeby kibicować wspinaczom – ruszyliśmy dalej. Droga prowadzi dnem wąskiej doliny, z obu stron ograniczonej potężnymi ścianami skalnymi, wzdłuż koryta suchego (na początku) potoku. Trudności techniczne są niewielkie, podejścia na większości trasy bardzo łagodne (jeden, niezbyt długi odcinek jest nieco bardziej stromy), większa część trasy wiedzie przez las, a więc w cieniu, choć dość często pojawiają się widoki na boki. Nagrodą za przejście trasy są dwa schroniska, które się osiąga i wspaniałe widoki, szczególnie w wyższych partiach doliny. W schroniskach można odpocząć, zjeść coś i wypić (w niższym – bogatsza, w wyższym – skromniejsza oferta). W wyższej partii doliny są dwa ujęcia wody źródlanej, korytem potoku płynie woda, można nawet znaleźć miejsce nadające się do kąpieli. W sumie jest to bardzo przyjemna wycieczka dla niekoniecznie zaawansowanych turystów.
Po powrocie tą samą drogą zeszliśmy nad brzeg morza i po raz ostatni podczas tej wycieczki skorzystaliśmy z kąpieli w Adriatyku. A wieczorem ruszyliśmy dalej, aby nocą przejechać sporą część Chorwacji, Słowenię, Austrię i we czwartek rano dojechać do Słowacji a dokładniej do jej stolicy – Bratysławy.
Spacer po Bratysławie rozpoczęliśmy od tarasu widokowego przed budynkiem Parlamentu Republiki Słowackiej. Widać stąd przede wszystkim Dunaj i nową część miasta a także przygraniczne tereny Austrii, pięknie prezentuje się także zamek bratysławski. Przez podzamcze przeszliśmy w pobliże katedry św Marcina, zatrzymaliśmy się na Targu Rybnym przy pomniku ofiar Holocaustu na Słowacji, potem przeszliśmy Placem Hviezdoslava (właściwie jest to szeroka aleja) podziwiając znajdujące się przy nim reprezentacyjne budowle (między innymi ambasady USA i Słowackiego Teatru Narodowego), pomniki (Jan Christiana Andersena i Hviezdoslava) oraz okolicznościową wystwę rzeźby współczesnej (niektóre dzieła były oryginalne i to bardzo).
Po dojściu do Rynku Głównego mieliśmy czas na kawę (lub cokolwiek innego). Potem obejrzeliśmy jeszcze Ratusz, Pałac Prymasowski, budynek Filharmonii Narodowej, pomnik Ludowita Stura (uznawanego za twórcę literackiego języka słowackiego) i już byliśmy na nabrzeżu, gdzie wsiedliśmy do autokaru.
Potem jeszcze tylko kilka godzin podróży przez Słowację i po przekroczeniu granicy w Zwardoniu – wreszcie Polska. Do domów wracaliśmy zmęczeni podróżą, ale pełni wrażeń i wspaniałych wspomnień.

KP


Pilsko 30 czerwca 2013

Ostatni raz byliśmy na Pilsku we wrześniu 2010 roku – najwyższa pora, aby tam znów pójść.
Na wycieczkę, pomimo niesprzyjających prognoz – zapowiadano opady – wybrały się 22 osoby.
Zaczęliśmy od Przełęczy Glinne, w ładnej, słonecznej pogodzie. Podejście na szczyt niebieskim szlakiem granicznym (słowackim) poszło nam dość sprawnie i szybko, niektórzy nawet mówili, że zbyt szybko, ale przecież nikt nikogo nie poganiał.
Niestety, w rejonie szczytu pojawiło się zachmurzenie i wiatr, tak, że nie rozsiadaliśmy się tam na dłużej. Po szybkim zejściu na Halę Miziową zatrzymaliśmy się w schronisku na dłuższy odpoczynek oraz posiłek i uzupełnienie płynów.
Kiedy nadeszła pora zebraliśmy się i ruszyliśmy w dół. I wtedy pojawił się drobny deszcz a właściwie mżawka, czy gęstniejąca mgła. Powyjmowaliśmy z plecaków peleryny i nie przejmowaliśmy się tą odrobiną wilgoci. Wkrótce nawet ten symboliczny opad zaniknął. Zeszliśmy do Korbielowa bez problemów, nie zmoczeni, zadowoleni z przyjemnego w sumie dnia w pięknych beskidzkich lasach. Że nie mieliśmy oszałamiających widoków, to trudno. I tak warto było się wybrać na tę wycieczkę. Wspomnę jeszcze, że wycieczkę prowadził Waldek Piekarczyk, niedawno po egzaminie przewodnickim, ale już sprawdzony i wysoko oceniony na naszej wycieczce w Bieszczady.

KP


Wiedeń 06 – 08 czerwca 2013

Na zlecenie jednej ze szkół z Chrzanowa przygotowaliśmy wycieczkę do Wiednia (i nie tylko). Kiedy wycieczka była już „dopięta na ostatni guzik” – wszystkie świadczenia zarezerwowane i częściowo opłacone, odbyło się nawet spotkanie informacyjne z rodzicami – okazało się, że pada; nie pada – leje, w całych prawie Czechach ogłoszono stan klęski żywiołowej, zagrożony jest Wiedeń. W poniedziałek przed zaplanowanym na czwartek wyjazdem ze szkoły otrzymaliśmy pytanie o możliwość przesunięcia terminu wycieczki i to nie na przyszły rok, czy nawet na wrzesień, ale o jakieś 10 dni. Zwróciliśmy się z takim pytaniem do hostelu, w którym zarezerwowaliśmy noclegi i wyżywienie, ale, czego się spodziewaliśmy, nie mieli możliwości takiej zmiany. Pozostało więc wybierać między stratą wpłaconych zaliczek i zawiedzionymi oczekiwaniami młodzieży a ryzykiem realizacji wycieczki w niesprzyjających warunkach. Po bardzo wnikliwym przeanalizowaniu wiadomości o istniejących i prognozowanych zagrożeniach zdecydowliśmy wspólnie z przedstawicielami szkoły pojechać na wycieczkę.
Tak więc we czwartek rano z wyraźnym opóźnieniem (kontrola autokaru i kierowcy przez drogówkę rozpoczęła się o 45 minut później niż planowano) ruszyliśmy w drogę. Przejazd przez Cieszyn i Czechy przebiegał sprawnie ale, niestety, niedaleko przed Wiedniem nastąpiła niegroźna awaria autokaru, dość szybko usunięta przez kierowcę. W sumie do Schoenbrunnu, gdzie mieliśmy rezerwację zwiedzania przyjechaliśmy nieco spóźnieni, ale wcześniejszy telefon do działu rezerwacji załatwił sprawę – weszliśmy do pałacu „z marszu”, bez oczekiwania. Od tej pory już bez opóźnień realizowaliśmy bogaty program wycieczki.
A na początek była letnia rezydencja Habsburgów – między innymi miejsce narodzin i śmierci cesarza Franciszka Józefa, miejsce, gdzie obradował Kongres Wiedeński (to na tym kongresie powstało Królestwo Polskie pod berłem Romanowów, zwane Królestwem Kongresowym). Wnętrza z apartamentami (prywatnymi i roboczymi) cesarza Franciszka Józefa i cesarzowej Elżbiety (znanej powszechnie jako Sisi), wspaniała sala balowa, inne pomieszczenia reprezentacyjne – zapierają dech w piersiach wspaniałością części reprezentacyjnej i zdumiewają skromnością części prywatnej cesarza. Oprócz pałacu zwiedziliśmy także fragment parku pałacowego (cały zajmuje obszar ponad 4,5 km kw, obejmuje między innymi ZOO, oranżerię, ogród prywatny, duży obszar parku w stylu angielskim, więc niełatwo zwiedzić wszystko).
Po zakończeniu zwiedzania pojechaliśmy do hostelu, gdzie zakwaterowaliśmy się i zjedliśmy kolację. Hostel „A&T” oferuje noclegi w warunkach turystycznych (mieliśmy pokoje 4-osobowe, ale w każdym była łazienka), ale bardzo przyzwoitych – funkcjonuje dopiero od lutego, wszystko jest czyściutkie i zadbane.
Po kolacji wybraliśmy się jeszcze na wieczorny spacer do centrum. Ulicą Favoriten (na długim odcinku jest to tętniący życiem deptak handlowo – usługowy) obok budowanego jeszcze Dworca Głównego doszliśmy do Belwederu – pięknej rezydencji zbudowanej i urządzonej (bo jest tu również spory park) dla księcia Eugeniusza Sabaudzkiego.
Potem obok kościoła polskiego (Świętego Krzyża), pomnika żołnierzy Armii Czerwonej (nadal ogromny sołdat tam stoi) i fontanny upamiętniającej doprowadzenie do Wiednia wody z Alp doszliśmy do Placu Karola (Karlsplatz) z dominującym kościołem św Karola Boromeusza. Po obejrzeniu secesyjnych budynków dawnego wejścia do metra zjechaliśmy pod ziemię i większą część drogi powrotnej pokonaliśmy metrem.
W piątek po śniadaniu zwiedzanie Wiednia rozpoczęliśmy od wyjazdu na wzgórze Kahlenberg. To stąd Jan III Sobieski dowodził zwycięską bitwą 12 września 1683 r. Wydarzenie to upamiętnia tablica na kościele św Józefa i liczne pamiątki w kaplicy przy tym kościele. Oprócz ważnego dla każdego Polaka kościoła Kahlenberg oferuje także wspaniałą panoramę centrum Wiednia. Aby w pełni docenić ten walor, trzeba doskonałej przejrzystości powietrza, a tej nam, niestety, w tym dniu zabrakło.
Z Kahlenbergu przejechaliśmy w stronę centrum.
Zwiedzanie wiedeńskiego miasta wewnętrznego (tak nazywają je wiedeńczycy, starówka to niezbyt dobre określenie ze względu na liczne wtrącenia budynków XX-wiecznych do starszej zabudowy) rozpoczęliśmy na Placu Marii Teresy. Przez Ogród Dworski (Burggarten), obok pomników Wolfganga Amadeusza Mozarta i Franciszka Józefa I, obok słynnej Opery wiedeńskiej i ulicą Karyncką (Kaertnerstrasse) doszliśmy do centralnego punktu Wiednia – Placu św Szczepana (Stephansplatz). Zachwyciliśmy się katedrą o wspaniałych romańsko – gotyckich kształtach i nadszedł czas na pracę uczestników w terenie.
Każdy uczestnik otrzymał plan Wiednia, szczegółowo opisany został teren objęty zadaniem a polegało ono na odszukaniu i sfotografowaniu znajdujących się na wyznaczonym terenie dwóch tablic upamiętniających słynnych Polaków. Wszyscy poradzili sobie znakomicie i znaleźli tablice upamiętniające pobyt w Wiedniu Fryderyka Chopina oraz udział króla Jana III Sobieskiego we mszy dziękczynnej w kościele Augustianów po zwycięstwie nad Turkami.
Po zebraniu się podążaliśmy dalej: obok kościoła Kapucynów (krypty grobowe Habsburgów), kościoła Augustianów, przez Plac św Michała doszliśmy do głównej bramy Hofburgu. Wspaniała fasada i brama św Michała zachwycają chyba każdego. Przez chwilę poczuliśmy się gośćmi dworu cesarskiego i wkroczyliśmy na jego teren przez główną bramę. Kolejne dziedzińce: In der Burg Platz, Heldenplatz i otaczające je budowane przez setki lat przez kolejnych cesarzy budowle przypominają o niegdysiejszej potędze imperium Habsburgów.
Upalny dzień i przebyte odległości sprawiły, że chętnie zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek w Ogrodzie Różanym – części Ogrodu Ludowego (Volksgarten).
Po chwili oddechu przeszliśy fragmentem Ringu (to szeroka arteria zbudowana w drugiej połowie XIX w na miejscu dawnych umocnień miejskich) i podziwialiśmy znajdujące się przy nim piękne budynki, między innymi Ratusza i Parlamentu.
I na tym skoczył się ten fragment zwiedzania centrum Wiednia – wróciliśmy autokarem do hostelu.
Po odświeżeniu się i obiedzie wyruszyliśmy na dalszy ciąg zwiedzania.
Odwiedziliśmy Park Miejski (Stadtpark) z pięknym, znanym z licznych fotografii, ozłoconym pomnikiem Johanna Straussa (syna), potem podjechaliśmy na brzeg kanału Dunaju i przeszliśmy pod Hundertwasserhaus (budynek mieszkalny – blok komunalny, który plastycznie opracował słynny, niezwykle oryginalny wiedeński malarz Friedensreich Hundertwasser) – niesamowita budowla.
Na koniec tego dnia zaplanowaliśmy pobyt na Praterze. Najpopularniejszą częścią tego ogromnego parku jest wesołe miasteczko z licznymi atrakcjami i ponadstuletnim kołem diabelskim (Riesenrad), będącym symbolem tego miejsca. Poszaleliśmy tam około 2 godzin – odważni skorzystali z urządzeń, które nawet u niektórych widzów powodowały drżenie kolan. Oprócz wesołego miasteczka na terenie Prateru zlokalizowany jest także narodowy stadion Austrii im Ernsta Happela. Kiedy my bawiliśmy się w wesołym miasteczku przechodziły tam tłumy kibiców austriackich i szwedzkich, bo akurat tego wieczora reprezentacje tych krajów spotkały się w eliminacjach do Mistrzostw Świata Brazylia 2014 – Austriacy zwyciężyli 2:1.
I wreszcie po długim, pełnym wrażeń dniu, nadszedł czas na odpoczynek.
A w sobotę po śniadaniu pożegnaliśmy hostel a wkrótce także Wiedeń i skierowaliśmy się w stronę domu. Ale po drodze czekały na nas jeszcz atrakcje Morawskiego Krasu.
Jest to położony około 30 km na północ od Brna, poprzecinany głębokimi dolinami i wąwozami płaskowyż, którego największą atrakcją są liczne utwory krasowe: jaskinie, przepaście, ponory, wywierzyska. Pięć spośród znajdujących się tam jaskiń jest udostępnionych do zwiedzania. My wybraliśmy najciekawszą – Punkiewnią.
Zaczęliśmy zwiedzanie fragmentu Morawskiego Krasu od przepaści Macocha – ponadstumetrowej dziury powstałej w wyniku zapadnięcia się stropu ogromnej komory wyżłobionej przez podziemny bieg rzeki Punkwy. Można do jej głębi spojrzeć z tarasu widokowego na najwyższym poziomie a potem – po zejściu kilkadziesiąt metrów niżej – z tarasu dolnego. Wysiłek jest niezbyt wielki, a wart widoków.
Po obejrzeniu przepaści zeszliśmy jeszcze niżej – na dno Pustego Żlebu i wkrótce byliśmy u wejścia do Jaskini Punkiewnej. Jej zwiedzanie, oprócz przejścia przez korytarze i komory wyrzeźbione przez rzekę Punkwę i ozdobione bogatą szatą naciekową (wspaniałe stalaktyty, stalagminy, stalagnaty, draperie i inne formy nacieków) obejmuje przejście na dno przepaści Macocha (a więc widzieliśmy ją po raz trzeci, tym razem z dna) oraz spływ łódkami podziemnym fragmentem Punkwy – wrażenia niesamowite!
Po zwiedzeniu jaskini czekał nas jeszcze spacer do Skalnego Młyna – centrum obsługi turystów z kilkoma punktami gastronomicznymi – coś na wzmocnienie nam się należało. Do autokaru wróciliśmy inną drogą – górnym skrajem Pustego Żlebu.
I pozostał nam już tylko powrót do domu – bez przeszkód i przygód.
A na koniec podsumowanie. Okazało się, że wieści o katastrofalnej sytuacji powodziowej w całych Czechach były mocno przesadzone – na terenach, przez które jechaliśmy i które zwiedzaliśmy nie było najmniejszego zagrożenia ani zakłócenia w realizacji programu wycieczki. Podobnie zresztą było w Wiedniu: widocznie podwyższony poziom wody w Dunaju nie zagrażał w żadnej mierze uczetnikom wycieczki ani realizacji programu. Przez cały czas (za wyjątkiem krótkiego odcinka na początku dojazdu do Wiednia) mieliśmy piękną, słoneczną pogodę. A bogaty i urozmaicony program będziemy na pewno pamiętać długo.

KP


Bawaria 29 maja – 02 czerwca 2013

Kolejny już raz zgłosili się do nas z zapytaniem oferowym klienci z instytucji z Zatora – tym razem zainteresowani byli zwiedzeniem zamków króla Ludwika w Bawarii. Przedstawiliśmy ofertę, podpisaliśmy umowę i przygotowaliśmy wycieczkę zgodnie z oczekiwaniami zleceniodawcy.
Zgodnie z programem wyjazd z Zatora nastąpił wieczorem w środę 29 maja. Po nocnym przejeździe przez Czechy rano dojechaliśmy do Norymbergi. Zwiedzanie tego pięknego miasta o bogatej historii – miasta partnerskiego Krakowa – rozpoczęliśmy od świadka najnowszej, niechlubnej historii miasta: Reichsparteitaggelaende, czyli wielkiego zespołu budowli, gdzie w czasach nazistowskich odbywały się ogromne, huczne zjazdy partii faszystowskiej stanowiące pokaz siły, jedności i uwielbienia partii dla wodza. Dziś obiekt istnieje nadal (choć były projekty zburzenia go) i stanowi siedzibę między innymi Centrum Dokumentacji prezentującego pamięć o tych okrutnych czasach.
Potem była już norymberska starówka. Zaczęliśmy od Zamku Norymberskiego, niegdyś jednej z głównych siedzib cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Sama Norymberga przez większość lat istnienia była wolnym miastem cesarskim, unikającym podległości pod którekolwiek z licznych księstw cesarstwa. Dopiero reformy Napoleona doprowadziły do panowania nad miastem Królestwa Bawarii.
Zamek, Dom Albrechta Duerera, kościół św Sebalda, kościół Mariacki (przed nim odbywała się akurat liturgia Bożego Ciała), kościół św Wawrzyńca (Lorenzkirche) – to główne atrakcje, które obejrzeliśmy w tym mieście, jeszcze przy pięknej, słonecznej pogodzie. Mnóstwo tu wspaniałych pamiątek między innymi po Wicie Stwoszu, który w Norymberdze żył (z wielkimi kłopotami, ale to już inna historia) po powrocie z Krakowa. Miłośników sztuki gotyku norymberskie kościoły zachwycą, nie tylko swoją architekturą, ale i zachowanym wypasażeniem.
Ale nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zachwycanie się tymi perełkami – ruszyliśmy dalej.
Jeszcze w czwartkowe popołudnie zamierzaliśmy zobaczyć jak najwięcej w Monachium – stolicy największego kraju związkowego Niemiec, miasta wspaniałych tradycji kulturalnych, naukowych, sportowych, centrum gospodarczego.
Niestety wtedy zaczęły się spełniać niepomyślne dla nas, i nie tylko, prognozy – zaczęło padać.
Tereny olimpijskie, gdzie w 1972 r odbyły się igrzyska XX Olimpiady, pamiętne tym, że terroryści palestyńscy z organizacji Czarny Wrzesień dokonali zamachu na sportowców izraelskich (w wyniku zamachu i nieudanej akcji policji zginęło 11 sportowców izraelskich, 5 terrorystów i jeden policjant) a dla nas kojarzące się między innymi ze złotym medalem zdobytym przez polskich piłkarzy zwiedzaliśmy w deszczu.
Również deszczowy był spacer po starym centrum miasta.
Najstarszy z monachijskich kościołów – św Piotra, katedra Najświętszej Marii Panny (Frauenkirche), kościół św Michała, w ktorym spoczywa między innymi Wittelsbachami także król Ludwik II, Nowy Ratusz ze sławnym Glockenspiel (koncert dzwonków z tańczącymi figurkami przedstawiającymi sceny z historii miasta) – wszystko to, niestety, w deszczu traci wiele ze swego uroku.
Tak więc trochę przemoczeni pojechaliśmy na przedmieście Monachium, gdzie czekał już na nas typowy niemiecki obiad w typowej niemieckiej restauracji – do kultywowania miejscowych tradycji podchodzi się tu inaczej niż u nas: tradycyjny strój, wystrój lokali, menu to nie pokazówka dla spragnionych egzotyki turystów, ale żywa codzienność.
A po obiedzie – zakwaterowanie i nocleg w hotelu Econtel*** (przyjemny i wygodny). Były i zajęcia w podgrupach, a jakże.
Kolejny dzień poświęcony był na zwiedzanie dwóch zamków związanych z królem Ludwikiem II.
Zamek Hohenschwangau, zbudowany przez króla Maksymiliana, był siedzibą jego syna i następcy Ludwika II do czasu zbudowania jego wymarzonej, bajkowej rezydencji – zamku Neuschwanstein.
Oba zamki, położone niedaleko od siebie, łatwo zwiedzić w jednym dniu (pod warunkiem, że wcześniej dokona się rezerwacji, bo nie bacząc na deszcz, zjeżdżają tam tłumy ciekawskich).
Zamki są wspaniałe, dopieszczone do ostatniego szczegółu przez twórców, którymi kierował sam król Ludwik, zlokalizowane w cudownej scenerii alpejskiej, z niemiecką starannością przygotowane na przyjęcie turystów, także z Polski (audioprzewodniki lub komentarz odtwarzany z głośników – po polsku, oczywiście po wcześniejszej rezerwacji). I tylko w zamku Neuschwanstein rozczarowuje widoczne pójście „na ilość” – grupy jednorazowo zwiedzające niezbyt wielkie pomieszczenia zamku liczą po około 60 osób.
Także w tym dniu, niestety, padał deszcz. Nie bardzo nam przeszkadzał podczas zwiedzania zamków, ale uniemożliwił zaplanowane na wieczór dodatkowe zwiedzanie atrakcji Monachium.
Tak więc po powrocie do Monachium pozostał nam obiad w znanej już restauracji, kolejny wieczór integracyjny i suszenie przemoczonych butów.
A w sobotę po śniadaniu pożegnaliśmy już gościnne progi hotelu i ruszyliśmy zwiedzać kolejne atrakcje Bawarii.
A w planie mieliśmy jeszcze jeden zamek króla Ludwika – Linderhof (jedyne jego dzieło w pełni ukończone).
Niewielki zamek (raczej pałacyk), położony w dużym, pięknie urządzonym parku (między innymi sztucznie utworzona grota Wenus, przecudnej urody pawilon mauretański, kaskada wodospadów) służył królowi – samotnikowi i jego nielicznej grupie najbliższych współpracowników i służby. Również tu zachwyca lokalizacja zespołu w pięknej dolinie między alpejskimi wzgórzami.
Kolejnym punktem programu była słynna w świecie malowana wieś – Oberammergau. Rozwijająca się tu od drugiej połowy XVIII wieku sztuka zdobienia domów malowidłami przedstawiającymi motywy biblijne, sceny rodzajowe, elementy architektury (iluzjonistycznie przedstawione typowe dla baroku kolumny, portale i inne elementy) jest już w tej chwili uznaną miejscową specjalnością – jest tu nawet szkoła nauczająca tej techniki, z której wywodzą się także znani w świecie malarze.
Spacer po wsi, mimo deszczu, dał nam możliwość podziwiania bogactwa i różnorodności tej sztuki.
I na koniec programu krajoznawczego pozostało nam odwiedzenie słynnego centrum sportów zimowych – Garmisch-Partenkirchen (pamiętamy choćby zimowe Igrzyska Olimpijskie z 1936 czy cykliczne zawody w ramach Turnieju Czterech Skoczni – zawsze 1 stycznia).
Wciąż padał deszcz i to coraz intensywniejszy, więc tylko obejrzeliśmy skocznię – następczynię tej (wysadzonej w kwietniu 2007), na której królował Adam Małysz, Stadion Zimowy (znacznie rozbudowany obiekt zimowych igrzysk olimpijskich z 1936) a na panoramę Zugspitze (najwyższy szczyt Niemiec, 2962 m npm), niestety nie mogliśmy liczyć.
No i pozostał nam tylko powrót do domu – znów nocą. Wydawać by się mogło – sprawa banalna i tak to przebiegło. Ale rankiem po powrocie usłyszałem w radio, że po ulewnych deszczach autostrada Monachium – Salzburg jest nieprzejezdna – a my wracaliśmy nią kilkanaście godzin wcześniej. Trzeba mieć szczęście.
Te kilka dni ulewnych deszczów zaowocowały powodziami na dużym terenie Niemiec, Czech, Austrii a i w Polsce dały się we znaki. My, co prawda, przemykając się między kroplami (lub, częściej, strugami) deszczu, jednak zrealizowaliśmy program, zobaczyliśmy wiele wspaniałych miejsc, poznaliśmy ciekawe fragmenty historii Bawarii, jej miast, jej władców, przekonaliśmy się, że naprawdę warto tu przyjechać.

KP


Kłodzko – Praga 17-19.05.2013

Pierwszy dzień – wyruszamy punktualnie, godzina 6:00. Autostrada, odsypianie, a potem trochę informacji wstępnej o tym co nas czeka i co widzimy. Gdzieś na horyzoncie jedna, a potem druga tęcza _ to dobry znak. Będzie dobrze!
Przejeżdżamy obok Nysy, z dala widać jeden z najbardziej spadzistych dachów w Europie – powierzchnia 4 tysiące metrów kw. (około pół hektara). Zatrzymujemy się w Paczkowie. Oglądamy monumentalny kościół górujący nad miastem (niestety zamknięty) z charakterystycznym zwieńczeniem dachu w formie tzw. _jaskółczych ogonów_. Potem spacer wzdłuż średniowiecznych murów obronnych, bardzo dobrze zachowanych i restaurowanych. Dzięki tym murom obronnym Paczków znany jest jako „Polskie Carcassonne”. Potem rynek z oryginalną wieżą ratuszową z XVI wieku. Z żalem konstatujemy fakt, że po wojnie wiele zabytkowych budowli na Dolnym Śląsku zostało wyburzonych w ramach dostaw cegły na odbudowę Warszawy. Fakt stosunkowo mało znany, ale dla przykładu – Nysa w 1954 roku dostarczyła kontyngent 12 mln sztuk cegły rozbiórkowej.
Ruszamy dalej, już nie autostradą, ale wjeżdżamy do Kotliny Kłodzkiej. Pierwszym punktem na trasie są Wambierzyce („Dolnośląska Jerozolima”) z bazyliką Matki Boskiej Wambierzyckiej, Królowej Rodzin i cudowną figurką Matki Boskiej. Wspaniały wystrój wnętrza, z kaplicami, ołtarzami i amboną. Jeszcze spojrzenie na przeciwległy stok, na którym znajduje się Kalwaria Wambierzycka, której początki to 1683 rok, z licznymi kapliczkami na okolicznych wzniesieniach. Jedziemy dalej – wizyta w słynnej ruchomej szopce, zapoczątkowanej i wybudowanej przez Longina Wittiga w drugiej połowie XIX wieku. Kontynuatorem tradycji i wykonawcą kolejnych gablot szopki był syn – Hermann. Naprawdę te 7 gablot tematycznych robi niesamowite wrażenie – tak pomysł jak i precyzja wykonania.
Czas na program turystyczny. Zaczynamy od „drogi stu zakrętów” na trasie do „Błędnych skał”. Jeszcze po drodze „dla rozgrzewki” wejście na Fort Karola na górze Ptak (841 m n.p.m.) – zbudowany w XVIII wieku dla ochrony granicy pruskiej, obecnie doskonały punkt widokowy na Góry Stołowe. Pamiątkowe zdjęcie grupowe i dalej w drogę.
Jeszcze dziś do zaliczenia mamy Błędne Skały – zespół bloków skalnych na wysokości 853 m n.p.m., tworzący malowniczy labirynt. Ciekawe formy skalne wyrzeźbione w drodze erozji naturalnej przez przyrodę – skalne maczugi, grzyby, słupy (Stołowy Głaz, Tunel, Kuchnia czy Kurza Stopka, Siodło), a pomiędzy nimi trasa turystyczna. W najwęższych miejscach trzeba się dosłownie przeciskać przez szczeliny wąskie na kilkadziesiąt centymetrów. Były problemy, ale wszyscy przeszli. Dobrze, że było przed obiadokolacją.
Jesteśmy w Kudowie, zakwaterowanie, obiad i spacer po parku zdrojowym. Degustacja wód – o smakach lepiej nie mówić. Różne. Spać – rano wcześnie trzeba wstać, Praga już czeka.
Drugi dzień – wyruszamy właściwie w deszczu, po drodze ulewy, ale się przejaśnia. W Pradze pod chmurką, potem w słońcu. Cóż, o Pradze można by dużo, ale na ogół wszyscy mamy o niej jakieś wyobrażenia. Reportaże, filmy, uroczystości, lubimy czeski język. Co pisać? Lepiej zobaczyć te kilka moich zdjęć, ale łatwo można w serwisach internetowych znaleźć poznane miejsca i powiedzieć, pomyśleć – o, tu byłem / byłam. My swój program zrealizowaliśmy, a zakładał on zobaczenie na własne oczy to o czym wcześniej słyszeliśmy. Zatem panorama Pragi ze wzgórza, przejście do Katedry św. Wita, wspaniały sarkofag św. Jana Nepomucena i witraże, zmiana warty przy Pałacu Prezydenckim, bazylika św. Jerzego, spacer Złotą Uliczką, odpoczynek w bardzo ciekawym parku Wallensteina na Małej Stranie, o czwartej spotkanie przy słynnym zegarze astronomicznym Orloj. Dalej idziemy na most Karola na Wełtawie (najstarszy most kamienny na świecie) i przejście na Stare Miasto na Plac Wacława. Niestety, czas jest nieubłagany, rzut oka na dworzec kolejowy, podjeżdża autokar – i do Kudowy. Na późny obiad (z kolacją).
Trzeci dzień – piękna i słoneczna pogoda. Jedziemy do Dusznik Zdroju. Spacer po parku zdrojowym, pijalnia niestety jeszcze zamknięta, pusto (chyba im nie zależy na turystach?!), zdjęcie z Fryderykiem i w drogę na Szczeliniec Wielki. Chyba jeszcze nie zdawaliśmy sobie do końca sprawy co nas czeka.
Jest to najwyższy szczyt (919 m n.p.m.) w Górach Stołowych i stanowi jedną z największych atrakcji turystycznych Sudetów. Z daleka widoczny jest jak skalny trapez porośnięty lasem (potem okazało się że iglastym). Popękany piaskowiec, poddany naturalnemu rzeźbieniu (nazwiska rzeźbiarzy: Wiatrowski, Deszcykiewicz, Mrożyński, Słońcewski), tworzy figuralne formy skalne (Ucho igielne, Kaczęta, Tron Liczyrzepy, Wielbłąd, Niebo, Kwoka, Koński Łeb, Słoń) i korytarze (Piekiełko, Diabelska Kuchnia), tworzące labirynt skał. Ciekawostką są dwie skały, tzw. chybotki: Kołyska Księżniczki Emilki oraz Serce Ducha Gór, które, pomimo znacznej masy, można niewielkim wysiłkiem poruszyć.
Na szczyt wspinamy się po schodach. Ponoć pierwotnie było ich 665, ale obecnie jest ich ponad 800. Nikt nie liczył, wydaje się że było więcej! Oj ciężko było, a przecież mieliśmy w nogach Pragę, i nie tylko. Na górze schronisko turystyczne Szwajcarka i podest widokowy na całą Kotlinę. Piękny widok. Ale nie tylko dla niego tu przyszliśmy. Nie tylko.
Przemierzamy trasę wewnątrz licznych korytarzy, znowu pełno schodów – w górę i w dół, w górę i w dół. Nie jest już tak ciasno, ale za to mamy nieco błotka i sporo śniegu oraz zlodowaconego śniegu. Jeszcze raz muszą być achy i ochy – ciężko, ale fajnie. Wrócili wszyscy.
Zostało nam jeszcze Kłodzko – siedziba powiatu. Największą atrakcją jest ogromna twierdza, zapoczątkowana jako zamek w XVI w. i rozbudowana w XVIII w. po zajęciu ziemi kłodzkiej przez wojska króla pruskiego – Fryderyka II Wielkiego. W miejscu zamku powstał donżon – centralny punkt obrony – otoczony łańcuchem bastionów, redut, kleszczy i fos. W donżonie znajdowały się kazamaty i magazyny o głębokości dochodzącej do 20 metrów, a w kazamatach – zbrojownie, apteka, lazaret i pomieszczenia dla załogi. Warownia była otoczona suchymi fosami o głębokości 10 metrów. Atrakcję turystyczną stanowi udostępniony w 2012 r. fort Wielki Kleszcz _ po modernizacji można zobaczyć sypialnie żołnierzy, kantynę, lazaret, kazamatę dowódcy i strzelecką – pełnią dziś funkcje edukacyjno-muzealne, prezentując odwiedzającym różne aspekty codziennego życia pruskich żołnierzy, stacjonujących przed laty w twierdzy. Acha, oddaliśmy strzał z działa. Huk był rzeczywiści ogromny, chociaż armata zaledwie 3-funtowa. Dymu też było dużo.
A potem zejście do miasta na rynek przed ratuszem, okolicznościowe lody, spacer po bulwarze nad Nysą Kłodzką, obiad i do domu.
Dziękujemy pilotowi (pan Robert Czak), kierowcy i uczestnikom. Zapraszamy na kolejne imprezy. Do zobaczenia.


A.K.

Zdjęcia A.K.



Tyniec, Lasek Wolski 12.05.2013

Kraków – tak nam bliski a jednak ciągle nie do końca poznany, wciąż odkrywający przed nami ciekawe zakątki, nieznane fakty z historii. Aby poznać kilka kolejnych ciekawostek z historii i współczesności Krakowa wybraliśmy się w niedzielę na jego zachodnie krańce.
Zaczęliśmy od Tyńca, gdzie ponad 900 lat temu dzięki Kazimierzowi Odnowicielowi i Bolesławowi Szczodremu zwanemu też Śmiałym powstało opactwo benedyktyńskie. Na wyniosłej skale nad Wisłą wznosi się tu kościół pod wezwaniem św. św. Piotra i Pawła oraz zespół zabudowań klasztornych. Dzieje kościoła i klasztoru były niezwykle burzliwe – najazdy Tatarów, Czechów, Moskali, wielokrotne odbudowy i przebudowy, kasata zakonu na terenie monarchii austriackiej, pożar, wreszcie powrót benedyktynów i ich konsekwentna, żmudna praca przy odbudowie zrujnowanych budowli. W efekcie można tu dziś znów podążać duchowymi śladami patrona Europy _ św Benedykta oraz podziwiać wspaniałą pamiątkę naszej historii.
Po mszy świętej, zwiedzeniu kościoła, krużganków klasztornych i muzeum zajrzeliśmy jeszcze do sklepu z wyrobami benedyktyńskimi (znakomite lecz nietanie) i nadszedł czas na przejazd do Lasku Wolskiego.
Las Wolski porasta najwyższe wzgórza Pasma Sowińca (Sowiniec _ 358 m npm, Pustelnik _ 352 m npm, Srebrna Góra _ 326 m npm). Stoki porozcinane są głęboko wciętymi wąwozami i parowami, w górnych partiach o łagodniejszych zboczach; górują nad nimi jurajskie skałki wapienne. Na tym ponad 400-hektarowym obszarze przekazanym w 1917 roku miastu przez Kasę Oszczędnościową Miasta Krakowa z przeznaczeniem na park ludowy można oglądać między innymi 3 rezerwaty przyrody (my przeszliśmy przez rezerwat Panieńskie Skały), Ogród Zoologiczny (otwarty w 1929 roku), Kopiec Niepodległości im marszałka Józefa Piłsudskiego, zespół klasztorny kamedułów, willę Baszta znananego architekta Adolfa Szyszko _ Bohusza, Belweder zbudowany obok przez Niemców podczas II wojny światowej. Wszystkie te atrakcje połączone są gęstą siecią dróżek i ścieżek spacerowych z wyznakowanymi 8 turystycznymi szlakami pieszymi i kilkoma rowerowymi. Odwiedziliśmy wszystkie wymienione atrakcje Lasku Wolskiego. Niestety niezbyt trafnie wybrany termin wycieczki uniemożliwił wejście do kościoła kamedułów (niewiasty mogą tam wchodzić tylko w 12 dni w roku). Poza tym nie dopisała nam pogoda _ co prawda deszcz prawie wcale nie padał, ale zachmurzenie uniemożliwiło podziwianie panoramy z Kopca Piłsudskiego a i spacery po polanach, alejkach i ścieżkach leśnych w słoneczny dzień byłyby znacznie przyjemniejsze. Jednak zobaczyliśmy dużo, przekonaliśmy się, że Kraków to nie tylko Stare Miasto i Wawel i warto go odwiedzać częściej, za każdym rezem odkrywając coś nowego.
W wycieczce zorganizowanej przez Koło PTTK Fablok wzięło udział 41 osób.

KP

Zdjęcia Bronislaw Piwczyk



IV Rajd Rodzinny UTW – PTTK – Zagórze 11 maja 2013

W organizację tegorocznego Rajdu Rodzinnego Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Chrzanowie włączyły się po raz pierwszy Koło PTTK UTW oraz Oddział PTTK w Chrzanowie.
Tym razem metą Rajdu był stadion sportowy w Zagórzu, gdzie gościliśmy dzięki uprzejmości władz K.S. Zagórzanka. Do mety przybyły dwie grupy rajdowe – piesza pod kierunkiem Prezesa Oddziału PTTK – kol. Kazimierza Pudo i rowerowa prowadzona przez Ewę Kamińską. Na mecie zarejestrowało się 78 osób, a 13 drużyn rodzinnych uczestniczyło w 11 konkursach i zawodach sprawnościowych, przygotowanych przez organizatorów.
Rodziny rywalizowały m.in. w konkursie poetyckim na wiersz o UTW, slalomie płaskim, rzutach do celu, przeciąganiu liny, konkursach rowerowych. Trzeba było wykazać się znajomością obiektów turystycznych, wiedzą na temat ziemi chrzanowskiej, a najmłodsi mieli możliwość zaprezentowania swych umiejętności plastycznych. Nowością w tym Rajdzie był konkurs udzielenia pierwszej pomocy przedmedycznej, zorganizowany przez Straż Pożarną.
Rajd upłynął w atmosferze zdrowej, rodzinnej rywalizacji, rekreacji na świeżym powietrzu, wzajemnej życzliwości i radości, choć pogoda nas nie rozpieszczała. Po podsumowaniu wyników uzyskanych przez rodziny w poszczególnych konkurencjach – I miejsce i Puchar Prezesa UTW p. Lucyny Kozub-Jentys otrzymała rodzina państwa Bigajów, przed rodzinami państwa Dulowskich i Klatków. Wszyscy uczestnicy otrzymali nagrody, dyplomy, okolicznościowe plakietki, symboliczne upominki i słodycze, był również posiłek regeneracyjny – bigos. Cieszy nas liczny udział słuchaczy UTW wraz z rodzinami (dzieci, wnuki). Warto odnotować fakt, że najmłodszy uczestnik Rajdu miał niespełna 6 miesięcy, a najstarszy – zresztą nie będziemy nikomu wypominać wieku …
Jeszcze podziękowania dla uczestników Rajdu i organizatorów oraz zaproszenie na kolejny Rajd. Do zobaczenia za rok na V-tym jubileuszowym Rajdzie Rodzinnym UTW-PTTK.

A.K.

Zdjęcia Basi Latkowskiej i Janiny Łyko



Kazimierz Dolny +… 12-14.04.2013

Ostatnia wycieczka do Kazimierza Dolnego była zorganizowana w ramach Oddziału dwa lata temu i to z nieco innym programem. A teren jest ciekawy i warto tam jeździć dość często. No więc zaplanowaliśmy wycieczkę i pojechaliśmy tam, szkoda, że niezbyt licznie – zaledwie 29 osób.
W piątek zaczęliśmy od Wiślicy – obecnie dość skromnej, ale o niezwykle bogatej historii. Zwiedziliśmy kolegiatę z czasów króla Kazimierza Wielkiego (zbudowaną na pozostałościach dwóch wcześniejszych budowli), fragmenty romańskiego kościoła św Mikołaja z domniemaną misą chrzcielną z okresu Państwa Wielkomorawskiego, a więc z przed oficjalnie przyjętej daty chrztu Polski i wreszcie dom Jana Długosza – doprawdy taki zestaw starożytności nie trafia się często w jednej miejscowości.
Kolejnym punktem naszego programu był zamek Krzyżtopór w Ujeździe – świadectwo potęgi i chwały rodu Ossolińskich – obecnie, niestety, w ruinie ale i tak wywierający ogromne wrażenie na odwiedzających. Muzeum Jana Kochanowskiego w Czarnolasie nie zwiedziliśmy w tym dniu ze względu na odbywający się w nim akurat koncert – nic to, przyjedziemy tu jutro.
I pozostały nam tylko Puławy – nasza baza na najbliższe dni. Zajechaliśmy do hotelu Riwiera pod Żaglami, zakwaterowaliśmy się, zjedliśmy smaczny obiad i był jeszcze czas na spacer i podziwianie pozostałego po Czartoryskich pałacu i parku z budowlami parkowymi. Choć padał deszcz, na spacer wybrało się kilkanaście osób i nie żałowali tego.
W sobotę zaczęliśmy realizację programu krajoznawczego od Czarnolasu i Muzeum Jana Kochanowskiego. W dworku mistrza Jana urządzona jest bardzo ciekawa ekspozycja prezentująca życie poety, czasy, w ktorych działał i tworzył, ludzi, z którymi się spotykał. A, że była to osoba nieprzeciętna, więc i wystawa jest zajmująca. Wczesnowiosenną porą park wokół dworku nie był jeszcze zbyt bogato ozdobiony zielenią liści i barwami kwiatów, ale spacer po nim dał chwilę miłego oderwania od zabieganej codzienności.
Kolejnym puktem programu było uzdrowisko Nałęczów. Jego park zdrojowy z licznymi budowlami służącymi kuracjuszom przekonał nas o słusznej sławie, jaką uzdrowisko od XIX w cieszy się w Polsce i nie tylko. Wspaniały mikroklimat zapewniony przez otoczenie miejscowości przez niewysokie, zalesione wzgórza, nasłonecznienie, źródła mineralne, wreszcie niepowtarzalna atmosfera miejscowości – wszystko to od dawna przyciągało i nadal przyciaga rzesze spragnionych wypoczynku i odnowy zdrowia. Warto by tu spędzić więcej czasu, może jakiś turnus sanatoryjny, jednak my mieliśmy tego dnia w planie jeszcze jedną atrakcję, opuściliśmy więc Nałęczów z nutką żalu.
Kiedy dojeżdżaliśmy do Kazimierza nad miasteczkiem rozciągała się bura chmura, padały rzadkie krople deszczu a w niewielkim oddaleniu pokazała się nawet błyskawica – tylko nam tu burzy brakowało. Ale widać było, że jest to ostatni skrawek chmur burzowych, które wiatr przegania z nad miasta na wschód – będzie dobrze. Wzięliśmy więc parasole i wyszliśmy na spotkanie z pięknym Kazimierzem. Wkrótce już w promieniach słońca podziwialiśmy kazimierski ryneczek z bajkowymi kamieniczkami kupieckimi (na czele z kamienicami Przybyszowskimi), kościół reformatów, Mały Rynek i byłą synagogę, weszliśmy do pięknie odnowionej fary, wspięliśmy się w rejon zamku i baszty obronnej (niestety, oba obiekty niedostępne ze względu na prowadzone prace remontowe). Chętni wspięli się dość niewygodną, błotnistą ścieżką na Górę Trzech Krzyży. Na niewielkiej powierzchni jest tu ogromna liczba wspaniałych zabytków a dodając do tego unikalne położenie Kazimierza u stóp i na zboczach wzgórz umożliwiających podziwianie miasteczka i jego otoczenia łącznie z leniwie płynącą, szeroko rozlewającą się Wisłą prawie z „lotu ptaka” otrzymuje się niespotykany urok i czar. Nic dziwnego, że miasto upodobali sobie od dawna malarze, poeci i w ogóle ludzie sztuki. Mieliśmy jeszcze nieco czasu na spokojne wypicie kawy, nabycie słynnych kazimierskich kogutów i niespiesznie wróciliśmy do autokaru.
A w naszej bazie w Puławach po obiedzie – znów smacznym i obfitym – czekała nas niespodzianka: zostaliśmy zaproszeni na dyskotekę w Hotelu. Nie byłem pewien, czy się z tego zaproszenia cieszyć. I okazało się, że rzeczywiście był to zdecydowanie dopust Boży. Uczestnicy naszej wycieczki przyjechali tu zwiedzaać i odpoczywać a nie hulać po nocach, co nie znalazło zrozumienia u obsługi hotelu. Pomimo interwecji w recepcji zabawa trwała do 2,30 i dała się słyczeć w najdalszych zakamarkach hotelu. Rano szefowa hotelu, na codzień bardzo troskliwie wraz z całym personelem dbająca o gości na nasze uwagi wyraziła zdziwienie, że nie mieliśmy ochoty zabawić się. Pamiętajcie: w hotelu Riwiera Pod Żaglami w nocy z soboty na niedzielę się nie śpi, tylko hula (a w sezonie także z piątku na sobotę). Smaczne i urozmaicone śniadanie (żywią tu naprawdę dobrze) trochę poprawiło nam humory, tak, że wpisaliśmy się do kroniki zdecydowanie chwaląc, bo jest za co i tylko delikatnie ganiąc za ostatnią noc.
Po pożegnaniu Puław skierowaliśmy się na południe – w stronę Chrzanowa. Jednak po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w malutkiej wiosce Piotrawin, związanej z legendą o cudzie św Stanisława. Kiedy podeszliśmy do gotyckiego kościoła, pojawił się miejscowy przewodnik (chyba nieoficjalny, bo się nie przedstawił i nie chciał żadnych pieniędzy), który z wielkim zaangażowaniem i wyczerpująco opowiedział o bogatej historii tej skromnej miejscowości, o jej związku z Biskupem Męczennikiem i o obiektach godnych obejrzenia. To był bonus – nie mieliśmy w planie tej miejscowości.
Dalej, już zgodnie z planem, dojechaliśmy w okolice Sandomierza, by przespacerować się do rezerwatu przyrody Góry Pieprzowe. Uniklne wartości geologiczne i botaniczne wiążą się tu z pięknym położeniem na skarpie wiślanej, umożliwiającym podziwianie szerokiej już w tym miejscu rzeki. I już na koniec – zwiedzanie Sandomierza. Kolejne miasto o bogatej historii i licznych zachowanych zabytkach, niektórych o ogromnej wartości. Weszliśmy na wzgórze zamkowe, podeszliśmy do ceglanego, romańskiego (niezwykła rzadkość) kościoła św Jakuba, zwiedziliśmy katedrę, starówkę z rynkiem, ratuszem, bramą Opatowską. Zachwyciliśmy się atmosferą miasteczka, w tym czasie jeszcze spokojnego, nieobleganego przez masowe szkolne wycieczki.
Wszystko to piękne, ale nieubłagalnie nadeszła pora powrotu do domu. Dość wygodna i niezatłoczona droga z Sandomierza przez Kraków minęła szybko i trzeba było się żegnać. Będziemy tę wycieczkę wspominać, mam nadzieję, z przyjemnością.

KP


VIII Przewodnickie Spotkanie Przy Miedzy 16 marca 2013

Już po raz VIII odbyło się przewodnickie „Spotkanie przy Miedzy”.
Tym razem ponad 100 przewodników turystycznych PTTK gościło w Gminie Babice. Na spotkaniu w dniu 16 marca 2013 przybyli przewodnicy z 3-ch Województw: małopolskiego, śląskiego i świętokrzyskiego. Spotkanie odbywało się w ustanowionym przez ZG PTTK „2013 Rokiem Przewodników Turystycznych”
Uczestnicy spotkania bawiąc w gminie Babice zwiedzili wieś Mętków – położony przy ujściu rzeki Chechło do Wisły, gdzie znajduje się kościółek modrzewiowy z XVIII wieku przeniesiony w roku 1973 z Niegowici, w którym ksiądz Karol Wojtyła pełnił funkcję wikariusza. Po przeniesieniu ks. Karol Wojtyła dokonał poświęcenia kościoła w Mętkowie na chwilę przed wybraniem go na papieża. Kościół o konstrukcji zrębowej, o długości 34, szerokości 15 i wysokości 8 metrów. Wewnątrz trzy barokowe ołtarze. Następnie 16 -wieczny kościół parafialny w Babicach i Nadwiślański Park Etnograficzny, gdzie w salach Dworu z Drogini dyrektor dr Marek Grabski przedstawił w prezentacji Nadwiślański Park, a mgr Piotr Grzegorzek zaprezentował atrakcje przyrodnicze gminy. Następnie uczestnicy spotkania autokarami pojechali do Centrum Kształcenia OHP w Trzebini-Górce na tradycyjny obiad przygotowany przez kuchnię Centrum pod nadzorem Adama Paliwody.
Posiłek uświetniła sponsorowana degustacja piwa KSIĄŻĘCE Kompani Piwnej – nowej limitowanej edycji w 4 smakach : złote pszeniczne, korzenne aromatyczne, czerwony lagier i ciemne łagodne pod hasłem: „nie jedno do odkrycia” i „odkryj korzenne aromatyczne” – Palce lizać!!!
Po obiedzie i degustacji na sesji przewodnickiej „przewodnik duchowy” ks. Kazimierz Sowa zaprezentował „Syberyjskie Podróże” serię zdjęć z podróży po Syberii w poszukiwaniu polskości. Przewodniczący Krajowego Samorządu Przewodników PTTK Stanisław Kawęcki przypomniał o „Roku Przewodników Turystycznych 2013 ” W głosach Ryszarda Ziernickiego, Witolda Brola, Jana Zalitacza, Bogusia Nowaka, Edwarda Fietko poruszano sprawy deregulacji zawodu przewodnika, szkoleń przewodnickich i pracy przewodnickiej.
Zadowoleni uczestnicy z siatkami materiałów promocyjnych wyjechali z Ziemi Chrzanowskiej zapowiadając już dzisiaj udział w IX przyszłorocznym Spotkaniu.

Krzysztof J HUDZIK

Zdjęcia



Warszawa 15-17.03.2013 r.

Pierwsza wycieczka pod patronatem Koła UTW – udział bierze 47 osób , w tym 18 słuchaczy UTW.
Pierwszy dzień – godzina 6:30, mroźnie i wietrznie w Chrzanowie. Byle do autobusu i odjazd. Wczesne wstawanie odbiło się naturalną drzemką, bo do pierwszego „obiektowego” przystanku daleko. Oto i on – zwiedzamy Dom urodzenia Fryderyka Chopina i park w Żelazowej Woli. Wrażenia różne, ale generalnie nie wszystkim odpowiada system audio-przewodnika. Potem przejazd do ośrodka w Sękocinie, zakwaterowanie i wyjazd na Stadion Narodowy. Piękny! Ale wiatr dał się nam mocno we znaki! Obiad i przejazd do Teatru Syrena – Agata Christie „Pajęcza sieć”, a w obsadzie m.in. Piotr Polk, Magdalena Wójcik, Piotr Szwedes i Marek Bargiełowski. Piękna gra i nieoczekiwane spotkanie przed wejściem do teatru z p. Polkiem. Kilka miłych, aczkolwiek zdawkowych uprzejmości z obu stron i tyle.
Drugi dzień – na początek Zamek Królewski. Ogromna moc pozytywnych wrażeń i opinii o pietyzmie odbudowy, wspaniałych komnatach i historii, wyzierającej z każdego niemal kąta. Wspaniała praca przewodnika i sytemu słuchawkowego, nic się nie traci, a można uwieczniać się, i nie tylko, na zdjęciach. To było prawdziwe spotkanie z HISTORIĄ. Potem spacer po Warszawie, właściwie Starym Mieście, kościołach i między pomnikami. Taka już jest nasza Stolica. Wszędzie coś bliskiego, coś znanego, chociaż dla wielu widziane pierwszy raz. Kolumna Zygmunta, Stare Miasto z Syrenką, pomnik Małego Powstańca, kościoły św. Anny, św. Krzyża, katedra, pomnik Kopernika, Mickiewicza, „Krakowskie Przedmieście i Trasa W-Z”. Jak w piosence o Warszawie. Na zakończenie dnia skok do nowoczesności – Centrum Nauki Kopernik z jego atrakcjami. Dla każdego wieku i dla wszelkich zainteresowań.
Trzeci dzień – rozpoczynamy od Świątyni Opatrzności Bożej i Panteonu Wielkich Polaków. Duże wrażenie wywołał rozmach budowli i jej otoczenia, ogrom prac już wykonanych i tych do realizacji. Potem Pałac w Wilanowie, a raczej jego otoczenie (w zimie Pałac zamknięty). Piękny park, zrealizowany z ogromnym przestrzennym rozmachem. W marcowym słońcu spacerujemy po parku, a na wiosennej wystawie tulipanów i kompozycji kwiatowych zachwytom nie było końca. Potem spacer po parku Łazienkowskim, przejście pod Pałac Prezydencki, gdzie kilka osób zdecydowało się postać w kolejce chętnych do zwiedzania, pozostali _ „rozpełzli się” po okolicach, aby zebrać się ponownie „pod Zygmuntem” około 16.30. Pałac Prezydencki został zwiedzony, zwiedzający zadowoleni, aczkolwiek nieco zziębnięci po 2-godzinnym oczekiwaniu w kolejce. I powrót do Chrzanowa.
Prezes Koła PTTK UTW dziękuje pilotowi (pan Robert Czak), kierowcom i uczestnikom. Zaprasza na kolejne imprezy organizowane pod patronatem Koła UTW i przez Oddział PTTK w Chrzanowie.
Godzina 22.00 _ Chrzanów, MOKSiR – do zobaczenia.
A.K.



Babia Góra na Dzień Kobiet 10 marca 2013

Tradycyjnie już w niedzielę w pobliżu Dnia Kobiet zapraszamy Panie (i nie tylko) na Babią Górę. W tym roku z zaproszenia skorzystały 34 osoby. Pogoda przed tą niedzielą była nienajlepsza, prognozy też niazbyt zachęcające, ale i tak silna grupa turystek i turystów zdecydowała się na spotkanie z Królową Beskidów.
Trasa była typowa: z Przełęczy Lipnickiej (Krowiarki) ruszyliśmy czerwonym szlakiem przez Sokolicę, Kępę, Gówniak w stronę Diablaka. Droga była dość dobra: niedawno spadły śnieg tworzył niegrubą warstwę „kaszy”, po której szło się wygodnie, nawet bez raków. Nie było bardzo często tu spotykanej warstwy zlodzonego śniegu. Nawet w partii szczytowej nie było zwyczajnego tu silnego wiatru. Szliśmy cały czas w chmurze, która spowijała masyw Babiej ale zbliżając się do szczytu zaczęliśmy dostrzegać przejaśnienia i nieśmiałe przebłyski Słońca. I po osiągnięciu szczytu zostaliśmy nagrodzeni za trud włożony w podchodzenie (bądź, co bądź ponad 700 m różnicy wzniesień): niebo nad nami odsłoniło się, zaświeciło nam wspaniale Słońce.
Była to świetna okazja na życzenia dla kobiet, uściski, mały poczęstunek a także nieco szaleństwa: kilka osób zdjęło buty i skarpety i spacerowało boso po śniegu (są na to dowody fotograficzne).
Panorama była dość jednostajna: wszędzie pod nogami morze chmur. Tylko z rzadka gdzieś pojawiał się w prześwicie fragment jakiegoś szczytu lub grzbietu. Ale i tak było wspaniale. Po dłuższej chwili odpoczynku i zachwytów nad pięknym światem zebraliśmy się do zejścia. Jeszcze raz doceniliśmy doskonałe podłoże pokryte śniegiem, które umożliwiło bezpieczne i wygodne schodzenie. A podczas schodzenia spotkaliśmy znajomych turystów z koła PTTK Chałupa w Andrychowie, którzy również przyjeżdżają na Babią w tym samym czasie. Ponieważ warunki do wędrówki były bardzo dobre, mieliśmy sporo czasu, więc większość uczestników zdecydowała się wejść jeszcze na Małą Babią. Kilku zapaleńców posło jeszcze dalej, w kierunku Przełęczy Jałowieckiej.
Po zejściu do schroniska mieliśmy czas na oddech, wzmocnienie się własnymi kanapkami lub skorzystanie z oferty kuchni.
I jeszcze pozostało zejście czarnym szlakiem do Podryzowanego, gdzie czekał na nas autokar. Niestety na tym odcinku szlaku było sporo mokrego śniegu, co groziło przemoczeniem butów. Wkrótce na parkingu byli wszyscy uczestnicy, nawet ci, ktorzy przeszli najdłuższy wariant trasy i zadowoleni z pięknego dnia ruszyliśmy w stronę domu.
Jeszcze raz potwierdziło się, że warto wybierać się w góry także zimą.

KP

Zdjęcia



Zjazd Oddziału 9 marca 2013

Zgodnie ze statutem co cztery lata delegaci wybrani w kołach mają podsumować mijający czteroletni okres, rozliczyć ustępujące władze, wybrać nowe i wskazać kierunki działania Oddziału na następne czterolecie. I właśnie w marcu tego roku nadeszła pora na zebranie najwyższej władzy Oddziału PTTK w Chrzanowie – Zjazd.
38 delegatów wybranych w kołach, członkowie ustępujących władz i zaproszeni goście spotkali się w gościnnych progach internatu SOSW (dziękujemy dyrekcji).
Zebranie rozpoczęło się od wręczenia kwiatków kobietom (dzień po obchodach Międzynarodowego Dnia Kobiet – podobno obyczaj komunistyczny, ale sympatyczny). Prezydium zjazdu w składzie: Robert Czak – przewodniczący, Maria Grochal – sekretarz, Kazimierz Pudo sprawnie przeprowadziło obrady realizując wszystkie zaplanowane punkty.
Zjazd pozytywnie ocenił mijającą kadencję (Sprawozdanie 2009-2012 i Kalendarim 2009-2012 w zakładce: dokumenty Oddziału) i podziękował ustępującym władzom – były listy z podziękowaniami i symboliczne upominki.
Wybrane zostały nowe władze (Skład Zarządu w zakładce: władze Oddziału) i delegaci na regionalną konferencję oddziałów woj małopolskiego (Robert Czak, Irena Brzózka, Joanna Raźniak, Małgorzata Opitek), przyjęto wnioski do działania Oddziału w kadencji 2013 – 2016 (między innymi dotyczące powołnia Komisji Historii i Tradycji Oddziału, aktywizacji Komisji Turystyki Górskiej, silniejszego wsparcia działania Komisji Turystyki Młodzieżowej) oraz wnioski na regionalną konferencję oddziałów i XVIII Walny Zjazd PTTK (między innymi wniosek o nadanie tytułu Członka Honorowego PTTK Zdzisławowi Śliwie).
Zjazd był impulsem do jeszcze lepszego działania Oddziału – wiem, brzmi to jak artykuł w Trybunie Ludu z okresu propagandy sukcesu, ale chyba tak to jest rzeczywiście – Oddział działa nieźle ale zawsze może być lepiej.

KP

Zdjęcia I Zdjęcia II



Tatry – Przełęcz Karb 3 marca 2013

Kolejna wycieczka tatrzańska w tym roku wiodła do Doliny Gąsienicowej i na Karb.
16 osób pod wodzą niezastąpionego Janusza Sadzikowskiego wyszło z Brzezin, by Doliną SuchejWody dojść do schroniska Murowaniec w Dolinie Gąsienicowej. Dojście nie było trudne ani zbyt męczące, więc nie zatrzymaliśmy się w schronisku a jedynie poczekaliśmy na skompletowanie nieco rozciągniętej grupy. Pogoda była słoneczna, czysty śnieg, sterczące wysoko ponad dno doliny turnie, delikatne chmurki przemykające nad nimi – sceneria wprost bajkowa, więc nie tracąc czasu ruszyliśmy w głąb doliny. Do Doliny Stawów Gąsienicowych zmierzaliśmy obok dolnej stacji wyciągu na Kasprowy Wierch podziwiając szusujących po stoku narciarzy. Ale nie zazdrościliśmy im – idąc widzi się więcej i dokładniej. Stawy Gąsienicowe skryte pod grubą warstwą śniegu mogłyby zostać niezauważone przez kogoś, ktoby o nich nie wiedział.
Prawie cała trasa tej wycieczki była bardzo łatwa i niemęcząca – wysokość pokonywaliśmy wznosząc się powoli, łagodnymi podejściami. I dopiero przed samym celem wycieczki – Przełęczą Karb – podejście było ostrzejsze. Ale był to niedługi odcinek i już wkrótce mogliśmy usiąść na przełęczy i podziwiać widoki na obie strony grani Kościelców.
Niektórzy trochę żałowali, że program wycieczki nie przewidywał zdobycia Kościelca, bo byłoby to możliwe, choć nieco ryzykowne (zaśnieżone pochyłe płyty skalne zawsze są niebezpieczne).
Po dłuższym postoju nadszedł czas na zejście – tą samą drogą. Jeszcze raz zachwycaliśmy się widokami na otoczenie Doliny Stawów Gąsienicowych, Kasprowy Wierch. Tym razem po dojściu do schroniska skorzystaliśmy z jego gościnności. Oprócz zwyczajnych w takich okolicznościach kanapek z herbatą z termosu lub żurku z wkładką tym razem były także życzenia imieninowe dla Kazimierza (świętuje 4. marca).
Z Murowańca wracaliśmy przez Boczań – drogą bardzo popularną, licznie uczęszczaną i skutkiem tego wyślizganą licznymi stopami turystów. Niestety bez raków szło się nią nieprzyjemnie, bo każdy krok groził upadkiem (co zresztą niektórym uczestnikom się udało). Ale w końcu wszyscy zeszli bez szkód na zdrowiu, co najwyżej z siniakami z tyłu. Po krótkim oczekiwaniu na parkingu zajęliśmy miejsca w busie i ruszyliśmy do domu. Nistety, Zakopianka była dość skutecznie zakorkowana, wracaliśmy więc z Nowego Targu przez Czarny Dunajec, Wysoką, Jordanów, Suchą Beskidzką itd.
To był kolejny piękny dzień w górach.

KP

Zdjęcia



Święto przewodników turystycznych – Małopolska 21 lutego 2013

Podczas III Konwencji Światowej Federacji Stowarzyszeń Przewodników Turystycznych (WFTGA) w 1989 ustanowiony został Międzynarodowy Dzień Przewodników Turystycznych. Ideą tego Dnia jest uświadomienie roli przewodników w obsłudze turystów poprzez prezentację ich pracy w terenie, a także kreowanie wizerunku miasta czy regionu. Pracę przewodnika turystycznego można określić mianem powołania – już św. Augustyn użył określenia homo viator – człowiek w drodze.
21 lutego – Dzień Przewodnika Turystycznego – to święto, a jego obchodom tego dnia towarzyszyła w Małopolsce coroczna akcja „Przewodnicy PTTK dzieciom”. Przewodnicy z 11 kół przewodnickich pokazywali dzieciom Małopolskę zapoznając z pracą i rolą przewodnika turystycznego.
Bez Przewodnika ani rusz – Z Przewodnikiem bezpieczniej te i inne hasła będą propagowane w ogłoszonym przez ZG PTTK 2013 Rokiem Przewodników Turystycznych.
Na galę małopolskich obchodów Międzynarodowego Dnia Przewodnika Marszałek Województwa Małopolskiego zaprosił przewodników do Zamku Królewskiego w Niepołomicach. Wręczono 20 odznak honorowych Ministra Sportu i Turystyki i 20 dyplomów Marszałka za wkład w rozwój i promocję turystyki. Podczas gali na ręce Marszałka Jacka Krupy Prezes PTTK Lech Drożdżyński wręczył Medal PTTK dla Zarządu Województwa Małopolskiego. W gali uczestniczyła pani Dyrektor Wydziału Sportu, Turystyki i Promocji UM Elżbieta Kantor, a także Przewodniczący Krajowego Samorządu Przewodników Turystycznych PTTK Stanisław Kawęcki. Małopolski Samorząd Przewodników PTTK to 24 Koła i ponad 1000 Przewodników, których było widać na Gali w czerwonych organizacyjnych strojach. Po poczęstunku i zwiedzeniu muzeum zamkowego przewodnicy świętowali ten dzień w swoich Kołach.

Krzysztof Hudzik

Zdjęcia



Dolina Pięciu Stawów Polskich 17 lutego 2013

Kolejna wycieczka górska w tym roku miała za cel piękną Dolinę Pięciu Stawów Polskich.
20-osobowa grupa (niezbyt liczna, ale śliczna) pod wodzą Janusza Sadzikowskiego ruszyła z parkingu na Palenicy Białczańskiej, by dojść nielubianym „asfaltem” (dziś przykrytym śniegiem) do Wodogrzmotów Mickiewicza. Zimowe przejście tego odcinka nie odstręcza tak jak przepychanie się tu przez tłumy letników i spacerowiczów latem – jest zdecydowanie luźniej. Przy Wodogrzmotach Mickiewicza skręciliśmy z ceprostrady w prawo, w Dolinę Roztoki. Doliną idzie się dobrze, przeważnie łagodnie podchodząc wśród świerków. Atrakcje rozpoczęły się, kiedy trzeba było wreszcie podejść z dna Doliny Roztoki na poziom Doliny Pięciu Stawów. Ten fragment trasy, niezbyt długi, co prawda, jednak dość stromy, przy głębokim śniegu, w którym przedeptana jest niezbyt wygodna ścieżka stanowił dla niektórych z uczestników spore wyzwanie, przede wszystkim kondycyjne. Nie wszyscy chodzą zimą regularnie po górach i mści się to brakiem tchu w płucach na bardziej stromych podejściach. Ale krok po kroku, z przerwami na odpoczynek i łyk herbaty, wszyscy pokonali podejście. Jeszcze tylko kilka chwil i można było odetchnąć w schronisku, zjeść coś, napić się. A potem wyszliśmy, żeby przejść kawałek po Dolinie. I to były najpiękniejsze chwile tej wycieczki. Dolina i otaczające ją szczyty pokryte śniegiem, oświetlające całą scenerię Słońce, przesuwające się na tle gór delikatne i nieco solidniejsze chmurki – widoki zapierały dech w piersiach – patrzcie na zdjęcia w Galerii i zazdrośćcie, jeśli tam nie byliście. Po zachwyceniu się wspaniałym widowiskiem z cyklu: „góry, śnieg, Słońce, mgły” musieliśmy już pożegnać Dolinę i ruszyć w drogę powrotną. Jeszcze nieco atrakcji było podczas zejścia stromym fragmentem stoku, ale wszystko odbyło się spokojnie i bezpiecznie. Powrót tą samą drogą, którą przyszliśmy był przepełniony zachwytami nad tym, co zobaczyliśmy.
Chodźmy w góry zimą – takich widoków latem się tu nie zobaczy, jest tu cisza i spokój, brak tych wrzaskliwych tłumów, które latem mogą skutecznie zniechęcić do odwiedzania Tatr.

KP

Zdjęcia



Szczyrk 9-10 lutego 2013

Dwudniowa zimowa wycieczka w góry już od dziesięciu lat jest w kalendarzach Oddziału. Władze Oddziału mają w tym czasie szkolenie i podsumowanie minionego roku, ale jest to także świetna okazja do zwiedzenia ciekawych miejsc, przejścia po górach, szusów na trasach zjazdowych, integracji turystów chrzanowskich. Po Krynicy, Szczawnicy, Kościelisku przyszła kolej na Szczyrk. Na wycieczkę wybrało się 36 osób.
W sobotę pojechaliśmy do Bystrej, by przez Magurę przejść do Szczyrku.
Było dość sporo świeżego śniegu i mielibyśmy problemy z przecieraniem szlaku, gdyby nie grupa, która tuż przed nami ruszyła w tym samym kierunku. Trasa zaplanowana na ten dzień nie była długa, więc bez pośpiechu zaczęliśmy podchodzenie. Leśnymi, zaśnieżonymi drogami wyszliśmy w rejon szczytu Magury. Tam, na otwartych polanach mogliśmy podziwiać nieco zamglone widoki na pasma Beskidu Śląskiego, Żywieckiego i Małego. Długość trasy (niezbyt wielka, ale jednak), podejście po śniegu złożyły sie na to, że niektórzy z uczestników, mniej wytrenowani, niemal ostatkiem sił doszli do schroniska pod Magurą. Ale tam był czas i okazja do odpoczynku, uzupełnienia kalorii i utraconych płynów, więc dalsza droga, już zdecydowanie w dół, była możliwa do pokonania. Schodząc do Szczyrku odwiedziliśmy jeszcze sanktuarium Matki Boskiej „Na Górce” i już wkrótce byliśmy w pensjonacie Beskidek. Dotarli tam juz także amatorzy narciarstwa oraz spacerów po Szczyrku (bo i tacy też z nami przyjechali). Tam czekały już na nas wygodne pokoje i obiad.
A po obiedzie – część robocza wyjazdu. Członkowie władz Oddziału (zarządu, komisji rewizyjnej, sądu koleżeńskiego, kół i komisji) zebrali się na ostatnim w tej kadencji spotkaniu. Tematem szkolenia były zmiany z Statucie PTTK i Oddziału oraz tryb przeprowadzenia zjazdu Oddziału. Oprócz tego zarząd podsumował miniony rok – zakończony pomyślnie pod względem liczby i atrakcyjności zorganizowanych imprez, ale, niestety, niewielkim wynikiem ujemnym jeśli chodzi o finanse.
A po części oficjalnej – wieczorek pożegnalny (bo, jak już wspomniałem, kończy się kadencja tych władz). Jak pisał poeta były tańce, hulanki, swawola (oczywiście bez przesady).
W następnym dniu zaplanowaliśmy przejście z Przełęczy Salmopolskiej przez Malinów i Malinowską Skałę na Skrzyczne. Ruszyliśmy znów ścieżką nieznacznie przetartą w dość głębokim śniegu. Kiedy podeszliśmy nieco wyżej, okazało się, że wiejący tam wiatr zawiewa i tą skromną ścieżkę, zdarzało się nam zapadać po kolana lub nawet głębiej. Ale pięknie ozdobiony śniegiem i szronem las, czysta biel śniegu, przepływające nad grzbietem mgiełki gnane wiatrem – to były niezapomniane widoki, dla których warto było znieść trochę niewygód. I znów okazało się, że dla niektórych uczestniczek trasa jest skrajnie ciężka. Na szczęście mobilizacja i wsparcie ze strony współtowarzyszy wędrówki przyczyniły się do sukcesu – wszyscy doszli do celu: schroniska na Skrzycznem. A w schronisku, jak to w schronisku: herbata z termosu lub z bufetu, jakieś kanapki lub pierogi, krótko mówiąc regeneracja nadwątlonych sił. Po odpoczynku przyszła pora na powrót do Szczyrku. I tu, niestety, zdecydowana większość uczestników „poszła na łatwiznę” i zjechała wyciągiem w dół. Tylko trzech twardzieli zeszło do samego końca.
Również w tym dniu było kilku amatorów zjazdów narciarskich a także spacerów po Szczyrku.
Kiedy w końcu wieczorem spotkaliśmy się przy autokarze wszyscy byli zadowoleni z ciekawie spędzonych dwóch dni.

KP

Zdjęcia



III Bal Turystów Chrzanowskich 02 lutego 2013

Zainicjowana z okazji 60 jubileuszu Oddziału impreza – Bal Turystów Chrzanowskich – weszła już na stałe do rocznego kalendarza imprez. Również w tym roku zebraliśmy się w liczbie 69 amatorów zabawy w restauracji Nova, żeby wspólnie żegnać zbliżajacy się do końca karnawał. Grał, jak zwykle świetnie, Kazimierz: prawdziwy Człowiek – Orkiestra. Oczywiście z pomocą współczesnej technologii elektronicznej i informatycznej, jednak własnym głosem wykonywał bardzo bogaty repertuar przebojów z różnych epok. Parkiet był prawie cały czas pełen rozbawionych par i innych formacji – bo w dzisiejszych czasach tańczy się różnie: w kółeczku, wężykiem i jak komu wygodnie. Humory dopisywały a dzięki wsparciu kuchni restauracyjnej i własnych zasobów nie brakło także sił i animuszu. Zgodnie z tradycją wylosowana została Nagroda Prezesa: bon na bezpłatny udział dwóch osób w wycieczce „Na Krokusy do Doliny Chochołowskiej”. Szczęśliwymi zwycięzcami losowania zostali Joasia i Andrzej Raźniakowie – ciagle jeszcze cieszący się z zawartego w ubiegłym roku związku małżeńskiego – GRATULUJEMY!
Kto ciekaw – zapraszam do Galerii Oddziału, kto chętny do zabawy – musi poczekać do najbliższego karnawału. Zapraszamy !

KP

Zdjęcia



Powitanie Nowego Roku – Szyndzielnia, Klimczok 1 stycznia 2013

Bal – balem, ale prawdziwi turyści witają Nowy Rok w górach, choćby o kilka godzin później. I właśnie 25 takich zapaleńców (niektórzy rzeczywiście po nocnym witaniu Nowego Roku na balu) wybrało się wczesnym rankiem (wyjazd o 9.00) 1 stycznia w Beskid Śląski. Niezbyt daleko, żeby zdążyć wrócić przed nocą.
Trasa znana, bo przecież jeździmy tam dość regularnie, ale w górach jest zawsze ciekawie.
Zaczęliśmy od podejścia na Dębowiec. Pierwszy odcinek dość stromy, ale krótki i kończy się przystankiem przed schroniskiem, bo nawet, jeśli się jeszcze nie zmęczyliśmy, to warto tu przystanąć i spojrzeć na leżące u stóp Bielsko. Dalej dość łagodnie i przez większą część trasy po suchej, wolnej od śniegu drodze. Dopiero w partii szczytowej Szyndzielni pojawia się stary, zmrożony, wyślizgany przez liczne stopy śnieg. Ale, zanim zacznie nam naprawdę przeszkadzać, mamy kolejną okazję do odpoczynku – schronisko na Szyndzielni. Takiej okazji nie przepuszcza się – siadamy więc przy kawie i herbacie, przegryzając kanapkami. I wkrótce ruszamy dalej – na szczyt Klimczoka. Co prawda droga jest niezbyt przyjemna, właśnie ze względu na śliski, twardy śnieg ale piękne, zimowe otoczenie a szczególnie wspaniałe widoki ze szczytu rekompensują wszystkie trudy. A z Klimczoka rzeczywiście widać daleko i ostro. Warto tu było przyjść i trochę się potrudzić. A jeszcze, tuż przed zejściem ze szczytu, jest chwila na symboliczny toast za pomyślność w Nowym Roku. No i za chwilę jesteśmy już w schronisku pod Klimczokiem. Tu znów siadamy przy herbacie, kanapkach, jakimś daniu z oferty schroniskowej kuchni. Po wyjściu ze schroniska pozostał nam jeszcze powrót na Szyndzielnię i z niej już kolejką (w wiekszości, choć kilka osób ambitnie zeszło na sam dół) do podnóża. Ostatni fragment trasy – od dolnej stacji kolejki do parkingu pokonujemy już w zapadających ciemnościach, ale droga jest prosta, wygodna i nie stwarza żadnych trudności. Wkrotce jesteśmy już w komplecie w pojeździe i zadowoleni ze spotkania z górami w pierwszym dniu nowego 2013 roku wracamy do Chrzanowa.

KP

Zdjęcia



Przełęcz Iwaniacka 13.02.2011 r.

13.02.2011 r. Grupa turystów z chrzanowskiego oddziału PTTK wyjechała na wycieczkę w Tatry Zachodnie na Iwaniacką Przełęcz. Grupę poprowadził przewodnik tatrzański Janusz Sadzikowski.
Przyjechaliśmy busem na parking na Siwej Polanie u wylotu Doliny Chochołowskiej.Tatry powitały nas słoneczną i mroźną pogodą. Z Siwej Polany zielonym szlakiem wyruszyliśmy w głąb Doliny Chochołowskiej. Po około godzinie marszu dotarliśmy do wylotu Doliny Starorobociańskiej. Tutaj rozchodzą się szlaki: żółty – przez Przełęcz Iwaniacką do Doliny Kościeliskiej, czarny – Doliną Starorobociańską na Siwą Przełęcz i zielony – do schroniska PTTK na Polanie Chochołowskiej. My ruszyliśmy żółtym szlakiem w kierunku Iwaniackiej Przełęczy. Im wyżej podchodziliśmy Doliną Iwaniacką, tym ładniejszy widok ukazywał się na pozostający za nami Bobrowiec. Natomiast na samej przełęczy pojawił się piękny widok na okazały masyw Kominiarskiego Wierchu i trochę mniej okazały, choć wyższy Ornak. Z Iwaniackiej Przełęczy zaczęliśmy schodzić (niektórzy – zjeżdżać) do Doliny Kościeliskiej. Przy bezchmurnym niebie pięknie prezentował się masyw Ciemniaka i dalej – za Tomanową Przełęczą – Tomanowy, Smreczyński i Kamienista. Po zejściu w dół zatrzymaliśmy się w schronisku na Hali Ornak (szarlotka – jak zwykle – pyszna !). Od schroniska droga do wylotu doliny biegnie już poziomo wzdłuż Kościeliskiego Potoku. Przed Polaną Pisaną skręciliśmy jeszcze do malowniczego Wąwozu Kraków, będącego prawdopodobnie pozostałością dawnej jaskini. Z Polany Pisanej mogliśmy podziwiać pięknie oświetlone o tej porze dnia Organy, Zdziary, Saturn i Ratusz. Idąc dalej w dół Doliny Kościeliskiej mijaliśmy Bramę Kraszewskiego, Lodowe Źródło i zbójnicką kapliczkę na polanie Stare Kościeliska. Jeszcze tylko ostatnia polana Wyżnia Kira Miętusia oraz Brama Kantaka i dotarliśmy do Kir, gdzie czekał na nas bus.

M.G.

Zdjęcia z wycieczki na Iwaniacką Przełęcz



Rumunia 25-29.08.2010

W dniach 25-29 sierpnia 2010 r. odbyła się zorganizowana przez Kolo Grodzkie wycieczka do Rumunii. Głównym celem były Góry Rodniańskie. I jak w ubiegłym roku autobus był pełen chetnych zobaczenia tego malowniczego kraju.
Po nocnej podróży przez Słowację i Węgry wczesnym rankiem dotarliśmy na granicę wegiersko-rumuńską. Po krótkiej odprawie paszportowej uczestnicy wycieczki zaopatrzyli się w miejscową walutę i mogliśmy zacząć zwiedzanie Rumuni, a konkretnie północnej jej części, Rejonu Marmaroskiego. Przejechaliśmy przez Satu Mare, Kotlinę Oas i po pokonaniu malowniczej Przełęczy Huty zjechaliśmy w dolinę Cisy. Tutaj na pograniczu rumuńsko-ukraińskim zatrzymaliśmy się w miejscowości Sapanta. Ta mała miejscowość znana jest w świecie z niepowtarzalnego, jedynego w swoim rodzaju cmentarza, z pięknie, ręcznie malowanymi nagrobkami. Uwagę na cmentarzu zwracają też opisy zawodów i przywar osób tam pochowanych. Niestety język rumuński jest trochę niezrozumiały. Po pobycie na cmentarzu pojechaliśmy dalej i wjechaliśmy w Dolinę Izy gdzie można spotkać doskonale zachowane obiekty architektury marmaroskiej: cerkwie, zabudowania, bramy, krzyże. Zwiedziliśmy wnętrze cerkwi Św. Archaniołów w Rozavlea i odbyliśmy spacer po największej miejscowości w dolinie, Bogdan Voda. Ta miejscowość to żywy, zamieszkały skansen. Stamtąd było już bardzo blisko do naszej bazy hotelu „Cerbul” w Borsie. Dotarliśmy tam wczesnym popołudniem. Szybko zakwaterowaliśmy się i po krótkim odpoczynku grupa spotkała się przy wyciągu krzesełkowym na Polane Stiol. Wyciągiem wjechaliśmy do góry po drodze podziwiając wspaniałe widoki Gór Rodniańskich i Marmaroskich. Celem naszej pierwszej pieszej wędrówki był największy w Karpatach wodospad Cailor. Po dotarciu na miejsce miło było poczuć chłód wody w wszechobecnym wokoło upale. Widoki były niepowtarzalne więc aparaty poszły w ruch. W drogę powrotna udaliśmy się szlakiem wzdłuż górskiego potoku. Pierwszy dzień to było małe preludium przed trasami następnych dni.
Następnego dnia wyjechaliśmy autobusem na przeł. Przysłop, która rozdziela Góry Marmaroskie i Rodniańskie. Tam daliśmy wolne naszym miłym kierowcom i udaliśmy się w góry. Przed nami był spory odcinek szlakiem, który wiódł grzbietem Gór Rodniańskich. Mijane szczyty wznosiły się ponad 2000 m. Pogoda dopisywała. Widoczność była wspaniała. Przed nami jak na dłoni morze Karpat, zarówno po rumuńskiej jak i po ukraińskiej stronie. Dopóki szliśmy grzbietem to trwała górska sielanka. Trzeba było jednak zejść na dół i wrócić do hotelu. Wtedy okazało się, że szlak, którym mieliśmy schodzić istniał praktycznie tylko na mapie gdyż od lat tamtędy nikt nie chodził i wszystko zarosło. Jednak udało się wytyczyć własny szlak, którym dotarliśmy do celu po drodze od czasu do czasu w nieprawdopodobnych chaszczach zauważając malowane znaki.
Następnego dnia czekało nas największe wyzwanie, wyjście na najwyższy szczyt Gór Rodniańskich Petrosul 2303 m skąd rozpościera się niesamowity widok na okolicę. Niestety w nocy przeszła burza i pogoda się zmieniła. Rano było pochmurno i widać było, że chmury są na niskim pułapie. Na szczęście jednak nie padało. Nie po to tu przyjechaliśmy aby siedzieć w hotelu więc poszliśmy na szlak. Początkowo droga przez długi czas wiodła pomiędzy zabudowaniami a wioski a potem zamieniła się w mozolne strome podejście w rejon stacji meteorologicznej w kotle pod Petrosulem. W czasie podejścia cały czas było widać szczyty. Niestety w czasie odpoczynku w kotle przyszła bardzo szybko mgła i ostatnie podejście na szczyt odbywaliśmy otoczeni jej mackami. Ze szczytu niestety nic nie było widać i obiecaliśmy sobie, ze za rok powtórzymy wyjście. Po zejściu na dół wspaniale smakowało miejscowe piwo w wioskowym barze.
Kolejnej nocy pogoda popsuła się już zupełnie i z Borsy wyjeżdżaliśmy w deszczu, który na szczęście przestał padać po godzinie jazdy. Droga wiodła do domu. Wracając zatrzymaliśmy się na krótkie zwiedzanie w Sykocie Marmaroskim oraz w Satu Mare. Zaraz za Satu Mare Węgry i po drodze Tokaj słynny z win. Zatrzymaliśmy się tam aby zwiedzić to piękne miasteczko, docenić smak tutejszych win i nabrać sił przed dalszą drogą.
Do domu dotarliśmy w godzinach nocnych. Wiekszośc z nas pragnie dalej w następnych latach poznawać piękno Rumunii.

Henryk Banch

Zdjęcia z wycieczki do Rumunii




Poznań 30.04-03.05.2010

W dniach 30.04-3.05.2010 Koło Grodzkie zorganizowało wycieczkę do Poznania i w jego okolice. Wyjeżdżaliśmy z Chrzanowa z nie najlepsza mglistą pogodą. Na szczęście już na pierwszym postoju w rejonie Kluczborka zaświeciło słońce, które towarzyszyło nam przez długi czas.
Pierwszym zwiedzanym obiektem w czasie wycieczki był pałac myśliwski, wraz z przylegającym parkiem, książąt Radziwiłłów w Antoninie. Pałac jest obecnie w rękach prywatnych i znajduje się w nim hotel ale właściciele udostępniają do zwiedzania wnętrze z nietypowym, olbrzymim piecem kaflowym, który jest w centrum budynku. Po zwiedzeniu wnętrza i spacerze po parku udaliśmy się w dalsza drogę. Naszym celem był pałac Lipskich W Lewkowie gdzie obejrzeliśmy jego wnętrza. Następnym etapem był Kórnik a w nim zamek będący w swoich dziejach własnością rodziny Działyńskich i Zamojskich. Po wyjściu z zamku część uczestników wycieczki spacerowała po największym i najstarszym w Polsce arboretum a część cieszyła się czasem wolnym. Kórnik był ostatnim etapem pierwszego dnia wycieczki. Na koniec udaliśmy się do Krzesin gdzie w schronisku młodzieżowym mieliśmy noclegi.
Kolejny dzień rozpoczęliśmy od wizyty w Rogalinie. Tutaj zwiedzaliśmy barokowo-klasycystyczny pałac, park i wozownię. Tutaj też znajduje się kościół św. Marcelina a w nim mauzoleum Raczyńskich. W pobliżu, nad brzegami Warty, rosną tez słynne dęby rogalińskie. Po kilkugodzinnym pobycie udaliśmy się na druga stronę Warty, do Puszczykowa, gdzie zwiedzając Muzeum Arkadego Fiedlera mogliśmy oczami wyobraźni znaleźć się na innych kontynentach i zapoznać się z kulturą Indian. Mogliśmy też obejrzeć eksponaty związane z lotniczym Dywizjonem 303. Następnie trasa wycieczki wiodła przez Wielkopolski Park Narodowy. Jego piękno podziwialiśmy z okien autobusu. Na zakończenie tego etapu podróży dotarliśmy do Szreniawy gdzie znajduje się Muzeum Narodowe Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego. Zapoznanie się ze zgromadzonymi na terenie muzeum zajęło sporo czasu ale było warto. Wracając do Krzesin zahaczaliśmy o Poznań, który był naszym celem następnego dnia. Dzień jednak się nie skończył i po kolacji spotkaliśmy się przy ognisku gdzie śpiewając turystyczne piosenki milo zakończyliśmy dzień.
Następnego dnia udaliśmy się do Poznania gdzie m. In. Byliśmy w Palmiarni, w katedrze na Ostrowie Tumskim, w kościele farnym św. Stanisława, na rynku Starego Miasta i jego okolicach a także w jednym z poznańskich fortów. Dzień zakończył się indywidualnym spacerem po zakątkach starego miasta.
Poniedziałek, ostatni dzień wycieczki przywitał nas niestety deszczem, który ustąpił ale pogoda nie była już taka jak dotychczas. Opuściliśmy więc gościnne Krzesiny i udaliśmy się nad Prosnę do Śmiełowa gdzie znajduje się klasycystyczny pałac, w którym urządzone jest muzeum Adama Mickiewicza, który przez pewien czas tam przebywał. Ostatnim odwiedzanym miejscem był park i zamek w stylu renesansu francuskiego w Gołuchowie. Posiadłość była własnością Leszczyńskich i Działyńskich. Na obrzeżach parku znajduje się również zagroda żubrów, która cieszy się również dużą popularnością wśród turystów. Po pobycie w Gołuchowie aż żal było wracać do domu.
Niestety wszystko ma swój początek i koniec. Pełni wrażeń w godzinach wieczornych wróciliśmy do Chrzanowa.

Henryk Banach

Zdjęcia z wycieczki do Poznania




Dolina Mnikowska 25.04.2010

Już po raz drugi Koło Grodzkie PTTK w Chrzanowie zorganizowało wyjazd do Doliny Mnikowskiej. Głównym celem było uczestnictwo we mszy św. inaugurującej sezon turystyczny na szlakach papieskich.
Wcześniej, przed przyjazdem do Doliny Mnikowskiej, odbyliśmy wędrówkę po innych dolinkach jurajskich. Najpierw przeszliśmy malowniczą Doliną Racławki. Potok Racławka płynący dnem doliny utworzył w martwicy wapiennej skalne odkrywki. Na zboczach widoczne były wapienne skały, jeszcze nie zasłonięte przez liście i zarośla. W końcowej części doliny, nieopodal Źródła Bażana, odchodzi boczny Wąwóz Stradlina. Wąwozem tym doszliśmy na wierzchowinę ponad wsią Żary. Stamtąd zeszliśmy do Doliny Szklarki. Dalej, czerwonym szlakiem okrężnym, przeszliśmy przez rezerwat „Dolina Szklarki” znajdujący się na stromym zboczu doliny oraz grupę skałek na przeciwległym zboczu zwanych Golgotą. Po tym kilkugodzinnym spacerze przejechaliśmy do Doliny Mnikowskiej na mszę św. odprawianą u stóp wizerunku Matki Boskiej, namalowanej na skale przez Walerego Eljasza Radzikowskego w 1868 r. (roku Powstania Styczniowego).

M.G.

Zdjęcia z wycieczki do Doliny Mnikowskiej




Babia Góra 07.03.2010

Tradycyjnie już od kilku lat na początku marca wybieramy się na Babią Górę, by w ten sposób uczcić Dzień Kobiet. Tak było i w tym roku – 24 twardzieli płci obojga zebrało się, by walczyć z zimą i górą.
Trasa wiodła z Przełęczy Lipnickiej (Krowiarki – 1012 m npm) przez Sokolicę, Kępę, Gówniak na Diablak (szczyt Babiej Góry 1725 m npm). A była to niełatwa droga, pokryta świeżo spadłym śniegiem, miejscami tworzącym dość głębokie zaspy. Na szczęście wiatr, który potrafi bardzo uprzykrzyć a nawet często uniemożliwić zdobycie szczytu, tym razem wiał umiarkowanie, tak więc udało się wejść na szczyt bez większych problemów. A na szczycie spotkaliśmy liczną grupę turystów z Andrychowa, którzy również tradycyjnie świętują Dzień Kobiet na najwyższym szczycie Beskidów, skromną grupkę uczestników kursu przewodników beskidzkich z Krakowa, kilkunastu turystów – narciarzy (po wielu latach wraca znów moda na wędrówki górskie na nartach) i jeszcze sporo innych amatorów mocnych wrażeń a Babia Góra zimą zawsze je gwarantuje. Tym razem wyszło tu szczególnie dużo turystów. Po zejściu przez Przełęcz Brona na Markowe Szczawiny odwiedziliśmy nowe schronisko PTTK funkcjonujące już od listopada ubiegłego roku, choć uroczyste otwarcie zaplanowano dopiero w kwietniu tego roku. Mimo znacznego powiększenia budowli w porównaniu ze starym schroniskiem, miejsc w jadalni jest wciąż zbyt mało. Nawet zimą nie wszyscy chętni się zmieścili a cóż będzie w szczycie sezonu. Przejście piesze zakończyliśmy po dojściu Płajem Górnym do Krowiarek i dumni ze zdobycia Królowej Beskidów wróciliśmy do domu.

KP

Zdjęcia z wycieczki na Babią Górę




Krynica 13-14.02.2010

Podobnie jak w kilku minionych latach wyjechaliśmy w zimie do perły uzdrowisk polskich – Krynicy. Otaczające ją góry dają możliwość ciekawych wycieczek, jazdy na nartach, samo uzdrowisko stwarza też rozliczne możliwości ciekawego spędzenia czasu, program zawsze wzbogacamy o zwiedzanie atrakcyjnych miejscowości na trasie dojazdu lub w okolicy Krynicy.
Tym razem w sobotę zdobywaliśmy Jaworzynę Krynicką (1114 m npm). W zależności od upodobań część grupy wyszła na szczyt podziwiając wspaniale przybrany śniegiem i szronem las na zboczach góry, inni z nartami wyjechali na szczyt kolejką gondolową i korzystali z bogatych możliwości, jakie dają trasy zjazdowe Jaworzyny, jeszcze inni wyjechali w górę, żeby pospacerować w rejonie szczytu, odetchnąć rześkim, mroźnym powietrzem. Wieczorem był czas na zajęcia własne, skrzętnie wykorzystany przez tych, którzy przyjechali tu pamiętając o przypadającym nazajutrz dniu zakochanych – św Walentego. Nie obeszło się także bez emocji związanych z walką Adama Małysza o srebrny medal olimpijski.
W niedzielę wyjechaliśmy niedaleko za granicę – do słowackiego Bardiowa. To wspaniałe miasteczko z doskonale zachowanym Starym Miastem (rezerwat architektury nagrodzony za wybitne osiągnięcia w zakresie renowacji zabytków), średniowiecznymi murami obronnymi, pięknym rynkiem z ratuszem reprezentującym przełom gotyku i renesansu, gotyckim kościołem św Idziego, w którym zachował się unikalny zespół 11 gotyckich ołtarzy skrzyniowych, muzeum ikon daje możliwość przeniesienia się wyobraźnią w dawne wieki i odetchnięcia atmosferą bogatego kupieckiego miasta. A jeszcze nieopodal są Bardiowskie Kupele – niezbyt wielkie lecz urokliwe uzdrowisko, gdzie warto zajrzeć choćby na chwilę, żeby pospacerować po parku zdrojowym wśród XIX-wiecznych pensjonatów i sanatoriów, popróbować wód mineralnych a w przypadku dysponowania jeszcze godziną wolnego czasu (tego niestety nie mieliśmy) zwiedzić ciekawy skansen prezentujący budownictwo i kulturę materialną regionu Szarysza. Cóż, wszystko to zwiedzaliśmy w mroźnym, niezbyt sprzyjającym długim spacerom dniu, ale za to nie musieliśmy się przeciskać między licznymi grupami turystów (głównie polskich) zwiedzającymi te miejsca w tzw sezonie turystycznym.
Niektórzy z naszych turystów są już, po kilku latach wyjazdów, lekko znudzeni Krynicą, ale przecież wciąż jest wielu chętnych na jej zwiedzanie, bo jest tego warta. Tym razem wyjechało znów 50 osób.

KP

Zdjęcia z wycieczki do Krynicy




Brania Góra 06-07.02.2010r.

W dniach 06-07.02.2010 r. 7 osób pojechało na dwudniową wycieczkę na Baranią Górę. W związku z małą liczbą uczestników, dojazd i powrót odbył się koleją.

Barania Góra to drugi co do wysokości szczyt Beskidu Śląskiego po stronie polskiej – 1220 m n.p.m. Masyw baraniogórski stanowi rezerwat przyrody obejmujący 386 ha lasów, w których przeważają jodły, świerki i buki. Rejon szczytu obfituje w liczne wychodnie gruboławicowego piaskowca istebniańskiego.

Baranią Górę najczęściej zdobywa się od strony Wisły lub Przełęczy Salmopolskiej, my wędrówkę rozpoczęliśmy z Węgierskiej Górki. Czerwony szlak prowadzi najpierw główną drogą w kierunku Żywca, by za mostem na Sole skręcić ostro w lewo, gdzie po chwili spotykamy Fort „Waligóra” – jeden z pięciu fortów obronnych z 1939 r. w rejonie Węgierskiej Górki. Dalej przez zbocze Glinnego (1026 m) szlak biegnie na Halę Radziechowską. Z hali droga podchodzi już łagodnie w kierunku zachodnim, osiągając płaską kulminację Magurki Radziechowskiej (1091 m). Grzbietowa ścieżka wypłaszcza się teraz wśród pojawiających się z rzadka bloków skalnych, a szlak dochodzi do Magurki Wiślańskiej (1129 m) w głównym grzbiecie, gdzie spotyka biegnący ze Skrzycznego znak zielony i obydwa ( czerwony i zielony ) zmierzają w kierunku Baraniej Góry. Szczyt osiągamy przed zachodem słońca i tu podziwiamy jego zachód.

Drugi dzień wędrówki rozpoczynamy ze schroniska PTTK na Przysłopie. Początkowo znakami czerwonymi kierujemy się w stronę szczytu podziwiając piękne zimowe widoki. Docieramy do znaków czarnych i dalej kierując się nimi schodzimy do Kamesznicy i Milówki, gdzie kończymy naszą wędrówkę.


Zdjęcia z wycieczki na Baranią Górę




Wieliczka 23.01.2010 r.

23 stycznia w sobotę 13-osobowa grupa turystów wybrała się do Wieliczki.

Głównym celem wyjazdu było zwiedzenie kopalni. Kopalnia Soli „Wieliczka” to jeden z najcenniejszych zabytków kultury wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.
Zwiedzanie rozpoczyna się w Szybie Daniłowicza. Do kopalni wchodzi się schodami (380 stopni) na głębokość 64 m. Tam rozpoczyna się długa na 2km trasa turystyczna. Przechodzi ona przez 3 poziomy, najniższy na głębokości 135m. Zwiedzanie trwa 3 godziny. Po drodze przechodzi się przez 20 komór powstałych w wyniku eksploatacji złoża soli. W niektórych z nich urządzono kaplice np: św. Antoniego, św. Krzyża, czy najokazalsza – św. Kingi. W Komorze Barącza i Komorze Weimar znajdują się jeziorka solankowe, a w Komorze Warszawa urządzono salę konferencyjno-bankietową. Na najniższym poziomie znajduje się podziemna ekspozycja Muzeum Żup Krakowskich, gdzie zgromadzono kolekcję drewnianych machin wyciągowych oraz narzędzia odkryte w czasie prac zabezpieczających.
Następnym punktem programu było zwiedzanie średniowiecznego Zamku Żupnego ze zbiorami pochodzącymi od czasów miocenu. Na koniec odwiedziliśmy jeszcze kościół parafialny p.w. św. Klemensa.
Pomimo słonecznej pogody, temperatura -15°C skutecznie zniechęciła do dalszego spaceru po Wieliczce.

M.G.

Zdjęcia z wycieczki do Wieliczki




Równica 17.01.2010

Kolejna zimowa wyprawa górska miała za cel zdobycie Równicy. Wybrało się na nią 16 osób.
Po wyjściu z centrum Ustronia wspinaliśmy się, zrazu między przedmiejskimi willami i pensjonatami a potem leśnymi dróżkami, mozolnie zdobywając wysokość. Podziwialiśmy przy tym pięknie ośnieżony las. Po drodze zatrzymaliśmy się przy kamieniu w lesie, gdzie w czasach kontrreformacji swoje tajne nabożeństwa odbywali protestanci z Ustronia i okolic. Po krótkim odpoczynku w schronisku PTTK ruszyliśmy dalej, żeby zdobyć szczyt Równicy. Na tym odcinku, odkrytym, dzięki temu widokowym ale i wystawionym na podmuchy ostrego, zimowego wiatru, podziwialiśmy widok na Wielką Czantorię ale i przypomnieliśmy sobie, że zima to nie tylko wspaniale ośnieżone drzewa ale i przenikliwy ziąb. Po krótkim przystanku na szczycie zeszliśmy do położonej poniżej karczmy, żeby się ogrzać i uzupełnić płyny w organizmach. Do Ustronie Polany przez Orłową schodziliśmy znów wśród bajecznie zdobionych śniegiem i szadzią drzew.
Wróciliśmy do Chrzanowa trochę zmarznięci, ale zadowoleni z pięknego dnia w górach.

KP


Prelekcja: Illinois – nie tylko Chicago 14.01.2010

Kolejne spotkanie z przeźroczami zorganizowane przez koło Grodzkie PTTK poświęcone było wspomnieniom Kazimierza Pudo z podróży po amerykańskim stanie Illinois i największym jego mieście – Chicago.
Prawie 800 zdjęć z blisko miesięcznego pobytu w tamtych okolicach z komentarzem dało możliwość zbliżenia się do niezwykle ciekawego miasta znanego między innymi jako centrum Polonii, silny ośrodek przemysłowy, siedziba wielu wspaniałych muzeów a także słynnego z pięknej architektury. Niemniej ciekawe były uwiecznione na zdjęciach wspomnienia z bliższych i nieco dalszych okolic Chicago: muzeum kolei w State, browaru i wspaniałego muzeum sztuki współczesnej w Millwauke, lapidarium w Elmhurst, Fermilabu – laboratorium fizyki wysokich energii, licznych rezerwatów przyrody i parków stanowych.
W spotkaniu uczestniczyło 18 osób.

KP


Trzy Korony 03.01.2010

Chrzanowscy turyści górscy powitali Nowy Rok wyprawą na najpopularniejszy szczyt w Pieninach – Trzy Korony.
Nie przejmując się padającym śniegiem ruszyliśmy z Krościenka i wspięliśmy się najpierw na Górę Zamkową. Tam, na ruinach dawnego zamku wspomnieliśmy świętą Kingę, która według tradycji chroniła się tu przed Tatarami. Później weszliśmy na szczyt Trzech Koron (982 m npm), skąd można podziwiać wspaniałą panoramę, między innymi Tatr. Niestety, chmury przesłoniły widoki, nie przeszkodziły jednak we wzniesieniu symbolicznego toastu za pomyślność w Nowym Roku. Powrotna droga do Krościenka była trochę utrudniona przez skorupę lodową ukrytą pod cienką warstwą świeżego śniegu, ale wszyscy zeszli bezpiecznie, nie licząc kilku niegroźnych poślizgów.
Mimo nie najlepszych warunków (padający śnieg, oblodzenie, zachmurzenie) wycieczka była bardzo udanym rozpoczęciem roku turystycznego. Uczestniczyło w niej 19 osób.

KP


Magura Orawska – 20.09.2009r.

20 września 2009 r. odbyła się wycieczka na Słowację, na jedno z pasm Magury Orawskiej – Kubińską Holę.

Z parkingu na przełęczy Prislop na wysokości 808 m n.p.m. wyruszyliśmy czerwonym szlakiem grzbietowym, wzdłuż Kubińskiej Holi, w kierunku najwyższego szczytu – Minčola – o wysokości 1395 m n.p.m. Po drodze mijaliśmy rozległe łąki, z których rozpościerał się widok na Beskid Żywiecki. O tej porze roku trafiliśmy na wysyp grzybów. Nikt nie mógł się powstrzymać od zbierania. Po drodze nie brakowało też jagód. Ze szczytu Minčola można było zobaczyć okazałą sylwetkę Wielkiego Chocza oraz szczyty sąsiedniej Małej Fatry. Widoczne też były: Wielka Fatra oraz Tatry Zachodnie i Niskie. Po odpoczynku na szczycie doszliśmy do schroniska na Kubińskiej Holi. Stamtąd żółtym szlakiem zeszliśmy do Dolnego Kubina, gdzie czekał na nas autobus.

Piękna pogoda, miła atmosfera i ładne widoki były wspaniałym akcentem na pożegnanie lata.

M.G.

Zdjęcia z wycieczki na Magurę Orawską




Łysa Góra – 23.08.2009r.

Dnia 23. 08. 2009 r. oddział PTTK Chrzanów zorganizował wycieczkę do Czech na Lysą Horę – najwyższy szczyt Beskidu Śląsko-Morawskiego.

Autobusem dojechaliśmy do Malenovic koło Frydlantu nad Ostravicą. Wędrówkę rozpoczęliśmy spod hotelu „Petr Bezruč”. Poczatkowo zielonym, a później niebieskim szlakiem doszliśmy na przełęcz Ivančena. Na przełęczy znajduje się kamienny kopiec poświęcony czeskim skautom rozstrzelanym przez gestapo. Prawdopodobnie w kopcu znajduje się kamień przywieziony z Księżyca przez załogę „Apollo 11” i podarowany czeskim skautom przez skautów ze Stanów Zjednoczonych.
Z Ivančeny niebieskim szlakiem doszliśmy na szczyt Lysej Hory (1323 m n.p.m.). Na samym szczycie znajduje się charakterystyczna wieża przekaźnikowa, sprawiająca, że góra jest rozpoznawalna z daleka. Oprócz wieży są jeszcze dwa prowizoryczne bufety. Istniejące wcześniej schroniska spłonęły i pomimo istnienia dobrej drogi dojazdowej, nikt ich nie odbudowuje. Mimo że sam wierzchołek jest mało atrakcyjny, to widoki z niego są imponujące. Nam udało się zobaczyć Śnieżnik, a przy lepszej przejrzystości powietrza widać Tatry.
Ze szczytu schodziliśmy czerwonym szlakiem przez grzbiet Luk&#353inca. Od Luk&#353inca już żółtym szlakiem doszliśmy do Malenovic, mijając po drodze pomniki przyrody: „Łąki pod Luk&#353incem” i „Ondraszkowe Dziury”. W Malenovicach już czekał na nas autobus.

Zadowoleni i pełni wrażeń wróciliśmy do Chrzanowa.

M.G.

Zdjęcia z wycieczki na Łysą Górę




Wielki Rozsutec (Słowacja) – 26.07.2009r.

Wielki Rozsutec jest najpiękniejszym i najbardziej charakterystycznym szczytem w Małej Fatrze. Jego wysokość wynosi 1610m. n.m.p. Ze względu na bogactwo form skalnych i występowanie kilku gatunku endemitów utworzono tu rezerwat. Szczyt ten jest przez 9 miesięcy w roku niedostępny dla ruchu turystycznego.

Wędrówkę rozpoczęliśmy ze Štefanowej w dolinie Vratnej. Leśną ścieżką wzdłuż zielonego szlaku podchodziliśmy na przełęcz Medziholie. Stamtąd rozpoczęło się strome podejście na Wielki Rozsutec. Trasa wiodła przez skaliste zbocze. Droga ubezpieczona była łańcuchami i drabinkami. Ze szczytu rozciągał się niesamowity widok na okoliczne pasma górskie: Wielką Fatrę, Zachodnie i Niskie Tatry, Jaworniki i Beskid Żywiecki.
Zejście ze szczytu nie było już tak eksponowane. Łagodna ścieżka wśród kosodrzewiny doprowadziła nas na przełęcz Medzirozsutce pomiędzy Małym i Wielkim Rozsutcem. Z przełęczy niebieskim szlakiem przeszliśmy przez Horne Diery – skalisty wąwóz wydrążony przez przepływający dnem potok. Dla ułatwienia wędrówki w wąwozie zamontowano mostki, drabinki i łańcuchy. Odnosiliśmy wrażenie, że jesteśmy w Słowackim Raju. Na koniec doszliśmy do Štefanowej – naszego punktu wyjściowego na szlak. Tam czekał na nas autokar.

Wycieczka była bardzo udana. Udział w niej wzięły 42 osoby. Pogoda dopisała. Wspaniałe wrażenia na długo zostaną w pamięci.

M.G.

Zdjęcia z wycieczki na Wielki Rozsutec




Karkonosze – 19-22.06.2009

W dniach 19-22.06 2009 r. odbyła się wycieczka w Karkonosze. W wyjeździe wzięły udział 23 osoby.

Pierwszego dnia (w piątek 19.06) o godz. 6.00 wyruszyliśmy z Chrzanowa do Karpacza. Tam mieliśmy zarezerwowane noclegi. Po kilku godzinach jazdy zatrzymaliśmy się w Jaworze, gdzie mieliśmy w planie zwiedzanie ewangelickiego Kościoła Pokoju. Jest to zabytek wpisany na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Po wojnie trzydziestoletniej (w poł. XVII w.) wybudowano tylko trzy takie kościoły: w Jaworze, Świdnicy i Głogowie. Mogły być wykonane tylko z materiałów nietrwałych jak: drewno, słoma i glina. Kościół w Głogowie nie przetrwał do naszych czasów. Pozostałe dwa są obecnie największymi kościołami drewnianymi w Europie. Świątynia w Jaworze mogła pomieścić nawet 6 tys. osób. Po południu przyjechaliśmy do Karpacza. W tym dniu zdążyliśmy tylko zwiedzić sam Karpacz.

Następnego dnia wyruszyliśmy na najwyższy szczyt Karkonoszy – Śnieżkę (1602 m. n.p.m.). Przed wyjściem w góry zwiedziliśmy Świątynię Wang. Kościół ten został zbudowany na przeł. XII i XIII w. w Norwegii. W 1842r. król pruski Fryderyk Wilhelm IV odkupił światynię i sprowadził do Karpacza. Ustawiono ją w połowie drogi z Karpacza na Śnieżkę. Konstrukcja kościoła wykonana jest z drewna sosny norweskiej bez użycia gwoździ.
Po wizycie w Świątyni Wang wyruszyliśmy na szlak na Śnieżkę. Po drodze zatrzymaliśmy się w schronisku Samotnia nad Małym Stawem, a następnie w schronisku Strzecha Akademicka. Doszliśmy do Śląskiego Domu na Równi pod Śnieżką. Stamtąd zakosami weszliśmy na szczyt. Z powrotem schodziliśmy Doliną Łomniczki do Karpacza. Pogoda w tym dniu dopisała, kondycja i humory również.

Trzeciego dnia (w niedzielę 21.06) podjechaliśmy do Szklarskiej Poręby. Stamtąd wjechaliśmy kolejką linową na Szrenicę z zamiarem przejścia zachodniej części grani Karkonoszy. Szrenica powitała nas deszczem, który minął dopiero w okolicy Łabskiego Szczytu. Na trasie ze Szrenicy do Karpacza mijaliśmy wiele ciekawych formacji skalnych o równie ciekawych nazwach: Trzy Świnki, Twarożnik, Czeskie i Śląskie Kamienie, Ptasi Kamień, Słonecznik i Pielgrzymy. Po drodze było tylko jedno schronisko – Odrodzenie na Przełęczy Karkonoskiej. Po przejściu prawie 20 km dotarliśmy do Świątyni Wang, gdzie zakończyła się nasza wędrówka.

Ostatniego dnia dojechaliśmy do Sobieszowa, gdzie znajdują się ruiny zamku Chojnik. Zamek wybudował książę świdnicko – jaworski Bolko II Mały. Pierwsza udokumentowana wzmianka pochodzi z 1364 r. W 1675 r. zamek spłonął od uderzenia pioruna i nigdy nie został odbudowany. Następnie pojechaliśmy do Świdnicy, gdzie zwiedziliśmy drugi Kościół Pokoju. Świdnicka świątynia jest trochę większa (mieści 7,5 tys. osób), jest też bogaciej zdobiona. Gdy wyjeżdżaliśmy ze Świdnicy, rozpadał się deszcz. Na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że Świdnica znalazła się pod wodą.

Podsumowując – wycieczka była bardzo udana, zobaczyliśmy najpiękniejsze partie Karkonoszy oraz najciekawsze zabytki regionu. Pogoda też była łaskawa. Jesteśmy bardzo zadowoleni.

M.G.

Zdjęcia z wycieczki w Karkonosze




Tatry – Dolina Kościeliska: Jaskinia Mroźna, Wąwóz Kraków, Jaskinia Smocza Jama – 21.06.2009


Jaskinia Mroźna

Jaskinia Mroźna

Wąwóz Kraków

Wąwóz Kraków

Wąwóz Kraków

Wąwóz Kraków

Wąwóz Kraków

Jaskinia Smocza Jama

Raptawicka Turnia

Rozmiar: 88183 bajtów

Foto: Wojtek Mikunda



Ukraina – Rumunia 22-26.05.2009

W dniach 22-26 maja odbyła się wycieczka na Ukrainę i do Rumunii. W piątkowy wieczór wyjechaliśmy z Chrzanowa. W sobotnie przedpołudnie dotarliśmy do Lwowa. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od obejrzenia panoramy miasta z najwyższego jego punktu, kopca Unii Lubelskiej. Pogoda była słoneczna, więc i widok wspaniały. Następnie udaliśmy się zwiedzać lwowską starówkę, której zwiedzanie zakończyliśmy w rejonie gmachu opery. Część uczestników wycieczki skorzystała z okazji i obejrzała jej wspaniałe wnętrza. Po odpoczynku w godzinach popołudniowych udaliśmy się w dalszą podróż do naszego głównego celu na Ukrainie, w pasmo górskie Czarnohora. W godzinach wieczornych dotarliśmy do Worochty, naszej bazy na Ukrainie.
Następnego dnia wybraliśmy się na górską wycieczkę na najwyższy szczyt Ukrainy, Howerlę 2061 m n. p. m. Naszym autobusem, drogą wzdłuż Prutu, dotarliśmy w rejon ośrodka „Zaroslak” u podnóża góry. Od tego miejsca rozpoczęło się podejście na szczyt. Droga początkowo wiodła lasem, ale po do dotarciu do dawnej granicy polsko-czechosłowackiej weszliśmy w kosówkę i zaczęły ukazywać się wspaniałe, górskie widoki. Im wyżej tym były rozleglejsze. Prawdziwe morze gór dookoła. Po wyjściu na pasmo połonin urządziliśmy sobie krótki odpoczynek przed atakiem szczytowym. Na połoninach oko oprócz wspaniałych gór cieszyły krokusy i sasanki. Zmęczenie na końcowym stromym podejściu i finiszowa wspinaczka po śniegu zostały wynagrodzone pięknymi widokami ze szczytu. Nacieszyliśmy się na szczycie otaczającym nas pięknem przyrody i trzeba było schodzić na dół. Schodziliśmy inną trasą, sąsiednim grzbietem, mijając po drodze w pobliżu źródła Prutu. Po zejściu do autobusu pojechaliśmy na do wypoczynkowej miejscowości Jaremce. Po krótkim pobycie wróciliśmy do Worochty.
Kolejnego dnia udaliśmy się w podróż do Rumunii. Przed nami był spory odcinek drogi przez ukraińskie góry i dolinę Czeremoszu. Widoki wspaniałe ale stan dróg pomińmy milczeniem. Granicę z Rumunią przekroczyliśmy w rejonie Siretu i wjechaliśmy na teren Bukowiny. Bukowina to przede wszystkim polskie wioski i malowane, średniowieczne monastyry. Niestety program wycieczki nie przewidywał odwiedzenia polskich wiosek. Byliśmy natomiast we wspaniałym monastyrze w Suczevicie. To olbrzymi, doskonale zachowany, obronny monastyr. Największe wrażenie robią doskonale zachowane malowane na zewnątrz i wewnątrz cerkwi freski przedstawiające sceny biblijne. Maja one swój specyficzny charakter, gdyż stroje ukazanych tam osób często przypominają miejscowe. Miejscowe są też krajobrazy. W większości ząb czasu nie naruszył ich piękna. Od monastyru trasa wycieczki wiodła przez piękne rumuńskie góry. Wjeżdżaliśmy na wysokie górskie przełęcze, aby zaraz być w dolinach rzek. Po drodze mijaliśmy inne monastyry i piękne rumuńskie wioski. Największe wrażenie na nas zrobiły widoki z najwyższej przełęczy Przysłop 1417 m n. p. m. oddzielającej Góry Marmaroskie od Rodniańskich. Wieczorem zmęczeni ale urzeczeni mijanymi widokami dotarliśmy do hotelu „Cerbul” w stacji narciarskiej Borsa, w sercu Gór Rodniańskich.
Ostatniego dnia opuszczaliśmy Borsę, zachwyceni pięknem Petrosula 2003 m n. p. m. najwyższego szczytu w okolicy. Wielu z nas postanowiło wrócić tutaj za rok. Byliśmy w rejonie Marmaroskim słynącym z pięknych cerkwi charakteryzujących się strzelistymi wieżami. Aby je obejrzeć udaliśmy się do Doliny Izy, gdzie są wioski, skanseny a ludność do dzisiaj chodzi na co dzień w regionalnych strojach. Byliśmy w Rozavlea i Boranie. Miejsca te zauroczyły wszystkich. Do domu było daleko, więc czas było ruszać w drogę powrotną. Niestety z powodu przedłużającej się odprawy celnej na granicy rumuńsko-węgierskiej nie udało nam się zrealizować ostatniego punktu wycieczki, a mianowicie pobytu na basenach w Miszkolcu-Tapolcy. Byliśmy natomiast w Tokaju, pięknym miasteczku słynącym z produkcji win. Po spacerze po starówce i konsumpcji miejscowych specjałów udaliśmy poprzez Słowację do Chrzanowa.

Wycieczka pokazała, że czas zmienić zdanie o Rumunii. Widać wiele zmian na lepsze. Kraj zmierza ku Europie… a krajobrazy są wspaniałe. Zapraszamy tam wszystkich chętnych za rok.

HB

Zdjęcia z wycieczki na Ukrainę i do Rumunii




Tatry – Dolina Gąsienicowa 24.05.2009


Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa

Foto: Wojtek Mikunda




Dolina Mnikowska z Kołem Grodzkim

W niedzielę 26.04.2009 r. zorganizowano wycieczkę w Dolinki Podkrakowskie w rejon Garbu Tenczyńskiego. Udział wzięło 16 osób. Pogoda dopisała, było ciepło, bezchmurne niebo i widoczne z daleka Beskidy z królującą nad nimi ośnieżoną Babią Górą.
Na poczatek zwiedziliśmy rezerwat Kajasówka koło Przegini Duchownej. Jest to zrąb tektoniczny w formie garbu o długości 2,5 km i szerokości kilkuset metrów z obu stron podcięty nieczynnymi już kamieniołomami. Przeszliśmy też niewielką jaskinię Przegińską znajdującą się w południowo-wschodniej części wzgórza.
Następnym punktem programu był Czernichów. To malowniczo położona w pobliżu Wisły wioska. Tam zwiedziliśmy najstarszą w Polsce, działającą do dziś, szkołę rolniczą ( trafiliśmy akurat na dzień otwarty). Szkoła ta została utworzona w 1860 r. W 1890 r. jeden z jej profesorów – dr Franciszek Stefczyk założył Spółdzielczą Kasę Oszczędności i Pożyczek. W Czernichowie zwiedziliśmy także kościół parafialny p.w. Św. Trójcy – pierwotnie gotycki z XV w., następnie przebudowany w XVII w. w stylu barokowym. Na koniec pobytu w Czernichowie udaliśmy się na szczyt wzgórza dominujacego nad okolicą, gdzie znajduje się zabytkowa kaplica różańcowa wybudowana na planie ośmioboku.
Z Czernichowa pojechaliśmy do rezerwatu Zimny Dół koło Baczyna. Jest to jeden z najmniejszych rezerwatów (zaledwie 2,22 ha). Na zboczu doliny występują ciekawe formy skalne tworzące labirynt. Skały porośnięte są wyjątkowo dorodnymi okazami kwitnącego bluszczu pospolitego. Także tu znajduje się jedyne na Jurze wywierzysko w jaskini.
Na koniec przyjechaliśmy do Doliny Mnikowskiej. Tutaj uczestniczyliśmy w uroczystej mszy św. w intencji Ojca Świetego Jana Pawła II, rozpoczynającej sezon turystyczny. Została odprawiona o godz. 14.00 w środkowej części doliny u podnóża skały, na której w 1863 r. Walery Eljasz Radzikowski namalował wizerunek Matki Boskiej. Głównym koncelebrantem był ksiądz Kazimierz Suder – ostatni żyjący kolega Karola Wojtyły z jednego roku w tajnym seminarium duchownym w Krakowie. Msze odbywają się corocznie na pamiatkę pobytu w Dolinie Mnikowskiej w dniu 27 kwietnia 1952 r. Karola Wojtyły. Wycieczka ta zapoczątkowała Jego póżniejsze wyprawy: „Od tej skały, od stóp Mnikowskiej Maryi rozpoczęło się wędrowanie Karola Wojtyły, kapłana – po górach, Polsce, a wreszcie po całym świecie”. Po mszy i nieszporach wracaliśmy do Chrzanowa śpiewając jeszcze w autokarze pielgrzymkowe pieśni. Długo będziemy wspominać tak udaną wycieczkę.



Kajasówka

Kajasówka


Kajasówka

Kajasówka – nad kamieniołomem


Kajasówka

Kajasówka


Kajasówka

W lesie pod Kajasówką


Czernichów

W Czernichowie


Czernichów

Szkoła rolnicza – Czernichów


Czernichów

Kaplica różańcowa w Czernichowie


Zimny Dół

W Zimnym Dole


Dolina Mnikowska

W Dolinie Mnikowskiej




Krokusy – Dolina Chochołowska 26.04.2009


Krokusy Krokusy Krokusy Krokusy Krokusy Krokusy Krokusy Krokusy Krokusy Krokusy Krokusy

Foto: Wojtek Mikunda




Krakowski Kazimierz – nie tylko żydowski 15.03.2009

Jeden z chrzanowskich przewodników powiedział kiedyś, że turyści chrzanowscy nie jeżdżą na wycieczki do Krakowa, ale nie miał racji. Na krakowski Kazimierz wybrało się w niedzielę prawie 60 osób z Chrzanowa (nie wszyscy zmieścili się do autokaru – spotkaliśmy się w Krakowie).
Ale i temat wycieczki był ciekawy. Zwiedzaliśmy krakowski Kazimierz, przez setki lat niezależne miasto, konkurujące z Krakowem, założone przez króla Kazimierza Wielkiego w 1335 roku, gdzie z czasów założyciela zachowały się wspaniałe gotyckie kościoły Bożego Ciała i św św Katarzyny i Małgorzaty, gdzie bolesna historia splata się z legendami związanymi z męczeńską śmiercią św Stanisława na Skałce a wzgórze to jest także miejscem ostatniego spoczynku najbardziej zasłużonych dla polskiej sztuki, kultury i nauki, gdzie wreszcie pozostały liczne ślady po żyjących tu ponad 500 lat i rozwijających bogatą kulturę żydach.
Byliśmy w najstarszej synagodze – Starej – gdzie prezentowane są materialne pamiątki kultu i życia codziennego żydów, odwiedziliśmy Muzeum Galicja upamiętniające miejsca w dawnej Galicji, gdzie żydzi żyli i gdzie ginęli a także tych, którzy byli gotowi poświęcić życie dla ich ratowania podczas Holocaustu, odwiedziliśmy czynne do dziś synagogi Remu i Tempel oraz najstarszy zachowany cmentarz Remu.
W chrześcijańskiej części Kazimierza odwiedziliśmy kościół Bożego Ciała, gdzie spoczywa błogosławiony Stanisław Kazimierczyk i słynny artysta włoskiego renesansu Bartolomeo Berrecci, kościół na Skałce z pamiątkami po św Stanisławie biskupie męczenniku i kryptę zasłużonych. Spacerując po pamiętających minione stulecia uliczkach Kazimierza mieliśmy okazję odetchnąć ich atmosferą, i dotknąć historii – naszej historii.
Kilka fotografii z wycieczki na blogu Marka Bogusza.
KP



Zimowa Babia Góra (1725 m npm) w dniu bab 08.03.2009

Jak co roku, w okolicy Dnia Kobiet zaprosiliśmy baby i nie tylko na Babią Górę. Informując o tej wycieczce mówiliśmy zawsze uczciwie, że to impreza dla twardzieli a nie słabej płci, ale i tak pań na wycieczce było 10. Nie dały się nastraszyć.
Ruszyliśmy na szlak z przełęczy Krowiarki. Było widać gołym okiem, że nie będzie lekko. Grzbiet był w chmurach, pruszył śnieżek, spodziewaliśmy się wiatru na odsłoniętym grzbiecie, na ścieżce było trochę kopnego śniegu i od czasu do czasu zapadaliśmy się.
Na Sokolicy okazało się, ze obawy były słuszne: wiało nieprzyjemnie. Wiatr niósł świeży śnieżek, który tworzył spore zaspy. Na szczęście był na tyle silny, że usypywał dwumetrowej nieraz wysokości zaspy i od razu je ubijał, tak, że nie zapadaliśmy się zbyt głęboko. Na razie widać było wyraźnie przetartą drogę. A dalej było coraz gorzej. Wiało coraz mocniej i wiatr niósł drobiny mgły, tak, że widoczność spadała do kilku metrów, świeże ślady poprzedników były zamiecione dokładnie, zachowały się tylko w niektórych miejscach stare odciski butów w zlodzonej skorupie, w miejscach zagłębionych zbierały się masy świeżego puchu, zakrywając dokładnie jakiekolwiek stare ślady. Problem orientacji stał się poważny. Co chwilę zatrzymywaliśmy się, żeby policzyć, czy ktoś nie został w tyle. Wreszcie, po ponad 3 godzinach marszu, weszliśmy na szczyt. A tam była już grupa turystów z Andrychowa. Podobnie jak my, co roku wychodzą z okazji Dnia Kobiet na Babią.
Zejście na Markowe Szczawiny przez przełęcz Brona jest krótkie i szybkie. A tam było już spokojnie. Posiedzieliśmy przy GOPRówce (nowy budynek schroniska już stoi, ale nie wykończony), otrzepaliśmy sople z bród, włosów i plecaków i zeszliśmy czarnym szlakiem do Podryzowanej.

To była pełna niecodziennych wrażeń wycieczka. Zapamiętamy ją na długo.

Zdjęcia na blogu Marka Bogusza – popatrzcie koniecznie!
KP


Walentynki w Krynicy 14-15.02.2009

Od kilku lat odwiedzamy zimą Krynicę. Jeździmy tam na narty, na łyżwy, na górskie spacery, w tym roku jeszcze na walentynkową zabawę.
W tym roku Krynica powitała nas zasypana śniegiem. Spacer na Górę Parkową i do centrum uzdrowiska po pięknie ośnieżonym lesie był pełen uroku. Przy pomniku Nikifora Krynickiego zrobiliśmy sobie zdjęcie rodzinne.
A na wieczór pozostał jeszcze punkt rozrywkowy – walentynkowy. Wybraliśmy się do Hydropatii, gdzie grał nasz krajan – Kazimierz. A grał nieźle – sam z pomocą sprzętu wystarczył za całą orkiestrę, a przede wszystkim świetnie śpiewał. Piosenkami Niemena w jego wykonaniu byłem zachwycony. No i można było potańczyć.
W niedziele pojechaliśmy do Czarnego Potoku. Narciarze poszli szaleć na stoku, kilka osób wyjechało kolejką na Jaworzynę Krynicką a pozostali wybrali piesze wejście do schroniska. Droga nie była zbyt dobrze przetarta, ale zapadaliśmy się w śniegu najwyżej po kostki, więc nie przejmowaliśmy się tym. Las zasypany śniegiem był piękny, na świerczkach tworzyły się różne fantastyczne kształty. W schronisku odpoczęliśmy, posililiśmy się, kilka osób zdobyło szczyt. Ale, niestety wkrótce trzeba było wracać.

Było pięknie, szkoda, że tak krótko.

KP
Krynica



W Bukowinie Tatrzańskiej – spacer po górkach i basen 01.02.2009

Wybraliśmy się do Bukowiny Tatrzańskiej, żeby odwiedzić otwarty przed kilkoma tygodniami zespół basenów termalnych. Ale przed kąpielą urządziliśmy sobie mały spacer.
Piękną, śnieżną drogą z przystanku Wierch Poroniec ruszyliśmy do Rusinowej Polany. Było cudnie: słonecznie, śnieżnie, po prostu – marzenie. Na Rusinowej Polanie zatrzymaliśmy się na 40 minut, żeby nasycić oczy widokami. Co prawda widoczność nie była idealna, niektóre szczyty chowały się w chmurkach, ale i tak zachwyceni podziwialiśmy panoramę.
Kiedy przyszła pora zeszliśmy przez Wiktorówki na Zazadnią a stąd już prosto pod basen.
Woda do basenów wydobywana jest z głębokości 3780 m, ma temperaturę 64,5 C (oczywiście jest trochę chłodzona, zanim do niej wejdą ludzie) i mineralizację 1,5 g/l (siarczanowo-chlorkowo-wapniowo-sodowa). Liczne baseny (także trzy na otwartym powietrzu – w zimie rewelacja), bulgotniki, sauny, bar – wszystko dla kochanego klienta, szczególnie z pękatym portfelem. Wejście na 2,5 godz kosztuje 35 zł, ale warto.
Fotki ze spaceru na Rusinową Polanę na blogu Marka Bogusza.

KP


RELACJA Z WYJAZDU NA PUCHARU ŚWIATA W SKOKACH NARCIARSKICH
ZAKOPANE 15 – 17 STYCZNIA 2009

Na tę największą imprezę sportową w Polsce z PTTK w Chrzanowie w tym roku pojechało 18 osób aby kibicować skoczkom i jeszcze raz odczuć atmosferę panującą na skoczni. Pojechaliśmy na drugi konkurs nocny (sobota). Przy światłach jupiterów, bezwietrznej pogodzie i niewielkim mrozie oglądaliśmy skoczków na żywo. Byli wśród nas tacy którzy na skoki już jeździli wcześniej i chcieli jeszcze raz przeżyć tą wspaniałą atmosferę a byli też tacy którzy na skokach byli po raz pierwszy – i byli zachwyceni tym co zobaczyli. To że nasz Adam zajął dopiero 12 miejsce nie przeszkodziło wspaniałej zabawie na skoczni i wokół niej.


Rozmiar: 91395 bajtów


Ziemia Chrzanowska 11.01.2009

Zimą, kiedy pogoda niepewna, zwiedzamy Ziemię Chrzanowską. Na pierwszej w roku wycieczce z tego cyklu było 7 osób.
Ruszyliśmy z Alei Henryka i koło Fabloku (lokomotywa przed fabryką jest niezłym tłem do fotografii), przez Rospontową (przy kościele stoi tam pierwszy pomnik błogosławionego Maksymiliana Kolbe), poszliśmy w kierunku Żelatowej. Z bezpiecznej odległości obejrzeliśmy kamieniołom i ruszyliśmy przez las w stronę stromego zbocza Żelatowej. Wspięliśmy się w pocie czoła (było trochę ślisko) na Gory a potem na szczyt. Niestety, widoków raczej nie było, bo pogoda była nieszczególna, pochmurna i mglista.
Grzbietem Żelatowej doszliśmy do Pogorzyc a dalej do dawnego kamieniołomu. Tam rozpaliliśmy na śniegu ognisko i upiekliśmy kiełbaski.
Dalej znów przez las doszliśmy na Źrebce i do Wapiennika gdzie podziwialiśmy stary piec wapienniczego a dalej do Kościelca, i wkrótce wróciliśmy do domu.

Mimo nienajlepszej pogody to był przyjemny dzień. Trochę się poruszaliśmy i zobaczyliśmy coś ciekawego.

KP